Od dekad wszyscy w Polsce wiedzą, że trzeba podjąć ten krok. Politycy w sprawach energetyki zachowywali się jak małpy z afrykańskiej bajki, które niby chcą budować sobie domy, ale jednocześnie wykazują się słomianym zapałem i większość dnia, gdy można stawiać konstrukcję, marnują na kłótnie o szczegóły projektu. Dobrze, że rok przed wyborami Zjednoczona Prawica podjęła ten krok. Czy to oznacza, że elektrownia atomowa powstanie? Nie mam pewności. Wszystko bowiem można zablokować aż do momentu rozpoczęcia budowy. Niestety, opozycja ma w tym dość duże doświadczenie. Tak było chociażby wtedy, gdy dzisiejszy polityk Koalicji Obywatelskiej Leszek Miller wysadzał w powietrze pomysł rury z Norwegii. Również w przypadku atomu zagrożeń jest wiele. Platforma Obywatelska to partia realizująca agendę przeklejoną z Niemiec, czyli kraju, który z atomem walczy. Ich stałym koalicjantem jest z kolei PSL, czyli partia wiatraków i fotowoltaiki, w której nadal postacią brylującą jest Waldemar Pawlak. Szeregi opozycji uzupełnia jeszcze Lewica, która również nie daje rękojmi dokończenia projektu. Tak jak w 2019 roku wybory były o tym, czy dokończony zostanie rurociąg z Norwegii, przekopana Mierzeja Wiślana i wybudowany tunel pod Świną, tak te w roku 2023 będą dotyczyły tego, czy w dziedzinie energetyki atomowej wyjdziemy poza jałowe dyskusje. W tak niestabilnych czasach potrzebni są politycy, którzy wykażą się sprawstwem i rzeczywiście będą realizować to, co obiecali. Na pewno nie mamy tyle czasu, by wychodzić z założenia, że dwa razy obiecać to jak raz dotrzymać.