GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Nic oprócz pogardy

Mimo że ruch Rafała Trzaskowskiego ostatecznie nie powstał, jego przyszły lider stał się najczęściej przywoływaną w artykułach i komentarzach postacią polskiej polityki. Chyba tylko heroiczną wolą wzięcia na siebie części negatywnych emocji skupionych wokół Trzaskowskiego tłumaczyć można fakt, że przypomnieć o sobie postanowił Paweł Rabiej. Polityk tak dobrze się ukrywający, że można było zapomnieć, że wciąż jest wiceprezydentem Warszawy.

Paweł Rabiej, jak to Paweł Rabiej, przypomniał o sobie z przytupem, zwracając się na Twitterze do jednego z dziennikarzy TVP Bartłomieja Graczaka słowami: „Na nic więcej nie zasługujecie. Tylko na pogardę”. Wpis został przyjęty raczej źle, oczywiście nie licząc tych czytelników, którzy sami reprezentują podobny poziom. Przy okazji wróciły jednak pytania o samego Rabieja. Dając więc chwilę oddechu Rafałowi Trzaskowskiemu spójrzmy na jego zastępcę. W jednym z poprzednich tekstów dla „GPC” nazwałem Trzaskowskiego wielkim nieobecnym, jednak Rabiejowi tytuł ten pasuje równie dobrze.

Kim pan jest, panie Rabiej? 

Trudno dziś uwierzyć, że w pierwszej połowie lat 90. młody Paweł Rabiej był dziennikarzem radiowej Trójki, kojarzonym z Porozumieniem Centrum i Jarosławem Kaczyńskim. Głównie z racji wyjazdu polskich obserwatorów do Sarajewa, w którym obaj brali udział. Z tego czasu pochodzi też wspólne zdjęcie dziennikarza i polityka, do dziś chętnie przypominane, na ogół jako ciekawostka. Na ogół, lecz nie zawsze. „Przyjaciele z podwórka. Kiedyś byli razem. Współpracowali Jarosław Kaczyński i Paweł Rabiej. Czy dzisiaj współpracują? Czy spór jest prawdziwy? #UkładKaczyńskiego” – pisał w marcu zeszłego roku na Twitterze Stanisław Gawłowski. 

W czasach Trójki Rabiej skupiał się na opisywaniu tajemniczej postaci tamtych czasów, najważniejszego współpracownika Lecha Wałęsy Mieczysława Wachowskiego, któremu wspólnie z inną reporterką tej stacji, Ingą Rosińską, poświęcili wówczas dwie książki: „Kim pan jest, panie Wachowski?” i „Droga cienia – Wachowski bez cenzury”. Później Rabiej zniknął z radia, niektórzy uważali nawet, że to bohater jego publikacji zniszczył mu karierę. Był jednak obecny w mediach, choć nie na pierwszej linii. Jak chcą niektórzy, w tym choćby Jarosław Sokołowski „Masa”, do dziennikarstwa się nie ograniczał, to jednak temat na osobną opowieść, opisany już w wielu tekstach, których sam wiceprezydent Warszawy nie komentuje. Niektórzy oskarżali Rabieja o związki z WSI, choć w raporcie Macierewicza pojawia się on jedynie w roli inwigilowanego dziennikarza. Jego życiorys w czasie między Trójką a Nowoczesną na pewno był ciekawy, nas jednak interesuje to, co dzieje się obecnie.

Cena politycznego geszeftu

Na tle swoich kolegów i koleżanek z ugrupowania założonego przez Ryszarda Petru Paweł Rabiej wypadał dość dobrze. Choć nie był posłem, często gościł w mediach jako rzecznik prasowy partii, następnie zaś jej przedstawiciel w komisji weryfikacyjnej ds. warszawskiej reprywatyzacji. W trakcie jej prac pokazał się jako uczestnik pracowity i merytoryczny, co z kolei wzmocniło jego pozycję jako kandydata Nowoczesnej na prezydenta Warszawy. 

Tym większe było więc zdziwienie, gdy postanowił wycofać się z tego wyścigu w zamian za obietnicę objęcia funkcji wiceprezydenta przy wywodzącym się z tego samego środowiska co odpowiedzialna za skandale reprywatyzacyjne Hanna Gronkiewicz-Waltz Rafale Trzaskowskim. Mało kto pamięta, że zawarte wówczas przez Petru i Rabieja porozumienie z Trzaskowskim stało się początkiem końca Nowoczesnej, na pewno Nowoczesnej Ryszarda Petru, jak wówczas nazywało się to ugrupowanie. Lider oskarżony został o brak konsultacji z kolegami, po czym doszło do absurdalnej sytuacji: dążący do wzmocnienia więzi z Platformą Petru został odsunięty od kierowania partią, po czym jej nowe władze z Katarzyną Lubnauer na czele zrealizowały jego wcześniejszy scenariusz faktycznego stopienia się z PO, którego on sam stał się krytykiem. Nowoczesna jest dziś jedynie przystawką Platformy w Koalicji Obywatelskiej, a Ryszarda Petru w ogóle nie ma w polityce, można więc uznać, że tylko Paweł Rabiej wyszedł na tym zamieszaniu dobrze. 

