Nagranie Andrzeja Seweryna, które ostatnio wypłynęło, nie jest czymś, co powinno nas cieszyć. Oczywiście zawsze dobrze, że opinia publiczna może się zapoznać z prawdziwą twarzą kolejnego „autorytetu” PO, niemniej zważywszy na dokonania tego człowieka, ciężko też nie poczuć przy okazji dojmującego smutku.
Casus Seweryna ponownie pokazuje nam, jak żenujące i prymitywne jest środowisko pseudoelit, tych „lepszych”, „postępowych” Polaków, tych „Europejczyków”, na klęczkach wielbiących Donalda Tuska. Więcej, jest dowodem na niesłychany potencjał degeneracyjny tej formacji. Ktokolwiek się do niej przyklei, prędzej czy później zaczyna się zachowywać jak ludzie PO. Nabiera tej samej agresji, tępoty, nienawiści. Nieważne, kim był wcześniej, jeśli dostanie się w zasięg macek Platformy, staje się chamskim hejterem, bezrefleksyjnie plującym na każdego, kto ma inne poglądy. Nieważne, co wpadnie do szamba, zaczyna śmierdzieć. Przypadek Seweryna udowadnia to z całą mocą. Nie chodzi tu, rzecz jasna, o to, że nie lubi on PiS-u. Ma pełne prawo, na tym polega demokracja. Tylko plwociny, jakie z siebie wypluwa na swoim nagraniu Seweren, jego wykrzywiona najgorszą nienawiścią twarz (właściwie, niestety, gęba) pokazują, że jego emocje nie mają nic wspólnego ze zrozumieniem dla demokracji i – nierozerwalnie z tym systemem związaną – wielością opinii. To fanatyk dający sobie prawo do każdego świństwa. Najsmutniejszy w tym wszystkim nie jest jednak, o dziwo, ten koszmarny hejt Seweryna. Jeszcze gorsza jest reakcja tego „autorytetu” na ujawnienie nagrania. Mógł zrobić tyle rzeczy: przeprosić, powiedzieć, że nawet najgorsze zdanie o oponencie politycznym nie usprawiedliwia takiego wylewu nienawiści. Mógł ponownie oświadczyć, że nie popiera i nie będzie popierał PiS-u, niemniej takie chamstwo jest niedopuszczalne. Wyszedłby wtedy, w jakimś sensie, częściowo, z twarzą. Zamiast jednak zachować się z jakąś resztką godności, zaczął bredzić, że jest obiektem ataku służb. Jak widać, Seweryn nie tylko wpadł do szamba, co gorsza, chyba mu się tam podoba.