Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Putin w obliczu klęski straszy bronią atomową. Polska chce mieć ją na swoim terytorium

Gdybyśmy mieli na swoich ziemiach broń atomową, Rosja nie odważyłaby się nas zaatakować. Dlatego słowa prezydenta Dudy wywołały prawdziwą histerię w Moskwie. Wchodzenie do programu, od strony naszej gotowości taktyczno-operacyjnej, jest już realizowane. Pozostaje do wykonania najtrudniejsze – pokonanie oporów politycznych.

Władimir Putin
Władimir Putin
Aleksiej Witwicki/Gazeta Polska

Uderzenie w Most Kerczeński nad ranem 8 października wywołało szok na Kremlu. Ta przeprawa łącząca Krym z Rosją ma ogromne znaczenie strategiczne dla Moskwy. Zaledwie kilka godzin wcześniej, w piątek 7 października, patriarcha Cyryl, zwierzchnik Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, powiedział, że rządy Putina nad Rosją są z mandatu Bożego. Mówił to z okazji 70. urodzin współczesnego Führera. Pochwalił go za „przekształcenie wizerunku Rosji, wzmocnienie jej suwerenności i zdolności obronnych, ochronę interesów narodowych”.

Gdy Kreml zmierza coraz szybciej ku katastrofie, a Putin grozi uderzeniami nuklearnymi, prezydent Andrzej Duda, w wywiadzie udzielonym redaktorowi naczelnemu „Gazety Polskiej”, Tomaszowi Sakiewiczowi, stawia sprawę udziału RP w programie „Nuclear Sharing”, a więc rozmieszczenia w naszym kraju broni atomowej. Rozmowa, która ukazała się 6 października, wywołała prawdziwą lawinę komentarzy na całym świecie. Wywołała też publiczną reakcję Departamentu Stanu USA. Co prawda pada w niej zdanie, że na razie Stany Zjednoczone nie planują rozmieszczenia broni na wschodniej flance NATO, ale „obserwują zmieniającą się sytuację i będą reagować w zależności od sytuacji”. A to oznacza w języku dyplomacji otwarcie drzwi w tej strategicznej dla Polski kwestii. Będzie to z pewnością jeden z kluczowych punktów wysuwanych przez amerykańską Polonię w nadchodzących w tym państwie wyborach.

W tej scenerii wielkiej geopolitycznej przemiany, której istotnym elementem jest skokowy wzrost pozycji Polski w Europie, do przodu posuwa się wielka kontrofensywa ukraińskiej armii na północy. Już wyzwala ona obszary Obwodu Ługańskiego, a na południu, w kotle chersońskim, los 20 tys. rosyjskich żołnierzy wydaje się przesądzony. Dzisiaj widać, że ostatnia nadzieja Putina na cudowny zwrot w wojnie – wielka mobilizacja – zakończyła się szokującym swą skalą blamażem Kremla. Amerykański magazyn „Time” uczynił z tekstu, ukazującego militarne sukcesy Ukrainy, najważniejszy artykuł swego najnowszego, październikowego, numeru. Na okładce, na tle ukraińskiej flagi, portret Wałerija Załużnego. I tytuł „The General”. Simon Shuster i Wera Bergenguren piszą o „kontrataku, który odwrócił bieg wojny.” Uważają, że Załużny, „zahartowany latami walki z Rosją na froncie wschodnim, należy do nowego pokolenia ukraińskich przywódców, którzy nauczyli się elastyczności i delegowania decyzji dowódcom na froncie”. Zdaniem amerykańskich dziennikarzy, „nagłe zwycięstwa przyszły w krytycznym momencie (…), gdy presja ekonomiczna narastała w Europie i na całym świecie, a sceptycy zaczęli wątpić, czy Ukraina zniesie przedłużającą się walkę”. Jak podkreślają, ocena amerykańska i ukraińska jest zbieżna: „wojna będzie dłuższa i bardziej krwawa, niż większość sobie wyobraża. Putin pokazał, że jest gotów poświęcić swoje wojska i popełnić okrucieństwa, aby wyczerpać przeciwnika”.

