Coraz więcej brytyjskich stacji benzynowych zawiesza sprzedaż z powodu braku paliwa. Media donoszą, że premier Boris Johnson rozważa skierowanie wojska, do stabilizowania i tak już niezwykle napiętej sytuacji na ulicach i przeciwdziałania dalszej eskalacji kryzysu. Żołnierze mieliby m.in. zajmować się dowożeniem paliwa z rafinerii na stacje paliw, gdzie odnotowywane są największe braki.
Obecny kryzys paliwowy w UK został spowodowany przez brak odpowiedniej liczby wykwalifikowanych kierowców ciężarówek. Wielu z nich pochodziło z państw Unii Europejskiej i wróciło do domu po Brexicie. Sytuację zaostrzyła jeszcze bardziej pandemia i kilka innych czynników, jak np. wywołane przez nią opóźnienia w wydawaniu certyfikatów. Według Stowarzyszenia Transportu Drogowego (RHA) w Wielkiej Brytanii brakuje ok. 100 tysięcy wykwalifikowanych kierowców. Rząd Johnsona zapowiedział już przyjęcie nowych imigrantów od października, sfinansowanie kursów kandydatom na kierowców oraz wysłał listy do byłych kierowców prosząc ich o powrót do zawodu.
Brak kierowców sprawił, że wielu Brytyjczyków wystraszyło się, że na stacjach benzynowych zabraknie benzyny. Kiedy na kilku stacjach faktycznie zabrakło paliwa, przed pozostałymi ustawiły się gigantyczne kolejki, a paniczne kupowanie paliwa w sytuacji problemów z transportem wywołało załamanie się łańcuchów dostaw. Według obecnych szacunków paliwa zabrakło już na 90% stacji w dużych miastach i 50% przy sieciach autostrad. Na wielu z tych, które mają jeszcze zapasy, wprowadzono racjonowanie, pojedynczy kierowca może kupić tylko kilka litrów.
Jak donoszą media, Johnson rozważa wysłanie do akcji setek żołnierzy. Mają zająć miejsca w szoferkach cystern i dowieźć paliwo z rafinerii na stacje. Plan ten nazwano Operacją Escalin. Jeszcze dzisiaj premier ma spotkać się z ministrami i wysoko postawionymi urzędnikami na „naradzie wojennej”. Członkowie rządu przyznają jednak, że panuje ogromny chaos informacyjny i oni sami nie są do końca pewni, jak naprawdę zła jest sytuacja – chociaż wszyscy zgadzają się, że jest zła.
W niedzielę rząd Johnsona zdecydował się również na tymczasowe zawieszenie przyjętej w 1998 roku ustawy o konkurencji w sektorze energetycznym. Dzięki temu rafinerie i stacje benzynowe będą mogły wymieniać się informacjami i koordynować między sobą działania. Rząd liczy, że dzięki temu uda się im rozwiązać największe problemy w zaopatrzeniu.
Równocześnie przedstawiciele rządu podkreślają, że obecny kryzys został wywołany głównie przez panikę Brytyjczyków. Minister transportu Grant Shapps podkreślił w niedzielę, że w sześciu brytyjskich rafineriach i 47 składach paliw jest wystarczająca ilość paliwa, żeby wystarczyło go dla wszystkich. Gdyby Brytyjczycy kupowali go tyle co zwykle, to znakomita większość nie zauważyłaby nawet problemu z brakiem kierowców ciężarówek. Kryzys wybuchł, bo kupując w panice, z dnia na dzień zwiększyli sprzedaż o 500%, co doprowadziło do załamania łańcucha dostaw.
Dla rządu UK jest to wyścig z czasem. Ze stacji korzystają bowiem nie tylko samochody osobowe, ale także dostawcze czy pojazdy służb. Jeśli więc kryzys nie skończy się szybko, to może mieć bardzo poważne konsekwencje. Aby się skończył, Brytyjczycy muszą jednak się uspokoić i przekonać, że paliwa nie zabraknie – a w sytuacji, w której kolejne stacje wywieszają kartki z napisem „Przepraszamy, brak paliwa”, nie będzie to łatwe. Panika zapewne skończy się za kilka-kilkanaście dni, ale do tego czasu może wywołać poważne i dalekosiężne skutki.
Wielka Brytania już raz była w takiej sytuacji. W latach 90-tych UK miało najtańszą benzynę w Europie, ale w ciągu dekady jej cena wzrosła tak bardzo, że stała się jedną z najdroższych. Ten fakt i plotki o planach zwiększenia akcyzy przez rząd Laburzystów wywołały serię protestów rolników i kierowców ciężarówek w pobliżu rafinerii w 2000 roku. Protesty przebiegały pokojowo, ale ich właściciele bali się wysyłać cysterny w trasę, co doprowadziło do panicznego kupowania benzyny i sytuacji bliźniaczo podobnej do obecnej. Rząd zaczął nawet oskarżać właścicieli rafinerii o to, że ci wykorzystali te protesty jako pretekst i nie wysyłają cystern, aby zmusić go do ustępstw.
Tamten kryzys potrwał zaledwie kilka dni, jego szczyt miał miejsce między 8 i 14 września. Rząd ugiął się i zmienił szereg przepisów, co nieco poprawiło sytuację kierowców. Nie wszyscy byli zadowoleni z tych zmian, ale kolejne protesty nie miały już takiego efektu. Tym razem jednak rząd nie może tak zrobić, gdyż przyczyny kryzysu są poza jego kontrolą – i pozostaje mu liczyć jedynie na to, że Brytyjczycy się opamiętają.