Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Rehabilitacja stalinowskich kłamstw

Samorządy Białegostoku i Żyrardowa zdecydowały o likwidacji ulic – odpowiednio – pułkownika Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” i generała Emila Fieldorfa „Nila”. W pierwszym przypadku radni kierowali się – tak to relacjonują – zarzutami, które ich zdaniem dyskredytują postać słynnego dowódcy 5. Wileńskiej Brygady jako patrona ulicy.

Politycy – także ci ze szczebla krajowego, bo oni również włączyli się w ten spór – podnoszą argumenty opisane w książce Pawła Rokickiego, wydanej wiele lat temu przez IPN. Rokicki – który w swojej publikacji używa nieprawidłowego pseudonimu majora Szendzielarza – uznaje go za odpowiedzialnego za przeprowadzenie akcji odwetowej w Dubinkach, w wyniku której zamordowano także kobiety i dzieci. Nie przedstawia jednak dowodu, że major wydał taki rozkaz ani że w ogóle wiedział, czego dopuszczają się jego podwładni. Tymczasem wszystkie znane dokumenty oddziału Łupaszki i relacje świadków każą stwierdzić, że Zygmunt Szendzielarz nigdy nie wydałby i nie wydał rozkazu zabijania kobiet czy dzieci, przeciwnie – można być pewnym, że dopuszczających się takich zbrodni surowo by ukarał. Warto zastanowić się jednak, dlaczego m.in. politycy Platformy, którzy przecież jeszcze kilka lat temu nie atakowali, a deklarowali szacunek dla Żołnierzy Wyklętych, dziś przyłożyli ręce do uderzenia w ikonę antykomunistycznego powstania – płk. Szendzielarza. Trudno nie odnieść wrażenia, że odcinanie się środowiska Platformy Obywatelskiej od tradycji walki z sowiecką okupacją po II wojnie światowej jest konsekwencją politycznych wyborów tej formacji. Zacieśniania sojuszu w postkomunistami, stawania w obronie przywilejów emerytalnych funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki i przedstawiania ich jako ofiary rządów PiS nie da się połączyć z szacunkiem dla Żołnierzy Wyklętych – bo to dwa zupełnie oddzielne, a wręcz przeciwstawne światy. To dowód na to, że bycie antypisem jest absolutnie podstawowym, a wręcz jedynym imperatywem przyjętym przez to środowisko polityczne. Bycie antypisem jest dla Platformy ważniejsze niż cokolwiek innego – nawet niż odkłamywanie najnowszej polskiej historii, której przecież wielu dzisiejszych polityków PO z liderem tej partii na czele poświęciło wiele lat swojego życia. Jak widać, wszystko to nie ma znaczenia i wszystko to może być na sprzedaż – polityczną sprzedaż – jeśli w grę wchodzi walka z formacją Jarosława Kaczyńskiego. 

Jednak na uderzenie w Łupaszkę trzeba patrzeć również jak na próbę wprowadzenia propagandy komunistycznej do dzisiejszej debaty publicznej. I to w jej najczarniejszej – bo stalinowskiej – wersji. Celem tych działań jest rehabilitacja czasów komunistycznych, a co najmniej zablokowanie ich rozliczania. Niemal w tym samym czasie Paweł Kukiz w rozmowie z córką Jaruzelskiego podjął się usprawiedliwiania wprowadzenia stanu wojennego. Trudno nie odnieść wrażenia, iż powierzenie tej misji właśnie temu politykowi, postrzeganemu przez wielu – szczególnie młodych ludzi – jako szczerego przeciwnika postkomunistycznych układów, antysystemowca, było zabiegiem przemyślanym. Kukiz, powołując się na doświadczenia swojego ojca z wywózki na Syberię, próbuje wytłumaczyć komunistycznego zbrodniarza, twierdząc, iż on – też w końcu sybirak – bał się Rosji dokładnie tak jak jego ojciec. Ów strach przed wszechmogącą i nieznającą skrupułów Moskwą najpewniej – tłumaczy Kukiz – popchnął Jaruzelskiego do uległości wobec niej. Ta wyjątkowo perfidna i pokrętna manipulacja stoi w sprzeczności z wiedzą historyczną, która zapewne do dzisiejszego koalicjanta PSL musiała dotrzeć. Mimo to Kukiz serwuje takie brednie. Otóż Jaruzelski od początku swej drogi politycznej był Moskwą w Polsce. To on korzystał z jej okrucieństwa i napaści na Polskę. Przez całe swe dorosłe życie był beneficjentem tej barbarii – ale także jej aktywnym twórcą. Jak widać, wejście ruchu Kukiz’15 do Koalicji Polskiej ma dużo poważniejsze konsekwencje niż tylko umożliwienie kilku posłom ponownego zdobycia mandatu. Warto obserwować kolejne odsłony romansu muzyka-polityka z postkomuną, bo gołym okiem widać, iż z antysystemowości wyrośnie za chwilę wyjątkowo okazała systemowość.

 



Źródło: Gazeta Polska

Katarzyna Gójska