Punkt zwrotny wojny

Ale ofensywa ukraińska jest punktem zwrotnym. Dan Rice, absolwent West Point z 1988 roku, który od początku agresji jest specjalnym doradcą Załużnego, twierdzi, iż na obecne zwycięstwa „z perspektywy czasu spojrzymy jak na bitwę o Midway”, a więc starcie z 1942 roku, które odwróciło losy amerykańskiej wojny z Japonią. Dwa lata przed wybuchem wojny doszło do wydarzenia, które wydawało się, iż przekreśli karierę Załużnego. W 2020 roku odpowiadał za wielkie ćwiczenia, które obejmowały też testy pocisku przeciwpancernego FGM-148 Javelin (ta broń stanie się wkrótce postrachem dla rosyjskich czołgistów). Wołodymyr Zełenski, który od roku był już prezydentem, obserwował manewry. Załużny poniósł spektakularną porażkę. Demonstracja nie powiodła się. A jednak nie dał za to głowy. Rok później, w lipcu 2021 roku, kiedy Rosjanie przesunęli pod granicę tysiące czołgów, a Amerykanie ostrzegali, że Ukraina może wkrótce stanąć w obliczu poważnego ataku, odebrał na przyjęciu żony telefon od prezydenta z propozycją przejęcia dowództwa nad całą armią. Wspomina, że poczuł się wówczas tak, jakby dostał nokautujący cios w splot słoneczny. Rozumiał ogrom wyzwania. W swoim gabinecie miał niemal wszystkie dzieła gen. Gierasimowa, szefa sztabu rosyjskiej armii. Jak sam przyznaje, przeczytał wszystko, co napisał jego starszy o 17 lat przeciwnik. Uważał, że wojna wkrótce wybuchnie. Liczył się każdy dzień. W ciągu kilku tygodni od objęcia stanowiska zaczął wprowadzać kluczowe zmiany. Na początku lutego rozpoczął wielkie ćwiczenia wojskowe z udziałem tysięcy żołnierzy. To była symulacja rosyjskiego ataku. Szansa na wypracowanie strategii obronnej, która uratuje ich przed katastrofą. Był zawiedziony rezultatami: „Spędziłem godzinę krzycząc” – jak wspomina tamte wydarzenia. „Potem wytłumaczyłem im, że jeśli nie będą w stanie tego zrobić, zginą nie tylko oni, ale też cały kraj”. Udało im się wykonać gigantyczną operację maskującą. W ostatniej chwili przed wybuchem wojny armia przeniosła i zakamuflowała ogromną ilość sprzętu wojskowego – czołgi, samoloty, baterie przeciwlotnicze. Wszystko zależało od tej operacji. Jak wspomina dziś: „Bałem się, że stracimy element zaskoczenia.

Potrzebowaliśmy, aby przeciwnik myślał, że wszyscy jesteśmy rozmieszczeni w naszych zwykłych bazach (...), oglądając telewizję i publikując na Facebooku”. Ta spektakularna pułapka zastawiona na Gierasimowa się udała. Dzięki niej Rosja przez cały czas trwania wojny nie zdobyła przewagi powietrznej. Mark Milley, przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, był zaszokowany, gdy okazało się, że Ukraińcy wytrzymali impet uderzenia i się trzymają.

Milley zapytał go, czy planuje wycofanie się. Załużny miał mu powiedzieć: „Dla mnie wojna zaczęła się w 2014 roku. (…) Nie uciekłem wtedy i nie zamierzam uciekać teraz”. Obaj byli od początku zaszokowani skalą błędów popełnianych przez rosyjską armię. „Po prostu zapędzili swoich żołnierzy na rzeź” – twierdzi Załużny. „Wybrali scenariusz, który najbardziej mi odpowiadał”. To zwycięstwo Ukrainy w pierwszej fazie wojny przesądziło o wszystkim – do Kijowa zaczęły płynąć duże dostawy broni. Ale dopiero wielka kontrofensywa charkowska uświadomiła w wielu stolicach świata, że armia dowodzona przez gen. Załużnego może wygrać tę wojnę.

