Ikona lustracji pastor Joachim Gauck kilka dni temu został kandydatem na prezydenta Niemiec. Poparła go już większość niemieckich polityków i jest niemal pewne, że Gauck, który cieszy się także ogromną społeczną popularnością, zostanie prezydentem.
Czy wyobrażają sobie Państwo, że w Polsce na najwyższy urząd lub kluczowe stanowisko w państwie startuje osoba, która zajmowała się lustracją? Ktoś, kto ujawnił archiwa bezpieki i wykazał, że kluczowa część polskiej klasy politycznej i elit była uwikłana w kontakty ze służbami specjalnymi PRL?
Medialny jazgot
Gdy w Niemczech trwała lustracja, a pastor Gauck na swoim urzędzie, przy aprobacie mediów i społeczeństwa, ujawniał akta Stasi i jej tajnych współpracowników, w Polsce toczyła się batalia o niepamięć. Lustracji miało nie być, a dane tajnych współpracowników służb specjalnych PRL miały na zawsze pozostać w ukryciu. Głównym przeciwnikiem lustracji był ówczesny prezydent RP Lech Wałęsa – jak się później okazało – figurujący w archiwach Służby Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik o pseudonimie Bolek.
W antylustracyjny chór wpisały się wówczas niemal wszystkie media i tzw. autorytety, i ten stan trwa do dziś. Wystarczy przypomnieć wściekłe ataki „Gazety Wyborczej” na śp. prof. Janusza Kurtykę, prezesa IPN. To właśnie za jego kadencji pod auspicjami Instytutu ukazała się książka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” autorstwa dr. Sławomira Cenckiewicza i dr. Piotra Gontarczyka. Książka, w której opublikowano dokumenty dotyczące TW „Bolka” i która wywołała furię w prorządowych mediach.
Urzędnicza paranoja
Teraz po raz kolejny obserwujemy antylustracyjną kampanię, w której znów głównym aktorem jest Lech Wałęsa. „Nasz Dziennik” i „Uważam Rze” napisały, że w tajnej Kancelarii Sejmu są przetrzymywane dokumenty dotyczące TW
„Bolka”. I natychmiast odezwały się głosy o „fałszywych esbeckich kwitach”, „niewiarygodnych źródłach” i „oczernianiu bohatera narodowego Lecha Wałęsy”. Jednocześnie władze Sejmu stwierdziły, że dokumenty są tajne i dziennikarze nie mogą mieć do nich dostępu.
Okazuje się jednak, że te dokumenty według ustawy o dokumentach niejawnych z 1999 r. od dawna są jawne. Na dodatek powinny się znajdować w IPN.
Dlatego zasadne jest pytanie: co takiego znajduje się w tych dokumentach, że sejmowi urzędnicy za przyzwoleniem marszałek Sejmu Ewy Kopacz nie chcą przekazać ich IPN i bronią przed dziennikarzami?
Od razu nasuwa mi się skojarzenie z 1990 r., kiedy do tajnych archiwów MSW weszli członkowie tzw. komisji Michnika: poseł Adam Michnik wraz z historykami Henrykiem Samsonowiczem i Jerzym Holzerem. Szef „Gazety Wyborczej” był przerażony tym, co tam zobaczył, i uznał, że archiwa specsłużb powinny zostać na zawsze zamknięte dla obywateli.
Apel bohaterów
O natychmiastowe przekazanie dokumentów dotyczących Lecha Wałęsy z sejmowej kancelarii do IPN zaapelowali Józef Szyler, ofiara donosów TW „Bolka”, a także Krzysztof Wyszkowski, współzałożyciel WZZ Wybrzeża, i Henryk Jagielski, współorganizator sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej.
Ten apel pokazuje, w jakim stanie jest polska demokracja: trzeba walczyć o podejmowanie działań, które już dawno powinny być zrealizowane, co zresztą wynika z ustawowych zapisów.
Ta sytuacja pokazuje jeszcze jedno: lustracja, która od dawna powinna być jedynie tematem prac historyków i publicystów, nadal stanowi temat niebezpieczny, który burzy spokój autorytetów i bywalców salonu.
Źródło:
Dorota Kania