Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Prezes na łowach stabilnej większości

Negocjacje na temat kształtu koalicji, roszad rządowych i strategii Zjednoczonej Prawicy wciąż trwają. Tymczasem mamy do czynienia z nawałą wrzutek medialnych – początkowo można było do nich zaliczyć przeciek o propozycji złożonej Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi przez Mateusza Morawieckiego. PSL wraz z posłami Pawła Kukiza miałoby zasilić większość sejmową i objąć jedną tekę ministerialną. Tylko jak zostałoby to przyjęte przez elektorat PiS i jego szeregowych działaczy? 

Sezon ogórkowy w polskiej polityce to pojęcie od kilku lat nieaktualne. Lato tego roku potwierdza tę regułę. Odkąd Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki zapowiedzieli rekonstrukcję rządu, żyjemy w permanentnym informacyjnym suspensie. 

Koalicyjne zgrzyty

Słyszymy zatem, że „stawia się” podczas negocjacji a to Jarosław Gowin, a to Zbigniew Ziobro. Koalicjanci są niepocieszeni cięciem administracji w gabinecie szefa rządu, ponieważ zarówno Porozumienie, jak i Solidarna Polska stracą stanowiska. 

Oliwy do ognia dolał zdecydowanie były minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, który w głośnym wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” przyznał, że istnieje spór między ministrem Ziobrą a premierem Morawieckim. „Otóż wcześniej premier był rozjemcą w sporach między ministrami, jak choćby między ministrem Ziobrą a mną ws. praworządności czy taktyki postępowania przed TSUE. Dzisiaj premier stał się stroną sporów z ministrem Ziobrą” – ocenił prof. Czaputowicz, czym wprawił w zakłopotanie polityków obozu rządzącego. Zareagowała nawet europosłanka Beata Szydło, która skrytykowała Czaputowicza za niedocenienie dorobku poprzednika w MSZ Witolda Waszczykowskiego i podważanie prymatu narodowego w działaniach polskiej dyplomacji. 

Jednak największą niespodzianką są słowa samego prezesa PiS o tym, że jego otoczenie kontaktowało się z PSL, by podjąć negocjacje o współpracy. W rozmowie z tygodnikiem „Sieci” nie padło z ust Jarosława Kaczyńskiego, czy chodzi o formalne wejście ludowców do koalicji, czy też o zasilenie szeregów sejmowej większości. Słowa lidera Zjednoczonej Prawicy o ugrupowaniu PSL: „Wiemy, że są tam tacy, którzy chcieliby inaczej, ale są obecnie za słabi, by coś zmienić”, są bowiem skierowane pod adresem Solidarnej Polski. 

Dlaczego? Już sam Ryszard Terlecki na sejmowym korytarzu, wyraźnie poirytowany przeciąganiem struny przez koalicjanta w toku rozmów, wypalił: „Trzeba znać swoje miejsce w szeregu”. 

Ziobryści w ostatnich miesiącach położyli nacisk na budowanie własnej tożsamości. W mediach brylują Jan Khantak, Jacek Ozdoba czy Sebastian Kaleta. Drużynę ministra sprawiedliwości reprezentuje w kwestiach ideologicznych wiceminister cyfryzacji Janusz Kowalski. Gdy minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski zdecydował o dymisji łódzkiego kuratora oświaty tuż po jego wypowiedzi dla Telewizji Trwam na temat „zarazy LGBT gorszej od koronawirusa”, Solidarna Polska – nie czekając na wyjaśnienia z resortu – od razu przystąpiła do obrony urzędnika. 

Koalicjant ostrzegł też PiS w wydanym oświadczeniu, że nie można miękko podchodzić do tematów światopoglądowych. To właśnie Zbigniew Ziobro – bez konsultacji z Nowogrodzką – zapowiedział wypowiedzenie konwencji stambulskiej. Minister sprawiedliwości, który powinien skupić się raczej na efektywnym reformowaniu sądów i prokuratury, zajmuje się agendami nienależącymi bezpośrednio do jego kompetencji. 

Oczko puszczone do PSL

„Młodsi bracia” PiS urośli w ostatnich miesiącach w siłę, choć paradoksalnie ani Solidarna Polska, ani Porozumienie Gowina nie przekroczyłyby progu wyborczego, gdyby w tej chwili odbyły się wybory parlamentarne, a polityczni liderzy poszliby swoją drogą. Z kolei bez szabel koalicjantów PiS straci większość w parlamencie. Oczko puszczone w stronę PSL można oceniać w kategorii próby podjęcia zgniłego kompromisu, ale byłoby też czytelnym zabezpieczeniem na wypadek rozpadu jądra koalicji. Większość 235 posłów pozwala nadal rządzić, ale już nie w strefie komfortu, a w dodatku z opozycyjnym Senatem. 