Tempo, w jakim następuje degradacja międzynarodowej pozycji Rosji, a także coraz bardziej pogłębiające się napięcia wewnętrzne powodują, że słabnie też władza Kremla. Dlatego Putin coraz bardziej otwarcie sięga po atomowy straszak, aby uratować swoją głowę. Tak też została potraktowana „informacja” wysłana przez Rosję na Zachód o wyjście na wody Oceanu Arktycznego okrętu podwodnego K-329 Biełgorod, przystosowanego między innymi do przenoszenia dronu podwodnego Posejdon. NATO i USA monitorują wszelką aktywność atomowego arsenału FR. K-329 Biełgorod, którego budowa trwała ponad 30 lat, ostatecznie został wprowadzony do służby 8 lipca 2022 roku. Był bliźniaczą jednostką K-141 Kursk, który zatonął 12 sierpnia 2000 roku w wyniku eksplozji spowodowanej testami nad bronią, będącą wstępną wersją dronu Posejdon. Wówczas zdecydowano się dokończyć budowę K-329. Ale brakowało na to pieniędzy i woli politycznej. Dopiero Szojgu przyspieszył prace nad tą konstrukcją, której integralną częścią miała być torpeda wyposażona w atomowy silnik. Putin już w marcu 2018 roku ujawnił jej istnienie. Posejdon, który rozwija szybkość rzekomo dwa razy większą od najszybszych okrętów atomowych, może przebywać pod wodą ponad 120 dni, jest jednostką trudną do wykrycia. W jednej z wersji bojowych może być uzbrojony w 100-megatonową głowicę. Analityk Defence 24 Maksymilian Dura zauważa, iż informacja o wyjściu w morze okrętu podwodnego K-329 Biełgorod „wywołała histeryczne spekulacje na całym świecie, dotyczące tego, czy Rosjanie chcą użyć tego okrętu do odpalenia w kierunku Stanów Zjednoczonych nuklearnej torpedy »Posejdon«. Prawda jest jednak prawdopodobnie taka, że ani ta wielka torpeda nie jest jeszcze gotowa, ani »Biełgorod« nie jest jeszcze zdolny do skutecznego przeprowadzenia takiego ataku. Dodatkowo pozostaje pytanie, po co Rosjanie mieliby to zrobić, gdy do wywołania nuklearnej wojny światowej mają o wiele skuteczniejsze i sprawdzone środki”. Ale sytuacja ta pokazuje, jak Putin eskaluje w świecie napięcie związane z możliwością dokonania przez Rosję uderzenia atomowego.

Polska w atomowym programie NATO

To jedna z głównych przyczyn, dlaczego wywiad prezydenta Dudy był tak szeroko komentowany na całym świecie. Prezydent podkreślił, że Polska potrzebuje odpowiedzi na ryzyko wojny nuklearnej. Stwierdził gotowość udziału RP w „Nuclear Sharing”.

