Atak podpułkownika Bartłomieja Sienkiewicza na media publiczne przejdzie do annałów politycznego autorytaryzmu III RP. „Poszukiwanie podstawy prawnej” dla demolki w TVP, „zgodność z prawem, jak je rozumiemy” dla usprawiedliwienia siłowego przejęcia mediów publicznych z udziałem agencji ochroniarskich – to tylko niektóre z tragikomicznych fraz ostatnich miesięcy. Autorem pierwszej jest Adam Bodnar. Drugiej – Donald Tusk. Lewicowo-liberalna kamaryla idzie przez Polskę z łomem. I demoluje zasady, które jeszcze przed miesiącem, dwoma miesiącami miała na ustach, sztandarach i koszulkach - pisze w "Gazecie Polskiej" Krzysztof Wołodźko.
Ktokolwiek miał złudzenia, że centrolew zachowa elementarną przyzwoitość u władzy, stracił je najpewniej tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. 20 grudnia, na mocy sejmowej uchwały, zaczął się skandaliczny proces przejmowania mediów publicznych przez ludzi Donalda Tuska. Dziś sytuacja już się wyklarowała – mamy do czynienia z desantem ludzi z lewicowo-liberalnych mediów do TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej. TVP Info zmieniło się w TVN Soft, tyle że na dość siermiężnym poziomie, co najlepiej pokazują materiały w nowym programie informacyjnym publicznego nadawcy, czyli „19.30”.
Po drodze wydarzyły się rzeczy, które w demokratycznym państwie prawa nie mogłyby mieć miejsca: wygaszenie kilku telewizyjnych anten, łącznie z TVP World, zamknięcie portalu informacyjnego TVP.INFO. W końcu postawienie w stan likwidacji mediów publicznych, łącznie z regionalnymi ośrodkami radiowymi. Gdyby w podobnym stylu PiS usiłował przejąć media publiczne, czerwone syreny wyłyby we wszystkich opiniotwórczych mediach polskich i zachodnich. Nie byłoby końca jeremiad. A Bruksela i Berlin, pewnie także Waszyngton, najgłośniej piałyby z oburzenia nad złamaniem wolności słowa, triumfem przemocy i autorytaryzmu w Polsce. Teraz w najlepszym razie milczą. Ale częściej – klaszczą gorąco, gdy jawną przemocą, opartą na prywatnych agencjach ochrony i mocno naciąganych prawnych kruczkach, nowa władza podporządkowuje sobie publiczne ośrodki medialne. Nie przedstawiając właściwie żadnego realistycznego planu, co dalej zamierza z nimi zrobić. Choć wiemy jedno – telewizyjne i radiowe synekury dostają ludzie, którym bardzo blisko do Platformy Obywatelskiej. To choćby przypadek neo-prezesa TVP, czyli Tomasza Syguta, w praktyce człowieka Rafała Trzaskowskiego. I neo-prezesa Polskiego Radia, czyli Pawła Majchra, byłego rzecznika prasowego Bartłomieja Sienkiewicza.
Nikt po tamtej stronie nie zaprzecza, że politycy rządzącej obecnie koalicji w świąteczno-noworocznym okresie wydzwaniali do dziennikarzy i publicystów „w bardzo nietypowej sprawie”. Oto ludzie pracujący dla Tuska, politycy, w których interesie jest przekaz jak najlepszy dla ich opcji, zapraszają dziennikarzy do robienia „wolnych mediów”. Co jest wyznacznikiem tej „wolności”? Swoboda w krytyce PiS. I zgoda na ujednolicony, lewicowo-liberalny przekaz, który z czasem będzie się w „mediach publicznych” tylko zaostrzał. To, co widzimy, to tylko przymiarki do radykalnie anty-PiS-owskiego kursu w przejętych ośrodkach informacyjnych, telewizyjnych, radiowych. Dzieje się to w tym samym czasie, gdy rozpętano nagonkę na TV Republika. To nie jest już nawet medialny dualizm – doskonale widać, że lewicowo-liberalne elity chcą powrotu systemu sprzed 2015 roku. I jego radykalnego domknięcia. Także poprzez wywieranie presji na reklamodawców. W tym samym czasie z portali takich jak Onet.pl bombarduje nas przekaz niezwykle łaskawy dla nowej władzy i programowo niechętny partii Jarosława Kaczyńskiego. Dziennikarze lewicowo-liberalnych mediów nawet nie udają, że patrzą nowej władzy na ręce. Na ogół jej przyklaskują, tyle że w pełni przekonani do swojej bezstronności i obiektywizmu. I myślą, że w 2024 roku umknie to milionom internautów.
