Wrześniowa uchwała Izby Pracy Sądu Najwyższego, broniąca przywilejów emerytalnych esbeków, to od samego początku do końca dzieło Józefa Iwulskiego - byłego oficera WSW szkolonego przez komunistyczny kontrwywiad. Najpierw Iwulski, jak ustaliła „GP”, zarządził rozpoznanie poza kolejnością zagadnienia prawnego dotyczącego odwołań byłych esbeków od przepisów ustawy dezubekizacyjnej. Potem sędzia z kierowanej przez niego Izby nie dał go usunąć ze składu, który podjął haniebną uchwałę.
„Wyrok Sądu Najwyższego - haniebny wyrok - jest przegraną w niepodległej Polsce. Wyrok, który łamie wszelkie standardy, nawet dobrego obyczaju i przyzwoitości, bowiem na czele składu orzekającego stał człowiek, który orzekał we własnej sprawie"
- tak wrześniową uchwałę Izby Pracy SN ws. ustawy dezubekizacyjnej komentował wówczas prezes IPN Jarosław Szarek.
„Biorąc pod uwagę skład orzekający, trudno było oczekiwać innego wyroku” - to z kolei słowa Przemysława Czarnka, posła PiS, konstytucjonalisty.
Kpt. Józef Iwulski - prezes Sądu Najwyższego kierujący Izbą Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, sędzia stanu wojennego, były oficer WSW - mógł zaś triumfować, twierdząc, że uchwała "będzie miała duże znaczenie praktyczne w wielu tysiącach toczących się spraw i dotyczyć będzie wielu tysięcy ludzi".
Uchwała miała związek z zagadnieniem prawnym przedstawionym przez Sąd Apelacyjny w Białymstoku, które 19 lutego 2019 r. Sąd Najwyższy przekazał do rozstrzygnięcia składowi siedmiu sędziów SN. Owo zagadnienie brzmiało - w skrócie - następująco: Czy kryterium "pełnienia służby na rzecz totalitarnego państwa" zostaje spełnione w przypadku formalnej przynależności do komunistycznych służb, czy też powinno być ono oceniane na podstawie indywidualnych czynów?
W uchwale skład sędziowski - na którego czele stał sam Iwulski - stwierdził, że kryterium służby na rzecz totalitarnego państwa powinno być oceniane na podstawie wszystkich okoliczności sprawy, w tym także na podstawie indywidualnych czynów i ich weryfikacji pod kątem naruszenia podstawowych praw oraz wolności człowieka, długości służby, okresu jej pełnienia itd. Iwulski dodał od siebie, że konieczna jest wykładnia przepisów dezubekizacyjnych - uwaga - „zgodnie z zasadami wyznaczającymi standardy demokratycznego państwa prawnego". Sędzia-sprawozdawca Bohdan Bieniek uściślił zaś, że charakter problemów prawnych związanych z dezubekizacją "powoduje silne linie podziału od strony etycznej, społecznej, ideologicznej czy wręcz politycznej".
Bieniek stwierdził też: "My nie możemy działać jak to państwo totalitarne, które nie przestrzegało żadnych reguł, żadnych praw jednostki do rzetelnego i sprawiedliwszego procesu. Stalibyśmy się wówczas niczym innym, jak tym samym systemem, który krytykujemy". I podkreślił, że pełnienie służby w określonym miejscu pracy i okresie historycznym nie może być jedynym kryterium pozbawienia przywilejów emerytalnych.
Te pełne frazesów uzasadnienia - szczególnie dziwnie brzmiących w ustach kogoś takiego jak Iwulski - są równie niezrozumiałe jak sam tryb podejmowania uchwały. Sąd Najwyższy odrzucił bowiem wcześniej dwa uzasadnione wnioski prokuratury.
Pierwszy: o odroczenie rozpoznawania sprawy przez Izbę Pracy SN w związku z tym, że na jej temat nie zdążył się jeszcze wypowiedzieć Trybunał Konstytucyjny.
Drugi: o wyłączenie od orzekania w tej sprawie sędziego Iwulskiego (ze względu na jego agenturalno-komunistyczny życiorys).
Oba wnioski odrzucono, a Iwulski swoją działalność w WSW wytłumaczył tym, że... "służbę odbywał w ramach obowiązku wynikającego z przepisów o powszechnym obowiązku obrony". Wniosek o jego wyłączenie został notabene oddalony przez sędziego z kierowanej przez niego Izby Pracy - Dawida Miąsika. Tego samego, który w 2019 r. stał za głośnym orzeczeniem Sądu Najwyższego, że złożona z sędziów spoza układu Izba Dyscyplinarna nie jest sądem.
