"W 2009 roku mieliśmy całą serię działań ABW, prokuratury, policji, które miały doprowadzić do zamknięcia gazety. Nie udało się, bo solidarna postawa redakcji i Klubów "Gazety Polskiej" wtedy to zablokowała. Takich działań było dużo więcej" - przypomniał Tomasz Sakiewicz w TVP Info. "To wszystko się działo naprawdę. Pomijając ogromną skalę podsłuchów u naszych dziennikarzy, które później ujawniono" - dodał redaktor naczelny "Gazety Polskiej".
Za rządów PO-PSL służby kupiły system RCS. Program ten - nazywany także „Da Vinci” - to sprzedawany wyłącznie agencjom rządowym produkt firmy Hacking Team (HT) Srl, zarejestrowanej w Mediolanie. W kanadyjskim raporcie rząd RP znalazł się obok władz takich krajów jak Arabia Saudyjska, Azerbejdżan, Egipt, Etiopia, Kazachstan, Kolumbia, Malezja, Meksyk, Nigeria, Oman, Sudan, Tajlandia i Turcja.
RCS to wyrafinowane oprogramowanie szpiegowskie (spyware) służące do atakowania i monitorowania komputerów oraz smartfonów, za pomocą którego można nadzorować nawet zakodowane kanały komunikacji takie jak Skype i tzw. bezpieczne skrzynki e-mail. Umożliwia śledzenie (w czasie rzeczywistym) przeglądanych stron internetowych, kasowanych, zamykanych i otwieranych programów, a także uderzeń w klawiaturę. Ponadto system pozwala na przeglądanie i modyfikowanie zawartości twardego dysku szpiegowanej osoby. Podobnie jest w przypadku smartfonów: po zdalnym zainstalowaniu RCS w tym urządzeniu służby państwowe mają dostęp do SMS-ów i MMS-ów użytkownika, jego książki adresowej oraz e-maili oraz rozmów głosowych
- pisze Grzegorz Wierzchołowski w "Gazecie Polskiej".
Zakup tego oprogramowania za czasów rządu PO-PSL komentował w TVP Info redaktor naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz.
Wiedzieliśmy o tym, że bardzo wielu dziennikarzy było inwigilowanych, bo mieliśmy najazdy ABW wśród naszych dziennikarzy. Powoływano się na różne źródła ale i na takie prymitywne donosy. A powodem była chęć inwigilacji, ale i czegoś więcej, bo wtedy prowadzono destrukcję pewnych redakcji. Dotyczyło to także "Gazety Polskiej"
- przypomniał Sakiewicz.
W 2009 roku mieliśmy całą serię działań ABW, prokuratury, policji, które miały doprowadzić do zamknięcia gazety. Nie udało się, bo solidarna postawa redakcji i Klubów "Gazety Polskiej" wtedy to zablokowała. Takich działań było dużo więcej. O części dowiadywaliśmy się od informatorów, z przecieków, ale także z akt prokuratury. Wzywano nas i próbowano tworzyć absurdalne zarzuty. Albo że kradniemy, albo że tajemnice państwowe wykradamy. I było tak, że jednego dnia miałem wezwanie od ABW, prokuratury i policji. To wszystko się działo naprawdę. Pomijając ogromną skalę podsłuchów u naszych dziennikarzy, które później ujawniono
- dodał Tomasz Sakiewicz.
System Pegasus ma to do siebie, że ma ściśle określone reguły działania i można go w jakiejś mierze kontrolować. Natomiast oni byli zainteresowani przede wszystkim narzędziami bezkarnego inwigilowania opozycji, dziennikarzy. Więc rzeczywiście woleli takie, które zostawiają mniej śladów. Po systemie Pegasus zostają ślady bo jest bardzo unormowany. I nie dziwię się, że woleli coś, co dawało im pełną przewagę nad opozycją
- zaznaczył.
Problem polega na tym, że większość programów inwigilacji jest dopuszczalnych wtedy, kiedy jest kontrola sądowa i prokuratorska. Bo też nie można dojść do takiej paranoi, że państwo ma być bezbronne, że jak się przestępca nie przyzna, to w zasadzie nie można go złapać. Ma być to używane wobec ludzi, którzy popełniają przestępstwa, czy korupcyjne, czy inne systemy inwigilacji wobec terrorystów, zbrodniarzy, ludzi, którzy narażają bezpieczeństwo państwa. Państwo musi być wyposażone w takie systemy. Chodzi tylko o to, żeby używać ich legalnie
- podkreślił Tomasz Sakiewicz.