Wyrok był oczywisty dla każdego, kto widział stopień agresji i brutalności protestującego tłumu. Kyle był ścigany przez rozwścieczoną tłuszczę, która, gdyby udało się jej go złapać, najprawdopodobniej rozszarpałaby chłopca. Nie było to jednak aż tak oczywiste w kontekście tego, co wyprawiają dziś demokraci i skrajna lewica w USA. Ci w kontekście Black Lives Matter urządzili sobie polowanie na czarownice. To jednak nie koniec. Na pewno zarówno chłopak, jak i ludzie, dzięki którym nie stracił wolności – ławnicy, sędzia, broniący go świadkowie i prawnicy – zostaną teraz poddani temu, co lewica lubi najbardziej: agresywnej nagonce, opluwaniu w mediach, próbie zniszczenia na każdym poziomie.
Patrząc też na standardy panujące w USA, kto wie, czy nie skończy się to także bezpośrednimi atakami fizycznymi. Lewica nie może się przecież pogodzić z tym, co się stało.
Zachowuje się jak typowa sekta protestancka, którą opętała stadna histeria. Jakiekolwiek zakwestionowanie dynamiki linczu, pokazowych procesów, kozłów ofiarnych jest dla nich śmiertelnie niebezpieczne, jest bowiem zakwestionowaniem wszelkich ich dotychczasowych działań. Więcej – jest także oskarżeniem. Wskazaniem, jak bezprawne, niemające nic wspólnego z demokratycznymi regułami i zachodnimi standardami one były. Nawet jeśli na poziomie prawa lewica okazała się za słaba, żeby to starcie wygrać, na pewno zrobi wszystko, żeby i tak pokazać, że nie warto się jej przeciwstawiać. Dziś bowiem to ta postępowa lewica chce palić czarownice na stosach. A czarownicą jest każdy, kto z lewicą się nie zgadza. To ona dziś chce powrotu czasów bezprawia, prymitywizmu, gdy o winie decydowało nie prawo, lecz żądny linczu motłoch. Jednak wyrok w sprawie Kyle’a daje nadzieję. Pokazuje, że może to szaleństwo się już kończy. Trzymajmy kciuki za Kyle’a Rittenhouse’a.