Wojna na Ukrainie przyniosła bankructwo linii politycznej Niemiec. Pragnęły one dominować w zachodniej części Europy Środkowej. Nie mając potencjału, by panować nad jej całością, chętnie godziły się z panowaniem Rosji na wschód od granic UE i NATO. Potęga Moskwy, ciążąc bezpośrednio nad granicami Polski, państw bałtyckich i Rumunii, stanowiłaby stałą „groźbę dyscyplinującą” Polaków, Bałtów i Rumunów, ukazując im los Ukraińców, Białorusinów i Mołdawian jako alternatywę dla posłusznego poddawania się woli Berlina, słabnącego Paryża i powolnej im Brukseli.
Stany Zjednoczone miały w tej wizji rzeczywistości wycofać się z Europy i pogrążyć w rywalizacji z Chinami, a przynajmniej my mieliśmy w to uwierzyć, by szlak ku uznaniu dominacji Berlina i Brukseli był „jedynym świetlanym”, a nad wejściami na wszystkie inne drogi widniał ponury napis „Lasciate ogni speranza” („Porzućcie wszelką nadzieję”). Czyn zbrojny Ukraińców przekreślił te rachuby. Pokazał, że Rosjanie nie zajmą Rygi, Tallina i Wilna w 48 godzin, a Warszawy w trzy dni. Polacy i Bałtowie wspierają walczącą Ukrainę, a Amerykanie i Brytyjczycy nie wycofali się z naszego regionu – przeciwnie, wzmocnili tu swoją obecność wojskową.