Racjonowanie gazu w Niemczech. Tak, dokładnie o tym napisał „Wall Street Journal”, powołując się na źródła w niemieckim rządzie, który ma rozważać takie pomysły w związku z sytuacją, w jakiej znaleźli się Niemcy po latach karmienia Rosji swoimi pieniędzmi w zamian za surowce.
Kilka tygodni temu to właśnie Niemcy były pierwszym państwem, które uległo walutowemu szantażowi swojego wieloletniego wspólnika – Rosji. Najpierw Niemcy nie zgodzili się na włączenie gazu do pakietu sankcji, później na objęcie sankcjami Gazprombanku, a kiedy już ten stan rzeczy stał się obowiązującym w Unii prawem, sami jako pierwsi namawiali swoje przedsiębiorstwa do płacenia za rosyjski gaz w rublach, tak jak chciała tego Rosja. Do realizacji tego rozwiązania konieczne było założenie kont w Gazprombanku, na który Unia profilaktycznie nie nałożyła sankcji. Skoro poszło tak świetnie z szantażem walutowym, to nic dziwnego, że Rosja poszła dalej. Kilka dni później poinformowała, że z powodu zachodnich sankcji musieli wyłączyć turbinę do tłoczenia gazu w rurociągu Nord Stream i dlatego Rosjanie ograniczają o 60 proc. przesył gazu do Niemiec. Żeby było wystarczająco bezczelnie – Rosjanie za ten stan rzeczy obwinili oczywiście szeroko pojęty Zachód, a konkretnie w swoim komunikacie wskazali na winnego: Siemens. Firma Siemens zaczęła się tłumaczyć, że to nie oni, tylko Kanadyjczycy, bo turbina wysłana została do Ottawy na przegląd i nie wróciła, ponieważ Kanada objęła Rosję sankcjami. W efekcie niemieccy politycy zaczęli po raz kolejny zjadać własne języki. Na przykład wbrew temu, co przez ostatnie 10 lat mówili prawie wszyscy niemieccy politycy, wicekanclerz i minister gospodarki Robert Habeck stwierdził, że rosyjska decyzja dotycząca gazu była polityczna, a nie gospodarcza. Cóż, co prawda Zieloni do Nord Stream 2 mieli stosunek krytyczny, ale niemiecki wicekanclerz, nazywający rosyjskie działania wokół Nord Stream polityką, to doprawdy rzecz niecodzienna. Jednak sytuacja jest na tyle poważna, że nasi niemieccy sąsiedzi stają w obliczu decyzji, w wyniku których muszą mówić kolejne rzeczy, które jeszcze pół roku temu nie mogłyby przejść im przez usta. A jednak. Zakręcenie rosyjskiego gazu stawia Niemców, a za nimi całą Europę w obliczu kryzysu „o skali większej niż kryzys koronawirusa”. A ponieważ niemiecki rząd chce uniknąć takiej sytuacji, musi szukać rozwiązań. Jedynym możliwym jest powrót do węgla. Tego samego węgla, na którego rugowaniu z unijnych gospodarek Niemcy, a wraz z nimi cała Unia Europejska, zbudowali fundamenty swojej polityki ostatnich lat. Żeby było śmieszniej – decyzję w tej sprawie ogłosił również lider partii Zielonych. Dodając, że jest to dla niego „przykre”. To jednak coś więcej niż „przykrość”. To bankructwo wieloletniej polityki „Energiewende” – transformacji energetycznej, w ramach której cała Europa miała w ślad za Niemcami zrezygnować z węgla na rzecz nowych źródeł energii. Był oczywiście jeden konieczny warunek: tani rosyjski gaz, płynący bezpośrednio z Rosji.
Właśnie w tym celu Gerhard Schroeder i Angela Merkel przez kilkanaście lat budowali dwie nitki gazociągów Nord Stream. Budowali je wspólnie z Władimirem Putinem, przed czym przestrzegani byli przez Polaków, Ukraińców i Amerykanów. Ale wiedzieli lepiej. Rosjanie używają szantażu gazowego względem swoich sąsiadów, ale przecież względem Niemców się nie odważą… Nord Stream wybudowano i przy pierwszej okazji Rosja potraktowała Niemcy tak samo, jak traktowała przed laty wszystkich uzależnionych od ich surowców partnerów. Szantażem. W efekcie agencja Bloomberg pisała w zeszłym tygodniu, że odcięcie gazu dla Niemców może mieć skutki dla światowej gospodarki, takie jak upadek Lehman Brothers dla światowego kryzysu roku 2008. A jeśli to się stanie, to ktoś będzie za ten stan rzeczy odpowiedzialny i nie będą to wyłącznie bandyci z Moskwy.
Będą to również wszyscy ci, którzy nie słuchali ostrzeżeń zaślepieni wizją własnej imperialnej dominacji za pieniądze wysyłane na konto zbrodniarza.