Tyle że o jego wiceprezydenturze można napisać właściwie tylko tyle. Formalnie zajął się sprawami reprywatyzacji, kontynuując linię poprzedników i bijąc tym samym rekordy zaprzeczania samemu sobie. W sprawach miasta prawie się nie wypowiada, za to chętnie i często umieszcza na Twitterze radykalne wpisy, w których popisuje się arogancją wobec rozmówców o innych poglądach, w tym wobec utrzymujących go mieszkańców stolicy, którzy mają pecha nie być wyborcami Koalicji Obywatelskiej. 

Sprawy ważniejsze niż nadzwyczajna sesja rady Warszawy

Być może tajnym elementem umowy Rabieja i Trzaskowskiego było założenie, że rezygnacja ze startu pierwszego z nich w wyborach to ostatnia rzecz, którą będzie musiał zrobić dla Warszawy. Prócz wpisów dotyczących tematyki LGBT trudno wskazać konkretne działania wiceprezydenta. Rafał Trzaskowski zwoławszy nadzwyczajną sesję rady Warszawy dotyczącą awarii w Czajce, nie pojawił się na niej (jak tłumaczył zastępujący go wiceprezydent Robert Soszyński, prezydent na pewno zajęty był innymi sprawami Warszawy, choć trudno wskazać, jakimi konkretnie), nie wysłał też na nią Rabieja. To niewykorzystanie w sprawach kluczowych dla miasta zastępcy, będącego przecież jeszcze nie tak dawno ważnym, a cały czas rozpoznawalnym, może nawet wśród swoich wyborców nadal popularnym, politykiem, jest naprawdę zastanawiające. Pewnie długo jeszcze głowić się będziemy nad przyczyną tego stanu rzeczy. Choć oczywiście bardziej zajmował nas będzie stan rzeki. I tu wracamy do samego Rafała Trzaskowskiego. 

Ludzie z otoczenia prezydenta Warszawy nie zabezpieczyli w porę domeny „ruchtrzaskowskiego”, weszła więc ona w posiadanie Prawa i Sprawiedliwości. Po awarii Czajki uznano, że bolesną złośliwością wobec Trzaskowskiego będzie umieszczenie pod tym adresem licznika ścieków wpadających do Wisły. Niektórzy tropią już spisek, nie odróżniając prawa do nazwy od samej zawartości, przygotowanej później. Sam prezydent miasta stołecznego udaje, że jest ponad to, równocześnie atakując Lecha Kaczyńskiego. „Polska polityka może być inna. Gdybym w to nie wierzył, właśnie ogłaszałbym start strony z licznikiem ścieków płynących do Wisły za kadencji Lecha Kaczyńskiego, a nie start nowego ruchu” – pisze na Twitterze, zapominając, że Lech Kaczyński nie był pierwszym prezydentem Warszawy, za którego kadencji Warszawa zanieczyszczała Wisłę – ścieki do królowej polskich rzek płynęły szerokim strumieniem też za jego poprzedników, związanych wówczas lub obecnie z Platformą – Marcina Święcickiego i Pawła Piskorskiego, a dopiero Kaczyński podjął realne kroki, by coś z tym problemem zrobić. 

A śnięte ryby Wisłą sobie płyną…

Wykonanie, byle jakie odbiory, marnotrawstwo i brak koniecznych napraw to już sprawa jego następców. Przede wszystkim ekipy Hanny Gronkiewicz-Waltz, której ludzie nadal rozdają karty w warszawskim MPWiK. Trzaskowskiemu warto wreszcie przypomnieć, że prof. Lech Kaczyński prezydentem Warszawy został nie tylko dzięki poparciu PiS, lecz również Platformy Obywatelskiej, której kandydat Andrzej Olechowski w pierwszej turze przegrał nie tylko z Kaczyńskim, lecz również Markiem Balickim reprezentującym wówczas SLD. 

Płynące Wisłą martwe ryby nie pójdą na konto włodarzy miasta sprzed kilkunastu lat, a wiceprezydent, epatujący w mediach społecznościowych swoją pogardą i brakiem samokontroli, nie skupi na sobie całej uwagi. Tymczasem władze Warszawy mieszkańcom stolicy, a także miejscowości położonych wzdłuż Wisły poniżej Czajki, nie mają do zaoferowania nic oprócz pogardy. I nieszczęsnych wiślanych ryb.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski