Republikański kandydat na prezydenta USA Mitt Romney nazwał Rosję największym geopolitycznym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych. To nie wypowiedzenie politycznej wojny na potrzeby kampanii wyborczej, lecz stwierdzenie oczywistego faktu wynikającego z obserwacji polityki rosyjskiej. Czy tych zagrożeń nie widzi urzędujący prezydent? Widzi, ale nie za bardzo może to przyznać, gdyż przed wyborami pokazałby, jak bardzo pomylił się w przypadku oceny Moskwy. Jeżeli wygra Romney, starcie z Rosją będzie nieuniknione, szybkie i konsekwentne. A co, jeżeli wygra Obama? Niemal tak samo (z pewnością bardziej pokrętnie), tylko zmianę polityki Waszyngtonu wymusi sam Kreml. Moskwa nie ma szans na dalsze usypianie Ameryki, bo rozbieżności jej interesów są zbyt poważne.
Co powoduje geopolityczny konflikt?
Przede wszystkim walka o rynki energii. Nie chodzi o jej źródła, lecz wręcz przeciwnie – o możliwość jej sprzedaży. Wbrew oczekiwaniom wielu analityków, w które sam przez wiele lat wierzyłem, źródeł energii nie jest za mało, lecz wręcz za dużo. Przekonaliśmy się o tym przy okazji wydobycia gazu. Amerykanie w ostatnich latach z importera stali się eksporterem błękitnego paliwa. Wszystko to dzięki niekonwencjonalnym, supernowoczesnym technologiom. W rezultacie gaz w USA można kupić po 70 dol. za 1000 m3, a Polacy płacą Rosji 500 dol. Gaz amerykański powoli wdziera się na światowe rynki. Już teraz doprowadził do znacznego obniżenia cen w Europie. To dopiero początek. Po rewolucji łupków gazowych czeka nas także rewolucja łupków roponośnych. Jest ich równie dużo jak tych z gazem. Prawdopodobnie w ciągu kilku lat odczujemy również mocny spadek cen ropy.
Co to oznacza dla Rosji? Połowa dochodów jej budżetu pochodzi z przemysłu gazowo-naftowego. Te dochody wraz ze spadkiem cen ropy i gazu nie skurczą się np. o połowę, ale w ogóle mogą zniknąć. Przemysł paliwowy, przy niewydolnej rosyjskiej gospodarce, zamiast generować dochody, zacznie pożerać pieniądze. To najczarniejszy sen moskiewskich analityków. Rosja z dnia na dzień może utracić dochody niezbędne do utrzymania armii i służb specjalnych. Taki scenariusz wydaje się wręcz najbardziej prawdopodobny. Czy nastąpi to za dwa lata, czy za pięć, jest jedynie kwestią szybkości zmian na rynku.
Co więc Rosji pozostało? Wielka modernizacja albo starcie z USA i odbudowa imperium. Wielkiej modernizacji już nie będzie. Chyba przekracza to możliwości Putina. Wybrał więc świadomie ucieczkę do przodu. Wasalizacja państw ościennych, rozbudowa armii, nakręcenie spirali konfliktu tak bardzo, by uzasadniło to słabość ekonomiczną i niedostatki życia mieszkańców. Ten scenariusz Moskwa już wielokrotnie w przeszłości przerabiała. Pytanie tylko, czy da radę przerobić jeszcze raz. Katastrofa smoleńska otworzyła Kremlowi drogę do Europy Środkowej. Obama tego nie chciał zauważyć. Jednak temat musi powrócić, bo nie chodzi tylko o śmierć prezydenta dużego NATO-wskiego państwa, ale także o agresywną politykę Moskwy wewnątrz NATO. Sojusznik Putina, Angela Merkel, zaczęła się ostatnio politycznie chwiać. Bez niej Putin w NATO niczego nie uzyska. Może więc miotać się jeszcze bardziej i prowokować konflikty. „Przyjaciel” Obama, który pozwolił za swojej kadencji na zarżnięcie Gazpromu, jest dla Putina tak samo przydatny jak wojowniczy Romney. Zresztą być może Romney jako otwarty wróg da Putinowi pretekst do wytłumaczenia się ze swojej polityki. To jednak ma znaczenie drugorzędne. Starcie polityczne Moskwy i USA jest po prostu nieuniknione. Dla nas im szybciej Ameryka odzyska swoje wpływy w Europie, tym lepiej. Z tego punktu widzenia Romney gwarantuje Polakom więcej. Szczerze życzę mu wygranej.
Źródło:
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Tomasz Sakiewicz