Największym problemem, przed jakim stanąłby Jarosław Kaczyński, stałoby się przekonanie do swojego planu elektoratu PiS i działaczy terenowych. A przecież nie tak dawno, przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, niemal wszystkie działa ze strony otoczenia Andrzeja Dudy skierowane były na strefę wpływów Władysława Kosiniaka-Kamysza – po to, by utrwalić przewagę na terenach wiejskich. Co się zresztą udało i doprowadziło finalnie do reelekcji głowy państwa. 

Sam prezes PiS jesienią ub.r. przestrzegał na łamach „Gazety Polskiej”, że głosowanie na Koalicję Polską – PSL to de facto wybór wypalonej Koalicji Obywatelskiej i osłabianie dobrej zmiany w Sejmie. Wielokrotnie też lider PiS atakował Władysława Kosiniaka-Kamysza za członkostwo w rządzie koalicyjnym Platformy Obywatelskiej pod patronatem Donalda Tuska. Wytykano liderowi ludowców choćby przyłożenie ręki do podniesienia wieku emerytalnego i tolerowanie kolejnych afer, a także patologie w samorządach. 

Czy możliwa jest zatem wizja rządów Zjednoczonej Prawicy z PSL w sejmikach wojewódzkich, jak głoszą plotki w sprawie złożonej Kosiniakowi-Kamyszowi propozycji? Jaką też gwarancję ma Kaczyński, że – nawet w optymistycznym scenariuszu – transfer 30 posłów do obozu większości zapewni bezpieczeństwo układu sił w Sejmie? PSL Kosiniaka-Kamysza będzie jeszcze mniej sterowalne od ugrupowań Ziobry i Gowina, nie mówiąc już o Pawle Kukizie, który – co łatwo przewidzieć – jednego dnia będzie popierał reformy rządu, a kolejnego krytykował jego posunięcia. 

Przygarnąć chętnych

Sam lider Kukiz’15 wyraża chęć współpracy z PiS, oczywiście stawiając swoje warunki. Gdy zajdzie taka potrzeba, PSL-owcy nie będą mieli nic do stracenia i ułożą się przed kolejnymi wyborami z opozycją. To realne zagrożenie dla posłańców nowej układanki – wciąż jednak wysoce nieprawdopodobnej. 

Jest też inny poważny problem dla Zjednoczonej Prawicy. Jak wytłumaczyć prawicowemu elektoratowi PiS, uosabiającego PSL z każdą liberalną władzą i układami w samorządach, że teraz nastał czas na przymusowy związek? – To nie jest tak, że prezes Kaczyński może działać zupełnie w pojedynkę. Jeśli chciałby przygarnąć działaczy PSL, to jaka będzie reakcja dolnych struktur? – zastanawia się mój rozmówca z obozu dobrej zmiany. 

Jednak trzeba pamiętać, że prezes Kaczyński potrafi zagrać niestandardowo. Wszystkich zaskoczył, gdy zawiązał koalicję z Samoobroną. Po kilku miesiącach doszło do ostrej awantury z Andrzejem Lepperem, a prezes PiS publicznie nazwał zachowanie ówczesnego ministra rolnictwa warcholstwem. Po krótkotrwałym odejściu Leppera z rządu drogi Samoobrony i partii Kaczyńskiego ponownie się zeszły na bez mała rok – aż do wybuchu słynnej afery gruntowej. Bez udziału partii Leppera i Romana Giertycha PiS pozostałoby w rządzie mniejszościowym, jak to miało miejsce za czasów premierostwa Kazimierza Marcinkiewicza. 

Czy teraz Zjednoczonej Prawicy grozi podobny wariant, że obóz władzy szuka dodatkowych wzmocnień? Postawiłbym inną tezę: Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że ani PiS nie zamierza układać się z PSL i wzmacniać go na wsi, ani Kosiniak-Kamysz nie wyobraża sobie formalnej współpracy z rządem. Kaczyński wysyła sygnał do wszystkich, którzy się gotują w opozycyjnym kryzysie: „Przystąpcie do nas”. Nie chodzi w tym przypadku zatem o forsowanie koalicji z PSL za wszelką cenę, lecz raczej o rozbicie partii ludowców od środka. Jesień pokaże, czy to się może prezesowi Kaczyńskiemu udać.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek