Sejmowe głosowanie w sprawie pieniędzy dla Telewizji Polskiej PiS powinien potraktować jako poważne ostrzeżenie. I nie chodzi tu ani o merytoryczną ocenę decyzji o przekazaniu środków mediom publicznym, ani nawet o to, jakie były intencje Joanny Lichockiej, a o to, jak zostało to przedstawione przez media. I jak łatwo udało się im sprzedać antyrządową narrację, wszystko zaś na niecałe trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi.
W 2015 r. zarówno Andrzej Duda, jak i Prawo i Sprawiedliwość wygrali wybory przy olbrzymiej dysproporcji medialnej, równoważonej jednakże sporą popularnością obozu dobrej zmiany w mediach społecznościowych, a jeszcze bardziej – dużą niechęcią Facebooka, a przede wszystkim Twittera, do rządzącej od ośmiu lat i coraz bardziej obciachowej Platformy Obywatelskiej.
PiS potrafiło wykorzystać te media, kierując swój przekaz bezpośrednio do użytkowników, nie ograniczając się do jednokierunkowej komunikacji. Użytkownicy (oczywiście, wybrani) polskiego Twittera, dowartościowani uznaniem za „liderów opinii”, pojawiali się na konwencjach Prawa i Sprawiedliwości, dzięki czemu oprócz partyjnych komunikatów, formułowanych w sposób bardziej oficjalny, pojawił się też oddolny, mniej sformalizowany przekaz. Jeszcze przed wyborami prezydenckimi Andrzej Duda zorganizował pierwszy tweetup dla dziennikarzy, a później, tuż przed pierwszą turą, na kolejne spotkanie zaprosił liczną reprezentację wspierających go użytkowników Twittera niezwiązanych z żadną redakcją. Po wyborach parlamentarnych do gmachu Rady Ministrów przedstawicieli tego medium zapraszała premier Beata Szydło.
Tego typu spotkania to nie tylko miły gest wobec sympatyków, lecz także pewien rodzaj inwestycji w kanały komunikacji. Docierające do mniejszej być może liczby osób, lecz trafiające bezpośrednio do potencjalnych lub obecnych wyborców, polityczna forma bezpośredniego, szeptanego marketingu, tak chętnie używanego przecież w czasach internetu przez wielkich i małych graczy na wszystkich rynkach. Więc również, a może nawet tym bardziej, przydatna w polityce w czasach, gdy z jednej strony większość tradycyjnych mediów wciąż ma się przeciwko sobie, z drugiej pomału, lecz sukcesywnie tracą one na znaczeniu. Wreszcie – sięgnięcie bezpośrednio po internautów było wręcz rewolucją w podejściu do wyborców polskich partii politycznych, które w swej większości w podobnych sytuacjach zadowalały się organizacją udających nowoczesną formułę drętwych spotkań, na których za czynnik społeczny musieli wystarczyć dziennikarze, z reguły z zaprzyjaźnionych redakcji, bądź członkowie partyjnych młodzieżówek. PiS, wbrew swojemu pokutującemu w mediach wizerunkowi, pokazało się jako partia nowoczesna i otwarta.
Przypominam o tym, ponieważ można odnieść wrażenie, że – i nie jest to wyłącznie kwestia trwającej właśnie kampanii – coś się w tej maszynie zepsuło. PiS stracił przewagę na trudniejszym dla siebie Facebooku, na Twitterze zaś pozostaje mu cieszyć się remisem, w dużym stopniu zabetonowanym poprzez zamykanie się użytkowników we własnych bańkach informacyjnych. Nie brak wciąż osób bardzo mocno zaangażowanych we wspieranie Prawa i Sprawiedliwości, nie wydaje się jednak, by było to w żaden sposób ułatwiane czy koordynowane. Sympatycy działają więc dla siebie, a przekazy partyjne, rozpowszechniane przez mniej lub bardziej oficjalne konta, istnieją w komunikacyjnym świecie równoległym. Oczywiście, można usprawiedliwić i uzasadnić ten obraz zupełnie innymi mechanizmami działania partii, mocno osadzonej w pozycji siły rządzącej, a innymi – aspirującej do tej władzy opozycji. Jednak funkcjonująca wciąż w polskiej polityce logika ostrego konfliktu nakazywać powinna utrzymanie tych społecznych przyczółków informacyjnej machiny, nawet wtedy, gdy ma się do dyspozycji inne, bardziej tradycyjne i zinstytucjonalizowane środki przekazu. Jednak one mają mniejszą niż kiedyś moc oddziaływania, zwłaszcza na młodsze grupy wyborców.
Oprócz sympatyków mamy we wszystkich mediach społecznościowych drugą, pokrywającą się na ogół z pierwszą, lecz szerszą od niej grupę sprzymierzeńców obozu dobrej zmiany – są to osoby nagłaśniające wszelkie wpadki, słabości i niekonsekwencje polityków totalnej opozycji. Ta bowiem nie odrobiła żadnych z zadanych przez ostatnie lata i kampanie wyborcze lekcji. Sympatycy KOD, Platformy czy mniejszych ruchów opozycji ulicznej, ostatnio aktywni głównie jako Silni Razem, swoje miejsce w sieci zdobywają tak samo, jak w normalnej politycznej aktywności – krzykliwością, agresją i chamstwem, zaszczuwaniem przeciwników, masowym donosicielstwem i zwykłym stalkingiem. Rzecz jasna, nie wszyscy, lecz wystarczająco liczna i głośna część. Trudno powiedzieć, czy w dzisiejszych czasach tego typu działanie może sprzyjać zdobywaniu poparcia nieprzekonanych. Na pewno zniechęca jednak kolejne osoby, które zwyczajnie mogą mieć dość nękania i wycofują się z przedstawiania swoich poglądów. Opieka nad swobodą głoszenia poglądów w internecie wciąż jest u nas w stadium niemowlęcym, a może nawet prenatalnym.
Niestety, prosty, zwulgaryzowany przekaz trafia czasem do nieznających propagandowych niuansów użytkowników, nieinteresujących się na co dzień światem polityki, jawiącym się jako brutalny i nieprzyjazny. To, w jaki sposób do dużej części opinii publicznej dotarły wydarzenia, które w Sejmie miały miejsce w czwartek, jest tego najlepszym przykładem. Pieniądze, które w ramach rekompensaty za brak wpływów z abonamentu przeznaczone miały być dla mediów publicznych, w tym lokalnych rozgłośni radiowych, w przekazie opozycji i mediów prywatnych (nie zapominajmy, że wobec TVP i Polskiego Radia konkurencyjnych) zostały już wcześniej przedstawione jako prezent PiS dla Telewizji Polskiej. Opozycja, zapewne za namową jakiegoś dobrze schowanego specjalisty od wizerunku, wpadła na wyjątkowo cyniczny, lecz niestety dla wielu skuteczny pomysł i zgłosiła poprawkę, by pieniądze te przeznaczyć nie na media, a na leczenie chorych na raka. Gdy idea ta upadła, przedstawiono to jako odebranie osobom będącym w dramatycznej sytuacji niezbędnych środków w imię finansowania partyjnej propagandy. Było oczywiste, że w medialnym jazgocie zginą dane o rzeczywiście dużym wzroście wydatków na leczenie onkologiczne, przy których sporna kwota jest zaledwie niewielką częścią. Było też jasne, że nikt nie będzie patrzył na liczby i porównania wydatków za czasów poszczególnych rządów i ministrów zdrowia, że nikt nie będzie chciał po ponad czterech latach słuchać, co zrobili, a raczej czego nie zrobili ministrowie Kopacz i Arłukowicz.
Dodatkowo na ten szantaż nałożył się nieszczęsny gest posłanki Lichockiej, stając się pożywką dla memów, które zalały nawet zupełnie apolityczne na co dzień miejsca w sieci. Zaryzykuję twierdzenie, że tak zmasowanego ataku, podchwyconego przez internautów, PiS nie doświadczyło od 2015 r.
Sprawna, imponująca konwencja Andrzeja Dudy pokazała, że Prawo i Sprawiedliwość to nadal świetnie funkcjonująca polityczna maszyna, mogąca przeć do przodu i pokonywać kolejne przeszkody. By jednak tak ważne z punktu widzenia kontynuacji reform wyborcze zwycięstwo nie przeszło koło nosa, trzeba mieć świadomość potencjalnych problemów i przypomnieć sobie, jak jeszcze nie tak dawno oddolnie i odgórnie udawało się rozbrajać kolejne bomby.