Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Tysiąc spotkań z „Gazetą Polską”

Pokazaliśmy, że można zmieniać otaczający nas świat. Daliśmy Polsce z siebie bardzo wiele. Mogliśmy dać, bo byli Państwo z nami. Dziękujemy.

Pokazaliśmy, że można zmieniać otaczający nas świat. Daliśmy Polsce z siebie bardzo wiele. Mogliśmy dać, bo byli Państwo z nami. Dziękujemy.


Był rok 1992. Razem z Piotrem Wierzbickim siedzieliśmy w pokoju byłego już red. naczelnego prawicowej gazety codziennej „Nowy Świat”. Wierzbicki został zmuszony do dymisji równo pół roku po wydaniu pierwszego numeru. Ja i kilka lojalnych wobec niego osób postanowiliśmy odejść z redakcji. Byłem pewien, że ta historia nie może się tak po prostu skończyć. Widziałem, ile osób chciało pomagać prawicowej gazecie, która była wtedy jedyną odtrutką na monopol „Gazety Wyborczej”. Musieliśmy coś wymyślić. I wymyśliłem. Zaproponowałem Wierzbickiemu, by stworzyć nową gazetę. Chodziło mi wtedy oczywiście o nowy dziennik. Nie przypuszczałem, że trzeba aż 19 lat, by dziennik wrócił.


Wierzbicki patrzył na mnie trochę jak na fantastę. Ale po paru dniach zgodził się na rozmowy o nowym projekcie. Tytuł „Gazeta Polska” wydawał nam się wtedy najlepszym z możliwych. Był, niestety, już zarejestrowany przez kogoś innego. Chcieliśmy więc wydawać „Polską Gazetę”.

Z takim pomysłem pojawiliśmy się na kongresie „Ruchu Trzeciej Rzeczpospolitej” Jana Parysa. Mieliśmy sporo szczęścia. Na tym samym kongresie był właściciel tytułu „Gazeta Polska”. Poprosił mnie o rozmowę. Powiedział, że daje nam go za darmo.

Zaczęliśmy od agentów

Wyjechałem za granicę szukać pieniędzy na dziennik. Wydawało mi się, że je znalazłem. W tym czasie jednak wokół Wierzbickiego pojawili się ludzie, którzy mieli inne pomysły. Wierzbicki wydał na początku 1993 r. pierwsze numery jako miesięcznik. Czwarty numer z listą Macierewicza był dodrukowywany. Zarobił na tygodnik.

Po publikacji listy tajnych współpracowników SB w redakcji zaczęły się rewizje i przesłuchania. W lecie 1993 r. ponownie podaliśmy sobie z Wierzbickim ręce. Do „Gazety Polskiej” ściągali znani prawicowi publicyści. Od początku byli Anita Gargas, Jacek Kwieciński, Zdzisław Szpakowski, Rafał Ziemkiewicz i wiele innych postaci polskiego dziennikarstwa. Chwilę później pojawił się długowłosy Piotr Lisiewicz. Z góry uprzedził, że najpierw jest kibolem, a potem dopiero może być publicystą. Kilka lat później zawitała do nas z Ligi Republikańskiej studentka pierwszego roku socjologii Katarzyna Gójska-Hejke. Okazało się, że Liga była niezłym źródłem nowych kadr. Ku naszemu zdumieniu – głównie kobiet.

W połowie lat 90. Wierzbicki rzucił hasło tworzenia klubów „Gazety Polskiej”. Wyrosły wtedy jak grzyby po deszczu i z nie do końca zrozumiałych przyczyn w ciągu paru lat obumarły. Ale pomysł został na przyszłość.

Uznanie

Początkowo byliśmy gazetą ultrakonserwatywną, zawsze proamerykańską i pronatowską. Nasze teksty o lustracji i akcja w obronie Ryszarda Kuklińskiego spowodowały, że o gazecie było głośno. Za czasów AWS do redakcji przyjeżdżał premier i wielu ministrów. Przy okazji wizyty Jerzego Buzka „Gazeta Wyborcza” niemal oskarżyła nas o kradzież śmietników na ulicy (BOR usunął je ze względów bezpieczeństwa).

Reklamodawców zawsze było jak na lekarstwo. Po numerze z listą agentów „Wyborcza” postanowiła zaatakować tych, którzy mieli odwagę się ogłaszać. W odpowiedzi firma Atlas zamówiła reklamy na kilka lat. Bocian Atlasa (firma była laureatem „Gazety Polskiej”) poniósł ich do największego sukcesu w historii polskiego biznesu.

O istnieniu Radia Maryja dowiedziałem się niemal przez przypadek, gdzieś pod koniec 1993 r. Wtedy jeszcze mało kto o nim słyszał. Ojciec Rydzyk zaprosił Piotra Wierzbickiego, Elżbietę Isakiewicz i mnie do swojego studia. Przez kilka lat wspieraliśmy go w walce o koncesję i muszę przyznać, że naprawdę mocno promowaliśmy wśród naszych czytelników. Potem coś zaczęło się między nami psuć. Mieliśmy inne zdanie w sprawie kandydata na prezydenta w 1995 r. i krytykowaliśmy niektórych polityków i publicystów pojawiających się w Radiu za opór wobec wejścia Polski do NATO. Wierzbicki przez dłuższy czas pokazywał, że „Gazeta Polska” jest alternatywą pomiędzy Radiem Maryja i „Gazetą Wyborczą”.

