Korogłu jest bohaterem eposu narodowego, który miałem przyjemność przyswoić polszczyźnie, przekazywanego ustnie przez wędrownych bajarzy śpiewaków, aszygów, a spisanego – częściowo wierszem − w XVIII w. To bohater nietypowy, rozbójnik-poeta, zarazem archetypiczny dla Azerbejdżanu – choć muzułmanin, to stale walczy z tureckim sułtanem i jego paszami, a każdą zwycięską wyprawę czci siedmiodniową ucztą, podczas której wypija hektolitry zakazanego przez Proroka wina i sławi swe bojowe czyny mową:
„Kiedy do bitwy ja się też przyłączam, \ Przelotne ptaki gubią swoje pióra, \ Bejom, sułtanom, paszom twierdzy mury \ Zburzone zwalę na ich nędzne głowy!” („Korogłu. Azerbejdżański epos heroiczny”, Warszawa 2016).
Pomników Korogłu w Azerbejdżanie jest chyba nie mniej niż samego ojca narodu (i obecnego prezydenta) Hejdara Alijewa, a w samym stołecznym Baku są dwa. Wiele wskazuje na to, że Ilham Alijew, choć jako poeta nie jest znany, zyska podobny co ów szlachetny rozbójnik nimb bohatera narodowego dzięki odwojowaniu Karabachu od 30 lat bezprawnie okupowanego przez Ormian. Nie bez udziału owego sułtana, za którego wcielenie uważa się najwyraźniej prezydent Turcji Erdoğan. Tyle że do gry wmieszało się jeszcze inne nieco podupadłe imperium, Rosja. Sytuacja jest skomplikowana, a choć nam wydaje się, że nie ma większego znaczenia dla geopolityki, to jest wręcz odwrotnie.
Wystarczy bowiem rzut oka na mapę, by uświadomić sobie, że konflikt o Karabach rozgrywa się niemal na samej granicy z Iranem, państwem również pretendującym do roli muzułmańskiego imperium, lecz nie tylko ze względu na panujący tam szyityzm wrogi zarówno sunnickiej Turcji, jak i „wielkiemu szatanowi” zza oceanu. Jaki będzie stosunek nowej amerykańskiej administracji do Iranu, to okładanego sankcjami za budowanie potencjału nuklearnego, to ugadywanego pokojowo za Obamy? Analizy polskich „znawców” tematu rażą uproszczeniami i wpływem armeńskiej propagandy, jak opowieści o starciu „najstarszego państwa chrześcijańskiego” Armenii z „agresją islamu”.
Polemizując z takimi wątpliwymi schematami myślowymi, zawartymi np. w tekstach znanego reportażysty Witolda Repetowicza, prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski stwierdził, że nie ma mowy ani o rzekomej „wojnie religii”, ani o podporządkowaniu Azerbejdżanu Turcji. Choćby z tego powodu, że islam jest wprawdzie w Azerbejdżanie religią dominującą, ale nie represyjną wobec innych wyznań. Jak słusznie tłumaczy profesor: „To nie jest wojna religijna, to wojna etniczna pomiędzy narodami silnie zeświecczonymi przez 70 lat panowania sowieckiego, a wcześniej rosyjskiego, od momentu podboju tej części Azerbejdżanu, wcześniej perskiego, przez Rosję. Po tych latach rusyfikacji, a później komunizacji, islam azerski różni się od tureckiego tym, że Turcy w swej masie są sunnitami, a Azerowie szyitami”.
Warto przypomnieć, że Erdoğan mimo swych neoosmańskich zapędów islamizacyjnych nigdy o wsparciu dla Azerbejdżanu nie mówił w kontekście wspólnoty religijnej, ale etnicznej: „bratni naród, dwa państwa”. A dwa państwa dlatego, że w odradzającym się po rozpadzie Związku Sowieckiego Azerbejdżanie opcja stawiająca na połączenie z Turcją zyskała minimalne poparcie polityczne, po czym została podobnie jak ekstremizm islamski dość brutalnie spacyfikowana przez Hejdara Alijewa. Podział zaś Azerbejdżanu między Rosję a Persję w XIX w. spowodował, że wzdłuż granicy Iranu i Armenii ciągną się tereny zamieszkane przez… Azerbejdżan, których jest tam dwa razy więcej niż w ojczyźnie! W kontekście wsparcia dla Azerbejdżanu w odwojowaniu Karabachu przez wrogą Iranowi Turcję można sobie zadać pytanie także o losy tego pogranicznego regionu, niezbyt zdaje się lojalnego wobec Teheranu.
