Przyznam szczerze, że nie jestem już w stanie słuchać wypowiedzi przeróżnych mędrców instruujących, jak teraz Polska powinna zachowywać się wobec Izraela – że bez miłości, bez przyjaźni, bez podlizywania się itp. Jednym słowem, przez trzy ostatnie dekady budowaliśmy nasze relacje z tym ważnym krajem, opierając je na wyobrażeniach przedszkolaka – skoro takie porady dziś królują. A jak powinno być? Beznamiętnie.
W oparciu o nasz interes i konsekwentne jego egzekwowanie. Czy w Izraelu buzuje antypolonizm? Byłam tam wiele razy i nigdy go nie doświadczyłam w najmniejszym wymiarze. Jest jednak na pewno przyzwolenie na połajanie Polski. Trudno słuchać także niedorzeczności o tym, iż tam nie można wygrać wyborów bez antypolskich haseł. Jest zupełnie inaczej – przez nie się nie przegrywa, nie wypada z polityki, lecz także nie przejmuje władzy czy zachowuje ją. Gdzie zatem tkwi problem naszych poturbowanych relacji? Trzeba pamiętać, że gdy powstawał Izrael, polskiego państwowego głosu i polityki międzynarodowej nie było. Nikt nie reprezentował polskiej racji stanu, gdy państwo żydowskie układało sobie relacje na arenie międzynarodowej, gdy wyrąbywało sobie pozycję, wykorzystując bezwzględnie wszystkie argumenty na swoją korzyść. Za nas mówił Związek Sowiecki. A mówił tak, byśmy wypadli jak najgorzej. Im gorsze wyobrażenia o Polakach były na świecie, tym spokojniej czuli się włodarze Kremla. Gdy Izrael walczył o przetrwanie, to komuniści wspomagali tych, którzy chcieli zetrzeć go z powierzchni ziemi. Także u nas ćwiczyli się mordercy z OWP, którzy potem zabijali izraelskich obywateli.
Komunizm nie tylko nas zniewolił, upokorzył, doprowadził do nędzy, lecz także oczernił. W końcu musimy zdać sobie sprawę z tego, jak ciężkie brzemię dźwigamy po dziesięcioleciach rządów poprzedników Cimoszewicza, Millera czy innych (to tak á propos wyborów europejskich). Po 1989 r. nie było lepiej. Obecność postkomunistów w sferze władzy – rozumianej szeroko, choćby jako kadry dyplomatyczne – sprawiła, że nie rozpoczęła się odbudowa wizerunku Rzeczypospolitej, nasza historia pozostała tak zakłamana, jak była w czasach PRL. Zresztą, na zdrowy rozum, nie mogli tego zmienić ci, którzy sami byli ubabrani po uszy współpracą z bezpieką czy wprost z Sowietami. Jak ludzie, którzy zajęci byli blokowaniem odkłamania ich własnych losów – poprzez lustrację – mogli być zainteresowani opowiedzeniem polskiej historii najnowszej na nowo?
Przecież to nie leżało w ich osobistym interesie. Dziś, gdy zaczynamy w polityce międzynarodowej kierować się dobrem naszego państwa i przeciwstawiać się korzyściom innych graczy, wykorzystywany jest wobec nas cały arsenał przeróżnych środków. Wśród nich jest szczególnie perfidne i haniebne narzędzie – oskarżenie o udział z Zagładzie. To zawdzięczamy pokoleniom komunistów. To jest ich „sukces”. Władze w Jerozolimie sięgnęły właśnie po raz kolejny po to obrzydliwe narzędzie. Tym razem zrobiły to w sposób idiotyczny – na szczęście – wybrały kiepski moment. I po raz pierwszy opinia publiczna w Izraelu zaczęła mieć wątpliwości, czy to działanie miało sens. To oczywiście nie jest dla nas żadną pociechą i nie ku pokrzepieniu o tym piszę, lecz po to, by pokazać, iż konsekwentna postawa władz RP przynosi efekty. Likud nie odniósł i nie odniesie żadnego profitu z wypowiedzi Katza. Polska stanowcza reakcja zostanie zapamiętana. Ona oczywiście nie jest przełomem, bo trudno jedną sytuacją wyprostować dziesięciolecia. Ale trzeba bezwzględnie trzymać ten kurs. I iść dalej ofensywnie z budowaniem nowej – prawdziwej – historii Polski w XX w. To bardzo trudne zadanie, ale nie jest niemożliwe. Im będziemy silniejsi gospodarczo i politycznie, tym będzie nam łatwiej. Co do samego Izraela – on sam ma potężne problemy ze swoją historią. Ma jednak to szczęście, że mógł ją sam napisać. Nasze dzieje opowiadali światu nasi wrogowie.