Błogosławieństwo i piasek w trybach

Pod koniec lat 90. „Gazeta Polska” zaczęła cieszyć się coraz większym uznaniem elit, szczególnie prawicowych, ale traciła czytelników. Wydawało się, że ten proces był już nieodwracalny. Wielu nie mogło nam wybaczyć lansowania przez ówczesne kierownictwo redakcji Bronisława Geremka i jemu podobnych.

Głośne publikacje o rosyjskich nieruchomościach w Warszawie czy nadużyciach w resorcie, którym kierował Aleksander Kwaśniewski, doskonałe pióra publicystów, takich jak Piotr Wierzbicki, Jacek Kwieciński czy Rafał Ziemkiewicz, tylko na chwilę powstrzymywały odpływ czytelników. Pewnym oddechem była audiencja u Jana Pawła II. Przyjął nas, błogosławiąc gazecie.

W czasie rządów Leszka Millera straciliśmy resztkę reklamodawców i kolejnych czytelników. Odeszło też wielu znanych autorów, w tym Rafał Ziemkiewicz. Zaczęliśmy nerwowo szukać inwestora, który dałby gazecie drugie życie. Oczywiście nadzialiśmy się na minę. Inwestor skłócił do reszty zespół z kierownictwem redakcji. Po kilkumiesięcznej awanturze zostałem pełniącym obowiązki redaktora naczelnego. Wszystko to zaskoczyło mnie równie mocno jak Piotra Wierzbickiego. Rozwody nigdy nie są przyjemne, a ten był chyba jednym z najgorszych.

Siedem lat burzy

Miałem kierować tygodnikiem, który w 2005 r. sprzedawał się tylko w 10 tys. egzemplarzy. Przejmowałem obowiązki przy wściekłym ataku „Gazety Wyborczej” i inwestorze, który robił, co mógł, by się mnie pozbyć. Wielkich szans na przetrwanie nie widziałem, ale w końcu odpowiadałem za zespół i tę garstkę czytelników, która z nami była. Odwołałem się do najważniejszego kapitału: ludzi. Zaprosiłem do współpracy niemal wszystkich, którzy już wcześniej przewijali się przez „GP”: Macieja Rybińskiego, Marcina Wolskiego, Rafała Ziemkiewicza i Waldemara Łysiaka. Bardzo mocno wsparli mnie moi przyjaciele: Kasia Gójska-Hejke i Piotr Lisiewicz. Najbardziej wzruszające było poparcie ze strony ciężko chorego Zdzisława Szpakowskiego, legendy podziemia niepodległościowego i cichego kompana na KUL ks. bp. Karola Wojtyły. Wkrótce pojawiła się Dorota Kania, później zaczęła dla nas pisywać Joanna Lichocka. Stało za mną grono rozproszonych, ale wiernych udziałowców. Odrodził się ruch klubów „Gazety Polskiej” (dzisiaj jest ich ponad 300). Czytelnicy wracali do nas tysiącami. Po pierwszych dwóch latach sprzedaż wzrosła ponad dwa razy. Z jednej strony atakowano nas za poparcie, jakiego udzieliłem braciom Kaczyńskim i PiS, z drugiej udowadniano, że jestem przestępcą gospodarczym. Nie wychodziłem z sądów i prokuratury. Zebrania udziałowców odbywały się w otoczeniu firm ochroniarskich i policji. Pierwszą decyzją sądu po przegranych przez PiS wyborach był nakaz zatrzymania na 48 godzin Kasi Gójskiej-Hejke i mnie. Sąd chciał nas doprowadzić 13 grudnia 2007 r. w kajdankach. Jako tratwę ratunkową dla zagrożonej „Gazety Polskiej” zaczęliśmy tworzyć kolejne spółki i media. Trudno w to pewnie uwierzyć, ale powstanie portalu czy przejęcie przez nas wydawania „Nowego Państwa” było wynikiem obawy o to, czy „GP” przetrwa. Nawet nie zauważyliśmy, jak wokół tygodnika rozwinęła się grupa medialna.

Koniec 2009 r. dał nam chwilę oddechu. Uporządkowaliśmy sprawy własnościowe w spółce, dostaliśmy niewielki kredyt w banku, wytrzymaliśmy wreszcie kilkumiesięczną nawałę kolejnych rewizji, przesłuchań i procesów. Przygotowaliśmy plan promocji tygodnika. Nasza siedziba na Filtrowej też zaczęła przypominać normalną redakcję.

Pełna wersja artykułu w najbliższym numerze tygodnika „Gazeta Polska”


 

 



Źródło: Gazeta Polska

Tomasz Sakiewicz