Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Urban, Andrzej Rozenek i Hipolit Starszak. Prawdziwa historia tygodnika „NIE"

Tygodnik „NIE” powstał tuż po transformacji ustrojowej jako medialna pałka na Kościół, prawicę i jakiekolwiek wyższe wartości. Oprócz skandalicznych okładek, gadzinówka Jerzego Urbana wprowadziła do języka prasy rynsztok, promocję pornografii i fałszywki, dziś nazywane popularnie fake newsami. Symbol kłamstwa został przypudrowany za sprawą aktywności „NIE” w sieci, skierowanej do młodszych odbiorców. Historii jednak nie da się wymazać – tygodnik to symbol patologii na styku mediów, biznesu, polityki i służb.

Tygodnik „NIE” powstał tuż po transformacji ustrojowej jako medialna pałka na Kościół, prawicę i jakiekolwiek wyższe wartości
Tygodnik „NIE” powstał tuż po transformacji ustrojowej jako medialna pałka na Kościół, prawicę i jakiekolwiek wyższe wartości
Tomasz Molina, CC BY-SA 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0>, via Wikimedia Commons

Gdy Jerzy Urban zmarł jesienią ubiegłego roku, tygodnik „NIE” – którego aktywność w sporej mierze koncentruje się na mediach społecznościowych – postanowił przez pół roku nie wybierać nowego redaktora naczelnego. Nic dziwnego – duch Urbana jest znakiem rozpoznawczym pisma adresowanego do zatwardziałych komunistów i młodszych odbiorców – głównie antyklerykałów, nienawidzących Kościoła katolickiego. Ta pierwsza grupa z pewnością zna historię periodyku, ta druga nie ma o niej pojęcia. Warto zatem odświeżyć sobie wiedzę o skandalach związanych z „NIE”, tym bardziej że twarz tygodnika kandyduje w wyborach parlamentarnych, a konto internetowe prowadzone przez Michała Marszała udaje satyryczne, tymczasem jest tak samo hejterskie jak „Goebbels stanu wojennego”.

„NIE” – dziecko Urbana

„NIE” powstało w 1990 roku, gdy z jednej strony zachodziły zmiany ustrojowe, związane ze zwycięstwem „Solidarności” w częściowo wolnych wyborach z czerwca 1989 roku. Z drugiej było to prawdziwe eldorado dla ludzi dawnych służb PRL, którzy przeistoczyli się w biznesmenów i zakładali firmy, rozkradając przy tym państwowy majątek. „NIE” założono teoretycznie z myślą o satyrycznym podejściu do życia politycznego i gospodarczego. W rzeczywistości było pasem transmisyjnym przekazu dawnych służb specjalnych PRL i realizowało konsekwentnie strategię zohydzania Kościoła, na czele z papieżem Janem Pawłem II. Robiono z niego na łamach tegoż szmatławca homoseksualistę, pedofila, osobę odpowiedzialną za zgony ludzi w Afryce cierpiących na HIV. Urban pisał o Ojcu Świętym ohydnie: „Obwoźne sado-maso”, za co nawet ścigała go prokuratura za rządów SLD. „NIE”, zblatowane z postkomunistami, nawet ich zniesmaczało. 

Z czasem tygodnik zaczął krytykować Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego. Po pierwsze, za umowy z Amerykanami na zakup myśliwców F-16, do tej publicystyki dołączył też kontrakt z Finami na transportery opancerzone Rosomak. Po drugie, Urban wiedział o aferze Rywina jeszcze przed jej wybuchem w prasie, na skutek słynnego artykułu z „Wprost”. Ostrzegał w lipcu 2002 roku ówczesnego premiera Millera tak: „Rząd lewicy stopniowo traci poparcie, wiarygodność, impet. Wyobrażamy więc sobie, że zagraża mu tylko stopniowe obsuwanie się. Możliwy jest jednak również scenariusz bardziej dramatyczny: wybuch wielkiej, kompromitującej afery. (...) Nadszedł czas, aby ścisła ekipa premiera wykryła i ujawniła z hukiem aferę we własnych szeregach, ubiegając w tym konkurencję. To jedyny sposób na uwiarygodnienie zasadniczej uczciwości rządu jako instytucji. Także niezbędny sygnał dla swoich, że posiadanie władzy nie zmniejsza stopnia ryzyka w ciemnych interesach, a polityczna osłona swojaków ma swoje granice. Jeżeli Miller nie zechce ponieść takiego ryzyka lub nie potrafi przeniknąć plątaniny interesów, które go otaczają, zakres korupcji szybko będzie się wzmagał i różnicował. Aż po krach, który może wstrząsnąć Polską i formację rządzącą strącić w niebyt”. Miller i Kwaśniewski wówczas nie posłuchali Urbana.

Bo byli postkomunistycznymi demokratami, traktującymi politykę jako okazję do budowania własnych wpływów i robienia kariery. Urban był bardziej wierny PRL-owskim towarzyszom broni. Był komunistycznym zakapiorem. 