Kilka dni wcześniej Władimir Putin, w obliczu klęski armii rosyjskiej na Ukrainie, podniósł widmo użycia broni jądrowej do utrzymania swoich zdobyczy terytorialnych, które potężne kontrofensywy Ukrainy zaczęły niszczyć. Stwierdził, iż użyje „wszelkich dostępnych środków” do obrony rosyjskiego terytorium – które, według niego, obejmuje też cztery obwody Ukrainy, jakie nielegalnie zaanektował. W swoim przemówieniu powiedział, że bomby atomowe, które Stany Zjednoczone zrzuciły na Japonię w 1945 roku, „stworzyły precedens”. W odpowiedzi na tę kremlowską próbę sparaliżowania świata strachem przed atomową apokalipsą prezydent Duda w swoim wywiadzie zaznaczył, iż takie postawienie sprawy wskazuje na myślenie w Moskwie, że „jeśli Rosja ma nie być wielka, to świat mógłby nie istnieć”. W obliczu takiego zagrożenia Polska powinna mieć parasol atomowy. Jak zauważył: „Problemem przede wszystkim jest to, że nie mamy broni nuklearnej. Nic nie wskazuje na to, żebyśmy w najbliższym czasie jako Polska mieli posiadać ją w naszej gestii. Zawsze jest potencjalna możliwość udziału w Nuclear Sharing. Rozmawialiśmy z amerykańskimi przywódcami o tym, czy Stany Zjednoczone rozważają taką możliwość. Temat jest otwarty”. Ten natowski program, wskazany przez prezydenta, umożliwia udostępnienie amerykańskich głowic jądrowych państwom Sojuszu, które ich nie posiadają. Brytyjski „The Guardian” w swoim komentarzu zaznaczył, iż ta wypowiedz Dudy „wydaje się być najnowszym przykładem sygnalizacji nuklearnej, ponieważ USA i ich sojusznicy starają się odstraszyć Putina od pierwszego użycia broni nuklearnej w wojnie od 1945 roku, jednocześnie przygotowując potencjalne reakcje, jeśli odstraszanie zawiedzie, które miałyby maksymalny efekt represyjny, jednocześnie ograniczając ryzyko eskalacji do totalnej wojny nuklearnej”. Wkrótce po tym wywiadzie prezydent USA, Joe Biden, wydał mocne oświadczenie, że ostatnie groźby Putina mogą przerodzić się w konflikt nuklearny: „Nie mieliśmy do czynienia z perspektywą Armagedonu od czasu Kennedy’ego i kryzysu kubańskiego”. Tak otwarte i jednoznaczne ostrzeżenie było wyjątkowo rzadko formułowane przez amerykańskich przywódców. Pod koniec września Jake Sullivan, doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego, powiedział, że jakiekolwiek użycie broni jądrowej spowoduje „katastrofalne konsekwencje” dla Rosji. Dodał, że USA, za pomocą prywatnych kanałów komunikacji z Moskwą, przekazały Putinowi sposób, w jaki Ameryka i NATO zareagują.