Wprowadzenie rosyjskich „wojsk pokojowych” wzdłuż tzw. korytarza laczyńskiego, wąskiego przesmyku łączącego Armenię z Karabachem, zaakcentowało wprawdzie aktywność Moskwy na Kaukazie, ale na mocy tejże umowy Azerbejdżan bez jednego wystrzału przejął cały ten region ze stolicą w Laçi, z którego kazano się wycofać Ormianom. Azerbejdżan odzyskał 70 proc. okupowanych terenów, Turcja zyskała znaczący głos w sprawach regionu, a Rosja straciła twarz. Pisze o tym Grzegorz Górny, który w 1993 r. jako korespondent był w Karabachu, gdy Ormianie rozpoczynali zwycięską ofensywę: „Pewni byli też strategicznego sojuszu z Rosją, porównując go do aliansu między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem. Porównywali się do państwa żydowskiego, któremu Ameryka nie da zginąć. Tak samo – ich zdaniem – Moskwa nie pozwoli skrzywdzić Armenii. (…) Premier Nikol Paszynian jest w swym kraju krytykowany powszechnie za zawarcie upokarzającego pokoju, ale tak naprawdę nie miał wyjścia – straty w ludziach były zbyt duże, a przewaga nieprzyjaciela miażdżąca. Największym rozczarowaniem dla Ormian jest jednak postawa Rosji, która nie kiwnęła palcem, by wspomóc swojego głównego (a de facto jedynego) sojusznika na Zakaukaziu”.
Gdy wczytuję się w głosy armeńskich internautów, przebija z nich rozpacz z powodu klęski, ale dominuje wściekłość wobec Rosji, która „ich zdradziła”. Dyrektor Centrum Badań Bliskowschodnich Ihor Semywołos przepowiada dalsze osłabienie pozycji Rosji w regionie wskutek zacieśniania sojuszu azersko-tureckiego, ale i spadek znaczenia mocarstw zachodnich, które nie odegrały w konflikcie żadnej roli, a pretendująca do pouczania Azerbejdżanu Francja otrzymała ostrą odprawę od prezydenta Alijewa.
Ukraiński politolog potwierdza moje intuicje, zwracając uwagę, że sytuacja wokół Iranu i jego programu jądrowego, która zaostrzyła się po niedawnym zabójstwie jego twórcy, irańskiego uczonego Mohsena Fahrizadeha, o co Teheran oskarża to USA, to Turcję, może stać się zapalnikiem do, jak to określa, „nowego przeformatowania regionu”. To zaś w dużym stopniu zależy od niewątpliwie mającego geopolityczny wymiar ewentualnego objęcia prezydentury USA przez Joego Bidena. Będzie on musiał się zmierzyć zarówno z ambicjami wrogiego Iranu, jak i Turcji, sojusznika w NATO, tyle że coraz bardziej kłopotliwego.
Jak powinna w tej sytuacji reagować Polska? Prof. Żurawski vel Grajewski stwierdził: „Polska nie ma potrzeby głębszego politycznego angażowania się w konflikt na Kaukazie, ale w żadnym wypadku nie ma też interesu w popieraniu tam sojusznika Rosji i w redukowaniu kosztów rosyjskiej tam dominacji. Konfliktowanie się w tym celu z sojuszniczą Turcją byłoby zaś już zupełną aberracją. (...) Polityka państwowa musi (...) być efektem kalkulacji. Ta zaś nakazuje nam nieantagonizowanie Turcji, niepopieranie Rosji i stanie na straży zasady nienaruszalności granic”.
A tymczasem Azerbejdżan hucznie świętuje odzyskanie odwiecznych terytoriów, zapowiadając powrót tam licznych uchodźców sprzed 30 lat. Czy sprytny rozbójnik Korogłu kolejny raz wykiwał sułtana, to się dopiero okaże, na razie uczta trwa. Wspominając 60-letni koniak, którym prezydent Alijew gościł niegdyś Lecha Kaczyńskiego i członków jego delegacji, w której składzie miałem szczęście się znaleźć, to trochę im zazdroszczę, ale na zdrowie, czyli çok yaşayın!