Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Sterylnie apolski „Straszny dwór”. RECENZJA

Nie zmieniając ani jednego słowa, zamieniono na wskroś patriotyczną operę Moniuszki w sterylnie apolskie dzieło. Higienicznie czyste, bez jakichkolwiek związków z katolicyzmem czy polskością.

"Straszny Dwór", Akt IV
"Straszny Dwór", Akt IV
fot. www.teatrwielki.pl

Dobre dzieło broni się, niezależnie od tego, co dzieje się na scenie. Takie wnioski można wysnuć po obejrzeniu niedzielnego przedstawienia „Strasznego dworu”. Pod kątem muzycznym było urzekające. Zarówno soliści, jak i orkiestra pod batutą Grzegorza Nowaka zapewnili widowni rozrywkę na najwyższym poziomie. Opery słuchało się z przyjemnością.

O dworze, bez dworu

„Straszny dwór” miał więcej szczęścia niż „Carmen”. Mianowicie był dobrze wykonany, w związku z tym łatwiej było przełknąć aberrację, jaką jest scenografia. Jest ona niezrozumiała i kompletnie nieosadzona w dziele. Zamiast klasycznego dworu, z jego folklorem i tradycjami, otrzymaliśmy jasną, niemal sterylnie czystą scenę. Jest ona wręcz higienicznie apolska. W całym przedstawieniu unika się jakichkolwiek nawiązań do polskości, redukując je do minimum. I tak Miecznik ogłasza, że jego przyszli zięciowie mają szanować kontusz i pas. Sam zaś pod narzuconym na ramiona kontuszem – jedynym nawiązaniem do szlacheckości – ma… kamizelkę, koszulę i krawat. Obaj młodzi Stolnikowicze również stronią od sarmackiego stroju, paradując w mundurach Wojska Polskiego lub młodopolskich garniturach. Na tym tle Damazy, którego frak ma w zamyśle kłuć w oczy i odróżniać się od reszty, nie wywiera wrażenia osobliwości.

Dzieło odarte z istoty

W operze najważniejsza jest muzyka. Wszystko powinno jej służyć: od dyrygenta, solistów do kostiumów i scenografii. W związku z tym to, co zobaczymy na scenie, ma wspierać odbiór dzieła. Scenografia ma pomóc nieść operę i ją dopełniać. Tymczasem „Straszny dwór” to przykład zawłaszczania dzieła przez twórców, który nie je realizują, a siebie. Ta inscenizacja, która miała premierę w 2015 r., odziera dzieło Moniuszki z jego kwintesencji. I można byłoby wybaczyć pomieszanie epok, przelatujący w IV akcie samolot czy nawiązania do wojny polsko-bolszewickiej, gdyby łączyły się one z treścią opery i resztą scenografii. Tymczasem zabiegi te wcale nie mają na celu podkreślania zwycięskiego „Cudu nad Wisłą”. Pomimo dyskretnego wplecenia w fabułę tej wojny, nic nie wskazuje na to, że jesteśmy w Polsce. Nijak nie można wywnioskować, że, akcja dzieje się w szlacheckiej siedzibie, która jest tak wyraźnym nośnikiem polskiej kultury. Nawiązania do polskiej tradycji, z jej katolicyzmem i patriotyzmem, są w scenografii niewidoczne. Soliści śpiewają o swoim oddaniu ojczyźnie oraz oczekiwaniu na wyroki Opatrzności, a za ich plecami mamy czystą biel. Następuje rozminięcie się obrazu z treścią.

Karuzela epok i narodowości

Rozdźwięk pogłębia się, gdy akcja przenosi się do Kalinowa. W sarmackiej siedzibie odnajdujemy służbę rodem z Pałacu Buckingham. Zarówno myśliwi, jak i służący wyglądają tak, jakby wypożyczyła ich Królowa Elżbieta II. Kwintesencją oderwania się od polskości jest akt IV i kulig, będący typową rozrywką szlachty. Scena zapełnia się dworem, jakiego nie powstydziłaby się Maria Antonina – z perukami i krynolinami. W międzyczasie na scenie pojawiają się tancerze: połowa z nich wykonuje układ, którego nie powstydziłby się Moulin Rouge. Druga połowa tańczy ludowy taniec. Obie grupy wymieniają się: raz jedna znajduje się z przodu sceny, raz druga. Patrząc na to, wciąż kołacze się po głowie myśl: „Ale co to ma wspólnego z polskim dworem?”. Raczej jest to obraz cyrku, który potęguje się, gdy na scenę spuszczona zostaje konstrukcja, pierwotnie przypominająca kryształowy żyrandol. Powoli rozkłada się i przekształca coś, co budzi skojarzenia z dachem karuzeli. Finalnym efektem przedstawienia jest pomieszanie epok i narodowości – dwudziestowieczni polscy arystokraci, dziewiętnastowieczna brytyjska służba i osiemnastowieczny francuski dwór.

Brawa dla solistów

Podkreślmy jeszcze raz: wybitne dzieło obroni się zawsze. Wczorajszy „Straszny dwór” pod względem muzycznym nie posiada mankamentów. Soliści zaśpiewali bezbłędnie, tak samo, z wielkim wyczuciem, zagrali swoje role. Aria Skołuby (Łukasz Konieczny) była zachwycająca, zaś Anna Borucka podołała roli Cześnikowej. Doskonale oddała naturę ciotki-intrygantki, która troszczy się o swoich bratanków. Sam Miecznik, grany przez Stanisława Kuflyuka, zebrał zasłużone owacje na stojąco. Zarówno śpiew, jak i gra aktorska były bezbłędne. On też, jako jedyny, w finalnej scenie pojawia się ubrany w tradycyjny szlachecki strój.

„Straszny dwór” to wybitna opera. Mając możliwość usłyszeć ją ponownie, na pewno skorzystam z okazji. Jednakże nie godzę się na odzieranie jej ze swej istoty i wykorzystywanie do manifestowania wrogiego Polsce światopoglądu.

 



Źródło: niezalezna.pl

#Teatr Wielki #Opera Narodowa #Straszny Dwór #Stanisław Moniuszko

Agnieszka Stryczek