Polska – państwo frontowe

Polska jest państwem frontowym, najsilniejszym na wschodniej flance NATO. Tu rozgrywają się wydarzenia, które przesądzą o przyszłości Europy. Jesteśmy obszarem potencjalnego starcia Sojuszu z Rosją. A hybrydowa wojna na naszej granicy jest elementem toczącej się już zimnej wojny FR z NATO. Ekspansjonizm rosyjski ukazuje, iż strategicznym interesem Polski powinno być posiadanie dostępu do amerykańskiej broni atomowej. W 2021 roku dwukrotnie, z inicjatywy USA, pojawił się temat uczestniczenia RP w programie „Nuclear Sharing”. Oznaczałoby to współudział Rzeczpospolitej w wykorzystaniu amerykańskiej broni atomowej rozmieszczonej w Europie i przeniesienie części jej arsenału do naszego państwa. Tym razem był to element presji Waszyngtonu na Berlin. W Niemczech narastała bowiem od lat antyatomowa histeria. Pojawiły się obawy, że nowy rząd Scholza podejmie decyzje, które uderzą w natowską strategię atomowego odstraszania. Zwyciężyła wówczas twarda kalkulacja następcy kanclerz Merkel. Niemieccy zwolennicy programu „Nuclear Sharing” od dawna przekonują, że fakt dalszego uczestniczenia w nim daje Berlinowi silniejszą pozycję w Grupie Planowania Nuklearnego NATO (NPG) i pozwala skutecznie blokować pomysły poszerzania programu na inne państwa. Decyzje podejmowane są na zasadzie koncyliacji. NPG, powołane w 1966 roku, jest najwyższym organem Sojuszu w sprawach nuklearnych i skupia rządy tworzące Sojusz. Od 1979 roku w skład Grupy, którą kieruje sekretarz generalny NATO, wchodzą wszyscy ministrowie obrony państw Sojuszu. Berlin może też torpedować rozmieszczanie większej ilości broni jądrowej w Europie. Sam projekt „Nuclear Sharing” opiera się obecnie na arsenale 200 bomb B 61 przechowywanych w bazach w Niemczech, Belgii, we Włoszech i w Holandii. Są one własnością USA, ale w przypadku wybuchu konfliktu państwo, na terytorium którego są składowane, uzyskuje możliwość ich użycia w ramach skomplikowanej procedury. Czyni to z tego arsenału bardziej wiarygodne narzędzie odstraszania, bowiem systemem zarządza grupa państw, a nie tylko Stany Zjednoczone. Z uwagi na trwającą modernizację tego arsenału atomowego do formatu B-61 Model 12, który zmniejszy siłę ładunków atomowych, ale równocześnie zwiększy celność uderzeń do 30 m, Włochy, Belgia, Holandia i USA zdecydowały się na zakup do przenoszenia tej broni maszyn F-35A. Tylko Niemcy wybrały Hornety, jako tańsze rozwiązanie. W ramach programu „Nuclear Sharing” piloci krajów, na terytorium których składowane są B-61, przechodzą systematyczne szkolenia w nabyciu zdolności do przenoszenia ładunków nuklearnych (najniższy przewidywalny pułap zrzutu wynosi 15 m). B-61 Model 12 jest wyposażony w głowicę o niskiej wydajności, aby niszczyć cele wojskowe, minimalizując zniszczenia uboczne, występuje w czterech opcjach siły ładunku – od 0,3 do maksymalnie 50 kiloton. Jest to więc broń krótkiego zasięgu, nieprzekraczającego 500 km, przeznaczona do bezpośrednich działań bojowych. Ta taktyczna broń atomowa, jej projekt i kluczowe komponenty inżynieryjne są dziełem rządowych amerykańskich laboratoriów Los Alamos i Sandia.

Jednak zasadniczym elementem nuklearnego odstraszania jest broń strategiczna. Według danych Arms Control Association Rosja ma obecnie największy na świecie jej arsenał z około 6257 głowicami nuklearnymi, wobec 5550 głowic, jakimi dysponują Stany Zjednoczone. Wyposażone są w nią okręty podwodne, bombowce i międzykontynentalne pociski balistyczne. Nina Tannenwald z Brown University, autorka głośnej w USA książki o odstraszaniu atomowym, zauważa: „Strategiczna broń nuklearna to pogromcy wielkich miast (…), to niewiarygodnie niszczycielskie bronie. Gdybyśmy weszli w wojnę nuklearną z bronią strategiczną, byłby to zasadniczo koniec cywilizacji w obu krajach”.