Nazwałem wyżej nowe TVP – TVN-em Soft. Gdy na początku stycznia znów zaczęło nadawać TVP Info, Jarosław Kulczycki zapewniał: „Będziemy na nowo budowali polską telewizję publiczną. Inaczej bowiem, niż napisał pewien poeta, wierzymy, że co się podzieliło, to się może skleić”. Piękna deklaracja, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Redaktorowi Kulczyckiemu przez usta nie przeszło nazwisko Jarosława Marka Rymkiewicza, z którego wiersza, dedykowanego Jarosławowi Kaczyńskiemu, pochodziły słynne zdania: „To co nas podzieliło – to się już nie sklei/ Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei/ Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu”. Ale wcześniej w tym wierszu wybrzmiały inne słowa:
Jarosławowi Kulczyckiemu zostało z tego tylko przemilczane nazwisko poety i solenne zapewnienie, że chce budować narodowe pojednanie. Znamy skądinąd taką tradycję „jedności narodowej”. Środowiska postkomunistyczno-liberalne swoją opowieść o Polsce zawsze budowały na przemilczaniu i deprecjonowaniu tego, co było dla nich niewygodne. A w historii Polski ostatniego stulecia nazbierało się tego całkiem dużo. „Pewien poeta”, znów solidnie przemilczany w mediach publicznych – taka fraza ma albo coś z lęku przed adwersarzem, albo z lekceważenia wobec niego. Na ogół – jedno i drugie.
A przy okazji – wieść gminna niesie, że do TVP wrócił człowiek, który odpowiadał za czołówkę „Wiadomości” TVP z 9 maja 2013 roku. Tamto wydanie zaczynało się od gromkiego „Urrra” rosyjskich żołnierzy na placu Czerwonym i było ponurym podsumowaniem „polsko-rosyjskiego resetu” pod rządami Donalda Tuska. Choć wtedy jawiło się jego autorom jako triumf tuskowej polityki miłości nad rusofobami i oszołomami z PiS. I oto koalicja 13 grudnia znów stara się wrócić polską historię i opowieść o naszej historii i codzienności w wygodne dla siebie koleiny. Z pomocą tych samych ludzi co kiedyś – na niemal każdym szczeblu przejmowanego przez nich przemocą państwa.
Są w tej historii wydarzenia groteskowe, jak głośny materiał „19.30” o półkownikach z TVP, których nie było, oparty na enuncjacjach „Gazety Wyborczej”, która tłumaczyła się z tego tekstu przed własnymi czytelnikami. A to już naprawdę duża rzecz, bo poziom ideologicznego zaczadzenia odbiorców organu prasowego Adama Michnika bije wszystko na głowę. Przypomnijmy, że w „GW”, a za nią w nowym programie informacyjnym TVP, podano listę filmów, których rzekomo nie puszczano w Telewizji Polskiej za Jacka Kurskiego i Mateusza Matyszkowicza. Szybko okazało się, że to jednak tischnerowski trzeci rodzaj prawdy, zwany g... prawdą. Twórcy „19.30” nie byli nawet w stanie ogarnąć – tak wynikało z grafiki zdobiącej materiał firmowy – że w tym przypadku pisze się „półkowniki”, a nie „pułkowniki”, bo to od półki, na którą odstawia się niechciane filmy. A nie od podpułkownika Sienkiewicza.
Ot, szutki! Czyli z rosyjska „żarty” – godne epoki Polityki Miłości 2.0. A że to miłość z łomem w ręku? Przywracanie najwyższych europejskich standardów wymaga ofiar. Tak to zwykle w przedrozbiorowej Polsce bywało. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
#IKEA - meble od miłośnika Hitlera. „Gazeta Polska” o nazizmie, rosyjskich dyrektorach i niewolniczej pracy
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) January 10, 2024
Czytaj najnowszy numer tygodnika #GazetaPolska również na https://t.co/ZvUGL4Jq7k https://t.co/OzFHhLmhQQ