Wyjątkowe zainteresowanie Iwulskiego przywilejami emerytalnymi esbeków sięga jednak wiosny br. Jak ustaliła „GP”, 27 marca 2020 r. do byłego oficera WSW list wystosował szef Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP, były funkcjonariusz MO Zdzisław Czarnecki. „[...] zwracamy się do Pana z apelem o skorzystanie z prerogatyw, jakie daje Prezesowi Sądu Najwyższego ustawa z dnia 8 grudnia 2017 r., rozporządzenie Prezydenta RP z dnia 29 marca 2018 r., Regulamin SN oraz inne powszechnie obowiązujące przepisy prawa w celu rozpoznania sprawy, czyli rozstrzygnięcia zagadnienia prawnego przekazanego przez Sąd Apelacyjny w Białymstoku poza kolejnością wpływu, nie czekając na stanowisko Trybunału Konstytucyjnego [który miał wypowiedzieć się w kwestii konstytucyjności przepisów ustawy dezubekizacyjnej - przyp. „GP”]”.
Czarnecki podważył przy tym w piśmie do Iwulskiego legalność Trybunału Konstytucyjnego, twierdząc, że TK „w obecnym kształcie stracił możliwość realizowanie swej funkcji ustrojowej”. Były milicjant podkreślił:
„Nie sposób nie dostrzegać, że nie ma on [TK] już legitymacji do oceny konstytucyjności przepisów ustawy nowelizującej z 16 grudnia 2016 r. stanowiących podstawę skarżonych decyzji Dyrektora ZER [Zakładu Emerytalno-Rentowego] MSWiA”.
Szef FSSM żalił się również Iwulskiemu, że „praktyczna realizacja ww. ustawy, tj. doręczanie decyzji drastycznie obniżających świadczenia emerytalne, już spowodowała tragiczne skutki” związane z „krzywdą wyrządzoną byłym żołnierzom i funkcjonariuszom”. „Nikt, w tym żaden organ państwa, wobec takiego stanu rzeczy nie może przejść obojętnie” - konkludował Czarnecki.
Sędzia kpt. Iwulski nie przeszedł obojętnie - i to mimo zawartych w piśmie Czarneckiego obelg pod adresem Trybunału Konstytucyjnego. Odpowiedział milicjantowi już następnego dnia roboczego (!!!) - w poniedziałek 30 marca (27 marca to piątek):
„Szanowny Panie. Uprzejmie informuję, że traktuję jako szczególnie uzasadniony przypadek [...] w którym zarządzę rozpoznanie poza kolejnością sprawy przekazanej z zagadnieniem prawnym przez Sąd Apelacyjny w Białymstoku”.
Dalej Iwulski pisał:
Gdy dzwoniliśmy wówczas do SN, by zapytać prezesa Iwulskiego o ten szalony pośpiech ws. przepisów dotyczących dezubekizacji, w sekretariacie usłyszeliśmy, że sędzia nie będzie z nami rozmawiał przez telefon, gdyż... „nie ma takiego zwyczaju”.
Jak ujawnił w „Gazecie Polskiej” historyk Sławomir Cenckiewicz, sędzia Iwulski sam miał ścisłe związki z komunistyczną bezpieką - tyle że wojskową.
Jego zawodowa „przygoda” z Wojskową Służbą Wewnętrzną, poprzedniczką WSI, rozpoczęła się od skierowania w 1976 r. do Ośrodka Szkolenia WSW. Po wyszkoleniu przez kontrwywiad wojskowy PRL przyszły prezes SN kierujący dziś Izbą Pracy odbył półroczne praktyki w Oddziale WSW Kraków. Po nich awansował w hierarchii wojskowej.
W opinii służbowej WSW podkreślano sumienność Iwulskiego. „W okresie odbywania praktyki okazał się żołnierzem zdyscyplinowanym, pilnym, pracowitym i sumiennie wykonującym powierzone mu zadania” – pisano. W WSW chwalono go też za to, jak prowadził dokumenty procesowe.
Zaznaczono, że posiada duży zasób wiedzy nabytej na studiach i w Ośrodku Szkolenia WSW oraz „trafnie stosuje ją w praktyce”. Podkreślono także: „Ma skrystalizowany pogląd ideowo-polityczny. Członek ZSMP”. W 1978 r. Iwulski - przez wiele miesięcy traktowany przez obecną „demokratyczno-liberalną” opozycję jako nadzieja na ocalenie „niezależności” Sądu Najwyższego - zapisał się także do PZPR.
„W 1982 r. w stanie wojennym został zmobilizowany i skierowany do Wojskowego Sądu Garnizonowego w Warszawie, gdzie wyrokował z dekretu o stanie wojennym w procesach opozycji antykomunistycznej. Orzekał do 1983 r. i nie był to jego jedyny udział w sądownictwie wojskowym. Także w roku 1986 był sędzią Wojskowego Sądu Garnizonowego”
- pisał Maciej Marosz w „Gazecie Polskiej Codziennie”.