Polityka klimatyczna Unii Europejskiej ma kilka zasadniczych wad, o których trzeba głośno mówić. Po pierwsze i najważniejsze jest ona zupełnie nieracjonalna i nic nie da planecie. Jej koszt będzie zaś ogromy i wciąż nie wiadomo jak go sfinansować. Jest też inny aspekt tej "zielonej transformacji", zada ona śmiertelny cios wolnemu rynkowi.
Historia gospodarcza zna różne formy organizacji życia ekonomicznego. I ta znajomość pozwala nam dokonywać ocen, wiemy np. do jakiej ruiny prowadzi socjalizm i radykalniejszy jeszcze od niego komunizm. Pomysły na przekazanie kontroli nad gospodarką w ręce państwa były, są i pewnie będę się pojawiać. Wszak ludzka pamięć bywa tyleż dobra co krótka i wystarczy kilka dekad aby w zbiorowej świadomości mogły ponownie zakiełkować dawno skompromitowane idee. Taką wciąż odradzającą się koncepcją jest pomysł na zupełnie przejęcie przez centralny organ planistyczny zarządzania nad ekonomiczną sferą działalności człowieka. Wszak tylko w ten sposób wyeliminowane mogą być nierówności i inne szkodliwe przejawy aktywności ludzkiej w sferze handlu i produkcji – argumentują entuzjaści restytucji tej, zadawać by się mogło, dawno upadłej wizji. To, że jest ona żywa widzimy na każdym kroku. Niczym innym jak właśnie jej praktyczną realizacją jest unijny Zielony Ład.
W swojej istocie sprowadza się on do tego, że to centralny planista z Brukseli ustalać ma według swojego uznania poziom produkcji i cen szeregu dóbr i usług dostępnych na rynku. W konsekwencji określi warunki brzegowe warunkujące efektywność zawieranych transakcji. Już nie wole decyzje podmiotów gospodarujących, ale ów planista będzie zatem wyznaczał trajektorie, po których poruszać będzie się gospodarka.
Konsekwencją zaś gospodarki centralnie planowanej był permanentny niedobór, ogromne marnotrawstwo zasobów i nieustanna nędza społeczeństwa. W Polsce pamięć jest o tym jeszcze ciągle żywa. Na Zachodzie, który owych „atrakcji” nie doświadczył zrozumienie tych niebezpieczeństw wydaje się znacznie mniejsze. Kiedy zatem, pod pozorem walki o planetę, próbuje się efektywnie przywrócić socjalizm, tym razem odmalowany na zielono, europejskie elity nie potrafią ująć istoty zagrożenia. Więcej nawet, pojawia się szczery entuzjazm, że ktoś wreszcie radykalnie zajmie się problemem i uratuje ziemię przed klimatyczną katastrofą. Niestety także w Polsce nie brak podobnych fantazji polegających na racjonalizacji potężnej ingerencji państwa w rynek. Oto dzięki temu, że nastąpi „zielona transformacja” pojawią się nowe inwestycje, rozkwitną innowacje i wzrośnie liczba dobrze płatnych miejsc pracy. Wszystko oczywiście zgodnie z planem. Analiza niezwykle powierzchowna, żeby nie powiedzieć niedorzeczna. Nagły wzrost kosztów dla firm i gospodarstw domowych. Sterowanie cenami i w konsekwencji zmiany w strukturze popytu i podaży prowadzące najpewniej do suboptymalnej równowagi makroekonomicznej. Natłok regulacji. To są naprawdę recepty na gospodarczy boom?
Unia zawsze ciążyła ku etatyzmowi. Wcześniej można było, przynajmniej niektórych jej działań, bronić. Nie twierdzę, że taka obrona była słuszna, ale mieściła się jeszcze w kręgu rzeczowej analizy, mocno przy tym zahaczając o jej peryferie. Obecnie taka obrona nie ma już żadnego sensu, bo jak stanąć w obronie wymuszonej transformacji gospodarki, za którą stoją arbitralne decyzje urzędników, i która ma się dokonać w zawrotnym wręcz tempie? Jak bronić czegoś, co w krótkim czasie doprowadzi do skokowego wzrostu cen i zagrozi bezpieczeństwu energetycznemu Starego Kontynentu? Są tacy, którzy z entuzjazmem podejmą się tego zadania, tyle że będzie to już tylko sofistyczne uzasadnianie abstrakcyjnych ideologicznych założeń. Nic oprócz tego bowiem nie da się z Zielonym Ładem zrobić. Można albo zakazać jego krytyki, czego w czasach cancel culture, wykluczyć nie można. Można też przyjąć postawę politruka i wmawiać innym, że coś co jest z gruntu absurdalne wcale takie nie jest. Sekciarstwo w czystej postaci nie może jednak stanowić fundamentu dla zmiany, którą odczują miliony ludzi. Finalnie bowiem ktoś będzie musiał za to zapłacić.