Zresztą sam prezydent Ukrainy też się „specjalnie” nie popisał. Miał, w związku z wizytą polskiego premiera w Kijowie, tyle okazji. Mógł zaapelować o obronę demokracji, wspomnieć o prześladowanej hejtem Kurdej-Szatan, napomknąć o polskim faszyzmie. Zamiast dawać nagrodę pisowskiemu premierowi – odznaczyć medalem za odwagę Stuhra czy Holland. Że żadne z nich nawet w pobliżu wojny na Ukrainie nie było? Nie szkodzi, przeciwstawianie się pisowskiemu reżimowi jest rzeczą radykalnie ważniejszą niż jakieś tam starcia zbrojne. I oczywiście wymaga większej odwagi, przecież wszyscy rozsądni Europejczycy wiedzą, że Putin przy Kaczyńskim to taki milutki kociak. Jednak nawet słowem prezydent Ukrainy nie wspomniał o pisowskim koszmarze, zamiast tego rozwodząc się nad odwagą polskiego premiera. No jak tak można? Kilka powyższych zdań to rodzaj résumé histerii totalnej opozycji i jej wyznawców, która opanowała ich w kontekście odznaczenia polskiego premiera przez Zełenskiego. Właściwie można było odnieść wrażenie, że zaraz zaczną przyznawać rację w tym konflikcie Putinowi, przecież jak inaczej zareagować na sytuację, w której ukraiński prezydent ośmiela się chwalić polskiego premiera? W teorii można się z reakcji totalnej opozycji śmiać. Przecież to jakiś zupełny absurd, każdy normalny człowiek powinien złapać się za głowę, widząc takie kuriozum.
Niestety jednak pokazuje to, jak potwornie PO zdołała podzielić Polskę, jak bardzo wyprała ludziom mózgi. Nawet w tak wydawałoby się jednoznacznej sytuacji, jaką jest toczona aktualnie wojna, nie są oni w stanie zaakceptować, że Polskę można jakkolwiek pochwalić, postawić za wzór. Że woleliby (gdyby tylko „wypadało”) razem z Putinem krytykować dziś polski rząd, niż słuchać słów ukraińskiego przywódcy.