Hillary Clinton ostro skrytykowała w wywiadzie lewe skrzydło Demokratów. Ostrzegła, że przez nich partię może czekać porażka w przyszłorocznych wyborach. W ocenie ekspertów, Clinton może szykować się do ponownego startu w wyborach prezydenckich. Z wypowiedzi samej polityk wynika... strach przed wygraną Donalda Trumpa.
Była pierwsza dama i sekretarz stanu udzieliła wywiadu Williemu Geistowi z telewizji MSNBC. W jego trakcie stwierdziła, że w związku ze zbliżającymi się wyborami do Kongresu, tzw. Midterms, Demokraci powinni zacząć poważnie myśleć o tym jak utrzymać się przy władzy. Zasugerowała też, że to radykalni lewicowcy są winni tego, że Demokratom nie udaje się wprowadzać ustaw – i to oni będą winni tego, że ich partia poniesie w nich porażkę.
Konflikt między partyjnym establishmentem a radykalnymi lewicowcami zaczął się w Partii Demokratycznej na dobre w 2016 roku. W tamtych wyborach do władzy doszło bowiem wielu tzw. progresywnych Demokratów, co jest amerykańską nazwą na socjalistów. Sama Clinton, mimo długiej kariery i ogromnych wpływów, niemal przegrała walkę o nominację Demokratów w wyborach z wcześniej praktycznie nieznanym senatorem niezależnym Berniem Sandersem, który jako pierwszy amerykański polityk głównego nurtu otwarcie przyznawał się do bycia socjalistą.
Ten konflikt na dobre zapłonął jednak po listopadzie zeszłego roku, kiedy Demokratom udało się zdobyć większość w obu izbach Kongresu i Biały Dom. Radykałowie zaczęli po tym zwycięstwie domagać się przyjęcia szeregu skrajnie lewicowych ustaw, takich jak legalizacja aborcji na poziomie federalnym, radykalne kroki w walce z globalnym ociepleniem czy też reforma systemu wyborczego. Chcą też wykorzystania wszelkich sztuczek proceduralnych do pokonania sprzeciwu Republikanów, jak np. likwidacja tzw. filibustera, który wymaga zgody co najmniej 10 republikańskich senatorów do skierowania ustawy pod głosowanie. Bardziej umiarkowani Demokraci boją się, że zbyt lewicowe ustawy zaszkodzą ich szansom wyborczym, a niszczenie przyjętych zasad debaty zostanie później wykorzystane przez Republikanów po powrocie do władzy.
Zdaniem Clinton Demokraci powinni zacząć myśleć o wygrywaniu wyborów wszędzie, a nie tylko w mocno lewicowych okręgach wyborczych z których głównie rekrutują się skrajni lewicowcy. Jej zdaniem w tych okręgach lewica i tak wygra, ale zbyt lewicowe podejście zaszkodzi im gdzie indziej.
- Myślę, że nadszedł czas aby zacząć uważnie myśleć o tym, co wygrywa wybory, i to nie tylko w głęboko niebieskich okręgach (niebieski to kolor demokratów - przyp. red.), gdzie Demokrata, liberalny Demokrata czy tzw. postępowy Demokrata i tak wygra
- stwierdziła.
Clinton powiedziała, że rozumie dlaczego skrajni lewicowcy walczą o swoje priorytety. „Wierzą, że po to zostali wybrani” - stwierdziła. Jej zdaniem z jednej strony to dobrze, bo daje im to szanse na bycie częścią procesu tworzenia polityki. Ostrzegła jednak, że może to mieć poważne konsekwencje dla lewicy jako takiej. „Ostatecznie to nic nie znaczy jeśli nie będziemy mieli Kongresu zdolnego do załatwiana spraw i Białego Domu na który można liczyć, że będzie trzeźwy, stabilny i produktywny” - podkreśliła.
To już kolejny wywiad którego była kandydat na prezydenta udzieliła w ostatnim czasie mediom. Dwa tygodnie temu powiedziała Geistowi, że jej zdaniem Trump szykuje się do kolejnego startu w wyborach i ma szanse je wygrać. Stwierdziła, że jeśli on lub ktoś mu podobny wygra a Republikanie będą mieli większość w Kongresie, to może to oznaczać „koniec demokracji”. 10 grudnia na platformie streamingowej Masterclass odczytała też po raz pierwszy fragmenty przemówienia, które przygotowała na wypadek zwycięstwa w 2016 roku.
Jej nagła aktywność obudziła plotki, że Clinton szykuje się po raz kolejny do startów w wyborach prezydenckich. Dla wszystkich jest bowiem jasne, że istnieje spora szansa na to, że Joe Biden nie będzie walczył o reelekcję. Jednym z powodów tego może być jego zaawansowany wiek – już teraz jest najstarszym amerykańskim prezydentem – a innym fakt, że jego popularność od miesięcy maleje i jest on najmniej popularnym prezydentem od końca II Wojny Światowej. Według niedawnego sondażu I&I-TIPP tylko 22% Amerykanów – i zaledwie 36% zarejestrowanych Demokratów – chciałoby, żeby wystartował w 2024.
Wielu komentatorów uważa, że Clinton miałaby duże szanse, bowiem potencjalna ławka Demokratów jest bardzo krótka. Wiceprezydent Harris, naturalna następczyni Bidena, jest jeszcze mniej popularna od niego. Andrew Cuomo na skutek skandalu stracił stanowisko gubernatora Nowego Jorku i przestał się liczyć w polityce, a gubernator Kalifornii Gavin Newsom musiał walczyć w referendum o jego odwołanie. Bernie Sanders jest starszy o rok o Bidena i nie poprą go umiarkowani wyborcy, a sekretarz transportu Pete Buttigieg zmaga się z kryzysem łańcuchów dostaw. W takim towarzystwie Clinton faktycznie miałaby spore szanse na zdobycie nominacji – ale nie brak też głosów, że jej porażka w 2016 roku i późniejsze oskarżenia pod adresem innych Demokratów pozbawiły ją szansy na zostanie pierwszą kobietą-prezydentem.
Zdaniem popularnej publicystki Mirandy Devine, Clinton robi wszystko, aby Demokraci po raz kolejny pozwolili jej stanąć do wyborów prezydenckich. Jej zdaniem to, że lewica w ogóle to rozważa zamiast ją wyśmiać, najlepiej świadczy o tym w jak kiepskim jest stanie i jak małe ma szanse. Devine dodała, że Clinton sama z siebie nigdy nie zrezygnuje z prób zostania prezydentem. „Ona się nie zatrzyma – będzie to robiła do ostatniego tchnienia, chce oczyścić swoje imię (po porażce z Trumpem)” - stwierdziła.