Czasem Król Europy potrafi rozczulić. Nie są to momenty częste, zwłaszcza przy rzece hejtu i kłamstw, jaką z siebie regularnie wylewa nasz były premier, niemniej się zdarzają. Taka naszła mnie myśl, gdy słuchałem ostatniego wystąpienia Donalda Tuska w Rokietnicy.
W pewnym momencie z sali padło pytanie o postulaty programowe przewodniczącego PO. Wywołało to chwilowy stupor Tuska i głośno wyrażaną niechęć ze strony sali pełnej wiernych wyznawców jego sekty. Były premier wydawał się być wręcz oburzony takim postawieniem sprawy, odpowiadając, że przecież cele jego partia ma bardzo wyraźne.
Zaczął je też od razu wymieniać. Były to typowe, infantylne slogany jego partii, o przywróceniu sprawiedliwości, wolności, demokracji, o odsunięciu złych ludzi od władzy i ukaraniu ich. Czy to mało? – zadał pytanie swoim fanom Tusk, ewidentnie urażony, że został zmuszony do wygłaszania takich oczywistości. Cóż, ktoś mógłby powiedzieć, że to wręcz wyjątkowo mało. Że to nie program, tylko kilka populistycznych, bełkotliwych hasełek, które powinny kompromitować każdego, kto udaje rozsądnego polityka. Mnie jednak rozczulił swoją szczerością. Wcześniej bowiem były premier zajmował się głównie nakręcaniem, wobec swoich przeciwników politycznych, najgorszego hejtu.
Sugerował, że są hienami, mordercami, podłymi, pozbawionymi sumień kreaturami. Tymczasem odpowiadając na wspomniane pytanie, pokazał, skąd ten jego radykalny język. Jest on jednoznacznie związany z tym, że Tusk nie ma i nie chce mieć programu politycznego. Bowiem cokolwiek merytorycznego, jakikolwiek realny, niepopulistyczny i utopiony w moralnej histerii postulat ograniczyłby jego wylew nienawiści. Kazałby mu się odnieść do czegoś realnego, zająć stanowisko, zaproponować jakieś systemowe rozwiązanie. To nie dla Tuska. Jemu wystarczy program „przywrócić sprawiedliwość i demokrację”, a następnie nakręcić prawdziwą, urbanowską w stylu nagonkę na swoich przeciwników. Cieszę się, że przynajmniej nasz były premier tego nie ukrywa.