W Tuskowej administracji nadal są osoby, które stanowiska piastują od poprzedniej kadencji i nic im nie grozi. Gwarancją ich bezpieczeństwa jest przyjaźń z Tuskiem lub jego najbliższym otoczeniem.
Kto w dzisiejszych czasach może zajmować ważne stanowisko w ministerialnych gabinetach lub spółkach skarbu państwa? Każdy, pod warunkiem że jest znajomym Donalda Tuska, Jana Krzysztofa Bieleckiego lub Tomasza Arabskiego, szefa Kancelarii Premiera.
Rok temu ówczesny marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna zablokował projekt ustawy, który zakładał, że w spółkach skarbu państwa będą zasiadali profesjonaliści, a nie znajomi bez kwalifikacji politycznych notabli. Głównym autorem tego pomysłu był Jan Krzysztof Bielecki, szef Rady Gospodarczej przy premierze. Teraz, gdy marszałkiem Sejmu jest Ewa Kopacz, czyli „swój” człowiek, nic nie stoi na przeszkodzie, by parlament podjął pracę nad tym projektem. Ponieważ mamy nową kadencję, potrzebny jest jednak ktoś, kto na nowo go wniesie, a na razie nikt do tego się nie kwapi.
Prorządowe media nie dopytują, co się stało z przedwyborczymi zapowiedziami nowych ustaw i jakie są zasady nominacji na kluczowe stanowiska w rządzie i spółkach skarbu państwa. Brak jakiejkolwiek kontroli poczynań rządzących powoduje, że polityczne synekury przypadają „krewnym i znajomym królika”, których profesjonalizm nie ma właściwie żadnego znaczenia. Medialna głuchota mainstreamowych mediów ma jeszcze jeden wymiar – zamiast konkretnych działań mamy festiwal propagandy sukcesu. Festiwal, który ma przykryć decyzje wynikające z personalnych układzików, zapadające w ciszy politycznych gabinetów.
Najważniejsze jest tylko to, czy jest się znajomym Tomasza Arabskiego lub Jana Krzysztofa Bieleckiego (czytaj – Donalda Tuska).
Idealnym przykładem tej zasady jest dymisja szefa Polskiej Grupy Energetycznej Tomasza Zadrogi. Był on, według mediów, świetnym fachowcem, więc perspektywa utraty pracy nie powinna mu grozić.
Rzeczywistość okazała się jednak prozaiczna – Zadroga stracił stanowisko, a kilka dni temu szefem PGE został Krzysztof Kilian, przyjaciel Tuska i Bieleckiego z opozycji i z Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Być może Kilian, absolwent studiów mechanicznych na Politechnice Gdańskiej, sprawdzi się na stanowisku prezesa PGE. Jednak jego bliskie związki z Tuskiem i Bieleckim sprawiają, że ta nominacja jest obarczona podejrzeniem kolesiostwa. Krzysztof Kilian będzie dysponował gigantycznym budżetem przeznaczonym m.in. na budowę elektrowni atomowej i jakoś nie mogę wyzbyć się wrażenia, że klucz doboru kontrahentów będzie bardzo podobny do tego, z którego został wybrany obecny szef PGE.
W Tuskowej administracji nadal są osoby, które stanowiska piastują od poprzedniej kadencji i nic im nie grozi. Gwarancją ich bezpieczeństwa jest przyjaźń z Tuskiem lub jego najbliższym otoczeniem. Takim człowiekiem jest m.in. syn dobrego znajomego Jana Krzysztofa Bieleckiego – Marcin Herra, członek zarządu PL.2012. Ostatnio media nagłośniły sprawę gigantycznej premii dla członków zarządu tej spółki, a jednym z beneficjentów jest właśnie Herra. Nic nie wskazuje jednak na to, by miano go odwołać, a tym bardziej zabrać mu premię. Co innego, gdyby to był człowiek Grzegorza Schetyny – już by go po prostu dawno nie było na tym stanowisku. Z politycznymi synekurami pożegnali się bowiem niemal wszyscy ludzie, którzy cztery lata temu dostali je z „błogosławieństwa” wszechwładnego wówczas Schetyny.
To zaledwie dwa przykłady, ale jakże wymowne – pokazują ostatnie lata funkcjonowania polityki. A raczej czegoś, co aspiruje do tej nazwy, a w rzeczywistości jest siatką wzajemnych powiązań i płynących z tego prywatnych korzyści dla wąskiej grupy wybranych. I najsmutniejsze jest to, że w tym świecie nie ma miejsca na interes narodowy i dobro Polski.
Źródło:
Dorota Kania