Ich inicjały to BDB, czyli Berlin, Donald i Bruksela. Berlin – bo będzie nowy polski rząd traktował, jak to ma w zwyczaju, nader protekcjonalnie. Tylko że teraz przy zwiększonych aspiracjach Polaków samo poklepywanie po plecach to już za mało. Niemieckie elity jednak raczej tego nie zrozumieją, ich zdaniem bowiem polski germanosceptycyzm to wyłącznie efekt „propagandy PiS”. Bruksela – bo największe gospodarki Europy są w kryzysie i nie palą się, by ułatwiać nowemu polskiemu premierowi realizację obietnic wyborczych. Coraz bardziej oczywiste będzie więc stawać się to, że rzekomy kryzys demokracji był tylko pretekstem, by zmniejszać transfery w ramach UE do konkurencyjnych względem starej Europy obszarów. Donald wreszcie – bo były/nowy premier ma kolosalny negatywny elektorat i opinię polityka wybitnie bezwzględnego. Z dobrej rady zaś, by na prezesa Rady Ministrów obrać kogoś bardziej umiarkowanego, lider Koalicji Obywatelskiej raczej nie skorzysta.