Fałszywka z lojalką 

„NIE” nie uzyskało takiego wpływu w III RP na rzeczywistość polityczną jak „Gazeta Wyborcza”, jednak wywoływało głośne skandale. W latach 90. nakład periodyku sięgał 300 tys. egzemplarzy. W gazecie pisywał Marek Barański – były pracownik kryminalistyczny w milicji i dziennikarz, piewca stanu wojennego. W III RP jako zastępca redaktora naczelnego „NIE” był oskarżany przez śp. Konstantego Miodowicza, członka komisji śledczej ds. Orlenu, że stał na czele grupy wykorzystującej haki na przeciwników Leszka Millera.

To właśnie Barański był odpowiedzialny za publikację sfałszowanej tzw. lojalki Jarosława Kaczyńskiego. Sąd w 1998 roku orzekł, że rzekomy dokument jest nieprawdziwy.

Kaczyński jako premier pierwszego rządu PiS sam złożył wniosek do prokuratury o zbadanie prawdziwości dokumentów, zaprezentowanych w 1993 roku w „NIE”. W 2008 roku śledczy ogłosili, po dwuletnim postępowaniu, że tzw. lojalka Kaczyńskiego została spreparowana, a odpowiedzialność za to ponoszą oficerowie SB. Jak donosiło przed laty „Wprost”, podpis Kaczyńskiego miał sfałszować esbek, który później pracował na rzecz UOP po transformacji ustrojowej. Prezes PiS, obok Karola Wojtyły, był najbardziej znienawidzoną postacią w publicystyce niskich lotów „NIE”. 

Deal z esbekiem

Sukces biznesowy nie byłby możliwy, gdyby nie odpowiednie układy, które Urban wyniósł z komunistycznych czasów. Rzecznikowi komunistów pomógł w tym płk Hipolit Starszak, pułkownik SB po kursach KGB w Moskwie. W III RP funkcjonariusz bezpieki, który wsławił się prześladowaniem opozycji i nadzorowaniem śledztwa ws. zabójstwa Jerzego Popiełuszki, otrzymał stanowisko dyrektora w swej spółce Urma. Firma założona przez Urbana jest do dziś wydawcą „NIE”. W 2004 roku Jarosław Jakimczyk w artykule w tygodniku „Wprost” ujawnił, że to właśnie Starszak dostarczał Urbanowi jako rzecznikowi rządu informacje operacyjne ze śledztw z czasów komunistycznych, o których później pisało „NIE”. Deal był więc prosty – fucha w spółce w nowej rzeczywistości w zamian za odpowiednio urobioną wiedzę oraz dokumenty z PRL-owskiej prokuratury i SB. „Dawni koledzy Starszaka z SB – nazywani w »NIE« wiewiórkami – podrzucali dziennikarzom bezpieczniackie papiery kompromitujące wrogów postkomunistów. Starszak, przed ukazaniem się artykułów, opiniuje je, weryfikuje i akceptuje do druku. »NIE« broniło polonijnego przedsiębiorcę Edwarda Mazura, który przez płatnego mordercę Siergieja Sienkiva został wskazany jako zleceniodawca zabójstwa byłego szefa policji gen. Marka Papały. Kiedy dwa i pół roku temu funkcjonariusze CBŚ zatrzymali Mazura na zlecenie prokuratury, biznesmen skontaktował się właśnie ze Starszakiem. Mazura wkrótce zwolniono – z policyjnej izby zatrzymań pojechał na imprezę z czołówką polityków SLD w stołecznej restauracji Belvedere” – opisywał Jakimczyk blisko 20 lat temu we „Wprost”. Ostatnia z żon Urbana, Małgorzata Daniszewska, była natomiast prezesem wydawnictwa i redaktorką naczelną miesięcznika „Zły”. I również korzystała z wpływów w służbach i policji. Gazeta wsławiła się głównie epatowaniem makabrycznymi zdjęciami operacyjnymi z głośnych śledztw. Do historii polskiej prasy w III RP przejdzie ostrzeżenie na okładce „Złego”: „Uwaga! Pismo zawiera treści drastyczne”. W 2000 roku z powodu zerwania umowy przez „Ruch”, miesięcznik przestał być wydawany i trafił tam, gdzie jego miejsce. 

