Co prawda, deklaratywnie, jest szansa, że stacja ta ponownie pojawi się pod koniec stycznia, niemniej nawet biorąc poważnie te obietnice, będzie to tylko ogryzek dawnej anteny. Sytuacja ta wydaje się być marginalna. Co właściwie znaczy takie TVP World w kontekście bezprawia, jakie urządza w ostatnich tygodniach Tusk ze swoimi hunwejbinami? Pozornie niewiele, niemniej sposób potraktowania przez nową władzę TVP World pokazuje, jak bardzo zmienił się sam Tusk i jego formacja. Przecież, na zdrowy rozum, to co robią, nie ma sensu, nawet w wymiarze ich bandyckiej logiki. Czemu likwidować zamiast przejąć? Wymienić dyrektorstwo, wziąć pod but dziennikarzy, egzekwować propagandę pro-PO? Mieliby wygodną synekurę, doiliby kasę z TVP i mieliby platformę dla swojego przekazu. Przed 2015 by tak zrobili. Dziś jednak decydują się na zniszczenie bądź potężne i definitywne osłabienie TVP World. To więc swoiste pars pro toto. Jak widać, ich mocodawcy mają już inny ogląd Polski. Nie chodzi o to, żeby nasz kraj mówił to, co oni chcą, on ma w ogóle nie mieć głosu. Analogiczne procesy widać też w innych przestrzeniach państwa. Tu już nie chodzi o jego przejęcie, tylko o jego demontaż. Ta sytuacja pokazuje też, jak upiornie słabi są pseudokoalicjanci Tuska (pseudo, bo słowo koalicja sugeruje przynajmniej częściową równorzędność biorących w niej udział podmiotów, co w tym wypadku nie ma miejsca). Dla premiera, który swoją przyszłość związał tylko z Berlinem i Brukselą, wspomniany demontaż państwa się opłaca, im jednak nie, ich bowiem pozycja (i związane z nią benefity) wciąż uzależniona jest od Polski i jej siły. Co więcej, zważywszy na znaczny mandat społeczny, jaki pseudokoalicjanci Tuska uzyskali w wyborach, byliby oni w stanie skutecznie postawić się przywódcy PO. Patrząc jednak na najważniejsze twarze Lewicy i Trzeciej Drogi, widać wyraźnie, że wolą być grzecznymi pieskami premiera. Nawet jeśli ten prowadzi ich do rzeźni.