Obchodzimy dzisiaj rocznicę czarnego czwartku, najtragiczniejszego dnia wydarzeń Grudnia ’70. 50 lat temu, 17 grudnia 1970 r., doszło do masakry bezbronnych robotników, którzy udawali się do pracy w stoczni gdyńskiej. Ludzie zginęli, bo uwierzyli apelom ówczesnego wicepremiera Stanisława Kociołka, by spokojnie pójść do pracy. Nikt z tych, którzy podejmowali decyzję o użyciu broni, nie został ukarany, nikt nie został zdegradowany.
Komunistyczna bezpieka werbowała swoich współpracowników, którzy skutecznie donosili na tworzący się spontanicznie robotniczy ruch oporu. Lech Wałęsa, który dziesięć lat później wyrósł na lidera Solidarności, był w grudniu 1970 r. pracownikiem stoczni. 21 grudnia 1970 r. podpisał zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, czego się jednak Państwo nie dowiedzą z Wikipedii. Na współpracę z SB poszedł po czarnym czwartku, gdy całe Wybrzeże wiedziało o potajemnych pogrzebach ofiar ZOMO, milicji i Ludowego Wojska Polskiego. Takich jak Wałęsa było więcej – byli oni niezwykle ważnym narzędziem w rękach ówczesnej władzy. I o tym także musimy pamiętać, obchodząc tę rocznicę – nie tylko o bohaterach tamtych dni, lecz także o zdrajcach.