Ten proces postępuje od dawna, ale w ostatnich tygodniach stał się widoczny jak na dłoni. Donald Tusk, który miał rzucić na kolana polską politykę, wypala się z każdym tygodniem. Powoli przemienia się w podstarzałego bufona oczekującego hołdów, który w gruncie rzeczy nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Oczywiście jego porównania bywają błyskotliwe. Wypowiedziane są płynnie, ale w zasadzie to gadanie bez treści. Dobre do wychowywania fanatyków, ale nie do robienia polityki. Donald Tusk jest pod tym względem podobny do Lecha Wałęsy. Po pierwsze, źródło szacunku jest takie samo. Ilekroć rozmawiam z fanami „Bolka”, tylekroć słyszę o jego uznaniu międzynarodowym i renomie na świecie. Tak jakby to unieważniało głupoty, które Wałęsa wygaduje w polskich mediach. Podobnie jest z Tuskiem jako byłym „Królem Europy”. Innym podobieństwem między oboma panami jest niezachwiana wiara w samych siebie. Obaj zdają się wychodzić z założenia: „Nie chcę, ale muszę”. Tusk zakomunikował to wprost w wywiadzie dla TVN24, w którym opowiedział – niby mimochodem – o tym, jak bardzo nie chce wracać na Wiejską. No, ale przecież jest wybawcą opozycji, więc musi. Taka megalomańska postawa zgubiła politycznie Wałęsę. Zobaczymy, czy zgubi Tuska. Oczywiście do tego dodać należy jeszcze konfrontacyjny język i łączącą ich fanatyczną niechęć do Jarosława Kaczyńskiego. Wypowiedzi o żelaznej miotle Tuska można śmiało porównać do zapowiedzi Wałęsy, który chciał, by PiS-owcy skakali z okien. Politycznie też widać podobieństwa. Nie poznaliśmy jeszcze programu Tuska, ale załatwienie miliardów z KPO podejrzanie przypomina 100 milionów Wałęsy. I najważniejsze. Obaj mają takie samo podejście do prawdy i honoru…