„Rozi” zawsze na posterunku

Jedną z największych gwiazd „NIE” był Andrzej Rozenek, przez redaktorów nazywany pieszczotliwie „Rozi”. Gdy był przez wiele lat dziennikarzem, uderzał m.in. w kontrakty zbrojeniowe zawierane przez postkomunistów z Amerykanami. Rozenek – jak pisała „Rzeczpospolita”, przedstawiając jego sylwetkę w 2011 roku – w młodości był zafascynowany Karolem Marksem i Fryderykiem Engelsem. Chwalił się, że jego ojciec uczestniczył w pochodach pierwszomajowych. „Urobiony” ideologicznie był od czasów studenckich, gdy działał w komunistycznym ZSP, gdy inni w Warszawie wybierali NZS. „Kiedy zaczynał, był radykalny. Chciał ostro przywalać. I trafił do medium, które ostro przywalało. Szybko zrozumiał, że w tygodniku Urbana nie należy pisać tak, jak pisze reszta. Kombinował w ten sposób: jeżeli twój tekst będzie stonowany, pozbawiony wulgaryzmów, tych wszystkich »ch...« i »k…«, to ktoś w końcu cię zacytuje. Zrezygnował z wulgarnej retoryki. To była dobra strategia. Szybko awansował, został wicenaczelnym. Urban go polubił” – zwierzał się we „Wprost” kilkanaście lat temu jeden z kolegów Rozenka z „NIE”.

„Rozi” wsławił się obroną WSI i Rosji.

Wielokrotnie jako poseł Ruchu Palikota zarzucał Antoniemu Macierewiczowi, że psuje relacje z Moskwą i doprowadzi do wojny. Nic dziwnego – w końcu kopnął go zaszczyt i jako jeden z nielicznych Polaków, obok Adama Michnika i Leszka Millera, uczestniczył w obradach Klubu Wałdajskiego. „Starałem się obserwować go jako człowieka. Od samego początku skracał dystans. Gdy zaczęliśmy jeść, podano nam przystawkę, z którą wszyscy uczestnicy spotkania męczyli się małymi widelczykami i ganiali to jajko po talerzu. Natomiast Putin wziął je w ręce, co zauważyło większość ludzi i spowodowało to totalne skrócenie dystansu. Nagle pękła atmosfera związana z tym, że siedzi przy naszym stole premier, bądź co bądź, mocarstwa. Okazało się, że to człowiek z krwi i kości, a nie tylko instytucja” – opowiadał Rozenek w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. „Od zawsze mówię o konieczności bardzo bliskich kontaktów między Polską, a Rosją, uważam, że te stosunki powinny być jak najbardziej przyjazne. I być może któraś z tych odpowiedzi dotarła do organizatorów (…), bardzo się cieszę, że zostałem doceniony. Gotów jestem też uwierzyć, że to wyróżnienie spadło na mnie dlatego, że byłem wicenaczelnym »NIE«, którego prorosyjska linia jest znana. A ponieważ wiadomo, że Urban nigdzie nie jeździ, to zaproszono mnie” – dodał.

Rozenek w roli posła po 2011 roku zabiegał o zdjęcie krzyża z sali plenarnej Sejmu, a także bronił kolegi partyjnego Romana Kotlińskiego – byłego księdza, redaktora naczelnego antykościelnych „Faktów i Mitów”, o którym prasa pisała, że był w przeszłości tajnym współpracownikiem. Tam, gdzie pojawiały się tematy lustracyjne, służb specjalnych, Rosji, Kościoła, tam zawsze był Rozenek. Dziś partia w teorii postsolidarnościowa i proukraińska bierze człowieka Urbana, zaproszonego na putinowskie forum, na swój pokład. 

Zmiana wizerunku „NIE” 

Na skutek wzrostu popularności Twittera i postępującej przemocy werbalnej w mediach społecznościowych, gdzie wyzwiska, groźby i wyrazy pogardy są na porządku dziennym, „NIE” przestało być utożsamiane z mało wyrafinowanym ściekiem i agresywną propagandą, mieszającą w politycznym kotle. Aktywiści, jak Michał Marszał, których Urban w pewnym sensie musiał fascynować, postanowili pomóc w promocji „NIE” w sieci. Efekt memów i ordynarnych zaczepek to blisko 400 tys. obserwujących na Twitterze z treściami, które można skrócić do jednego wyrażenia: „j…ć PiS”. Robiono wszystko, by Urban przestał być kłamcą, rzecznikiem junty Wojciecha Jaruzelskiego, organizującym nagonki na zamordowanych księży – w tym bł. Jerzego Popiełuszkę i Sylwestra Zycha – i doradcą komunistycznego gabinetu w Zespole Trzech MSW w latach 80. PRL, a stał się starszym happenerem, z którego można zrywać boki. Stąd skandaliczne okładki, obleśne żarty, zwierzanie się z własnego życia seksualnego, oddawanie moczu na grób transmitowane na YouTube czy przebranie w strój biskupa do programu w jednej z komercyjnych telewizji. 

Który wizerunek „NIE” i Urbana jest bliższy prawdy? Nie muszę nawet sugerować odpowiedzi. A który obecnie się przebija, również za sprawą kandydatury Rozenka z listy KO? Jak widać, wielu politycznym komentatorom nawet Urban i picie wódki w towarzystwie Władimira Putina nie przeszkadzają. 
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Grzegorz Wszołek