Taktyczne zabawki nuklearne Putina

Byłoby to samobójstwo dla Rosji. I Putin nie zdecyduje się na taki krok. Rosnący niepokój budzi taktyczna broń jądrowa (Tactical Nuclear Weapon – TNW), jaką posiada Putin. Kreml nie podaje, jakimi dysponuje zasobami TNW, ale fachowcy oceniają, że może on liczyć od 1 do 4 tys. jednostek. Moc tych ładunków mieści się od 10 kiloton do 1 Megatony („Little Boy” zrzucony na Hiroszimę 6 sierpnia 1945 roku, miał moc rażenia 15 kiloton). Według danych przedstawionych w 2011 roku przez Jamesa Millera, zastępcę Sekretarza Obrony ds. Strategii w ekipie prezydenta Obamy, Rosja miała wówczas od 2 do 4 tys. głowic taktycznych, z których 174 jest na wyposażeniu wojsk lądowych, a to one głównie realizują agresję na Ukrainę. Większość, 150 ładunków, wykorzystuje jako nośnik, zestawy rakietowe SS-21 Toczka, a pozostałe 24 przenoszone są przez SS-26 Iskander. Dwie rakiety Toczka U, o zasięgu do 120 km, z konwencjonalną głowicą kasetową 9N123K, uderzyły w dworzec kolejowy w Kramatorsku, zabijając 52 osoby cywilne, w tym kobiety i 4 dzieci. Ponad 100 osób zostało ciężko rannych. Gdyby głowica zawierała taktyczny ładunek jądrowy, zniszczeniu uległoby niemal całe 200-tysięczne miasto. 9K720 Iskander – M ma zasięg do 500 km, ale system może być wykorzystywany przez pociski manewrujące Kalibr o zasięgu przekraczającym 2 tys. km. Rosja użyła dotąd przeciw Ukrainie ponad 2000 rakiet balistycznych i manewrujących. Największą liczbą TNW, ponad 730, dysponują jednak siły powietrzne, w tym głównie bombowce Su-24 M, na wyposażeniu których jest 260 taktycznych ładunków nuklearnych, i Tu-22M3, które dysponują 140 bombami AS-4 (to pocisk przeciwokrętowy dalekiego zasięgu sowieckiej konstrukcji, dzieło Biura Projektowego Raduga z Dubnej pod Moskwą, służący do niszczenia lotniskowców), i Raduga Ch-15, rakieta o zasięgu do 150 km. Także Su-34 przystosowany jest do przenoszenia bomb z TNW. Marynarka wojenna dysponuje ponad 700 taktycznymi ładunkami termojądrowymi, a wojska obrony powietrznej, antyrakietowej i wybrzeża – 430 głowicami TNW. Łącznie to ogromny arsenał, który może być zastosowany przez Kreml na linii frontu, aby powstrzymać zwycięskie natarcie ukraińskiej armii. Jednak zdaniem analityków zdegradowana putinowska armia nie jest przygotowana do działań w strefie skażenia. A to oznacza, iż taka broń byłaby równie zabójcza dla samych rosyjskich formacji. Polska wyciąga jednak jasne wnioski z działań Kremla. Gdybyśmy mieli na swoich ziemiach broń atomową, Rosja nie odważyłaby się nas zaatakować. Dlatego słowa prezydenta Dudy wywołały prawdziwą histerię w Moskwie.

Polska w programie Nuclear Sharing

Już obecnie RP, jak wszystkie pozostałe państwa NATO, uczestniczy w pracach Grupy Planowania Nuklearnego i ma swój udział w wypracowywaniu strategii użycia sił atomowych. Polska armia realnie bierze też udział w ćwiczeniach z wykorzystaniem arsenału nuklearnego. Nasze lotnictwo, obok maszyn z Czech, uczestniczyło ostatnio w szkoleniu we włoskich bazach w Aviano i Ghedi, gdzie przechowywane jest 70 bomb B-61. Na poziomie taktycznym uczestniczymy więc w ćwiczeniach w ramach programu „Nuclear Sharing”. A po nabyciu F-35 będziemy posiadali sprzęt umożliwiający przenoszenie także zmodernizowanych bomb B-61-12. Samo więc wchodzenie do programu, od strony naszej gotowości taktyczno-operacyjnej, jest już realizowane. Pozostaje do wykonania najtrudniejsze – pokonanie oporów politycznych. Powinniśmy konsekwentnie aspirować do pełnego udziału w programie choćby z tego powodu, aby zagwarantować sobie te same warunki ochrony parasolem nuklearnym, jakie posiadają Niemcy czy Holandia. Powinien to być cel strategiczny naszych działań.

 



Źródło: Gazeta Polska

#Nuclear Sharing

Piotr Grochmalski