Radykałowie dokonujący rewolucji w 1968 r. za wszelką cenę chcieli zniszczyć zastany porządek, nie wiedząc nawet, co pojawić ma się w jego miejsce. Sami jednak nigdy nie cofali się przed zdobywaniem politycznej władzy i wykorzystywaniem jej do przeobrażania społeczeństwa na wzór swojej ideologii.
Całość może trwać nawet mniej niż minutę. Pewien wzór opowieści o roku 1968 wryty jest głęboko w umysł każdego współczesnego konsumenta popkultury. W podkładzie muzycznym najlepiej „All Along the Watchtower” w wykonaniu Jimmy’ego Hendrixa, do tego zbitka obrazów: helikopter lądujący w Wietnamie, studenci na ulicach Paryża w kłębach dymu ścierający się z policją, ludzie umykający przed gąsienicami czołgu w Pradze, Martin Luther King na jednym z marszów Ruchu Praw Obywatelskich, machający do tłumów Robert F. Kennedy.
Problemem rewolucji i przemian zapoczątkowanych w 1968 r. nie jest to, że fakty mieszają się z popkulturowym mitem, ale że to właśnie na tym micie generacja ’68 zbuduje swoją dominację. Politycy i intelektualiści uznają, że „nadzieje i marzenia” tamtych dni, „gdy ulicami rządziła”, dają im mandat do gruntownej zmiany społeczeństwa, którą realizują z tym większą zajadłością, im bardziej przynosi ona wątpliwe skutki. „Jeśli zredukować sprawę do jej esencji, to generacja ʼ68 promowała agendę opartą na powiększaniu swojej roli, co udało jej się ze względu na wyż demograficzny (tzw. baby boom), dzięki któremu miała odpowiedni rozmiar i społeczny status” – pisał Christopher Caldwell.
Z ducha roku ʼ68 wywodzą się lewackie organizacje, takie jak Frakcja Czerwonej Armii, Czerwone Brygady czy amerykańska Weather Underground, które chciały osiągnąć swoje cele polityczne, dokonując aktów terroru. Dużo bardziej trwałe, a w konsekwencji dużo groźniejsze, okazały się skutki terroru w dziedzinie kultury, narzucania społeczeństwom lewackich ideologii, terroru politycznej poprawności, podkopywania znaczenia rodziny i religii oraz zwalczanie wszystkiego, co konserwatywne czy odwołujące się do tradycji.
„W pewnym momencie zostałem poproszony przez pismo »New Republic«, by opisać swoje cele w ramach serii »Myśli młodych radykałów«. Przez całe tygodnie cierpiałem katusze, próbując dojść do tego, czego ja tak naprawdę chcę”
– napisał Todd Gitlin, jeden z amerykańskich aktywistów, w swojej książce o wydarzeniach z 1968 r. Prawda jest taka: wiele kulturowych czy politycznych zmian, które lubi sobie przypisywać pokolenie roku ʼ68, było w niewielkim stopniu powiązanych z tym ruchem, a wiele z nich wydarzyło się dużo wcześniej. Tzw. psychodeliczna rewolucja związana z zażywaniem LSD, którą zapoczątkował Timothy Leary, rozpoczęła się w 1963 r. Civil Rights Act, będący przełomem w równouprawnieniu rasowym, został uchwalony w 1964 r. Często też wygodnie pomija się rolę religii chrześcijańskiej w walce o równość, prowadzonej przez Martina Luthera Kinga.
Protestujący na ulicach Paryża lubili ukrywać się za enigmatycznymi, a czasem nawet wewnętrznie sprzecznymi sloganami: „Bądźmy realistami: żądajmy niemożliwego!”; „Pod brukiem jest plaża!”; czy najsłynniejsze: „Zakazuje się zakazywać”; „Władza dla wyobraźni!”. Radykałowie celowali w odrzucaniu racjonalności, bo chodziło o uwolnienie wszelkich instynktów, wszystkiego, co było blokowane przez dotychczas obowiązujące normy, wszelkich postaci władzy religijnej, rodzicielskiej, społecznej i politycznej. Maj 1968 r. był pierwszą rewolucją zrobioną nie z głodu, lecz z nudów. Dokonywali jej ludzie żyjący w dostatku, odrzucający świat swoich rodziców i gotowi na totalną zmianę.
Burzenie starego porządku, nawet jeśli to, co miało go zastąpić, było tajemnicą. „Właściwie jest mówienie o rewolucji kulturalnej, bo protest skierowany jest przeciwko całemu systemowi kultury, w tym przeciwko moralności dzisiejszych czasów” – pisał uznawany za ideologa rewolucji Herbert Marcuse.
Wyzwolenie instynktów, odrzucenie tradycyjnej moralności, nieustanne dążenie do zaspokajania swoich pragnień niepostrzeżenie przeobraża się w to, co Roberto di Mattei nazwał dyktaturą relatywizmu. Zabrania się nie tylko zabraniać, ale zabrania się wierzyć w cokolwiek, w Boga, w dobro i zło, w piękno i brzydotę. Jak pisał Benedykt XVI, bez szacunku dla obrazu Boga „człowiek czyni samego siebie absolutem, któremu wolno uczynić wszystko – a wtedy naprawdę staje się niszczycielem”.
Marcuse nazywał wszczynane przez studentów w maju ʼ68 burdy i starcia z policją „karnawałem”. Zamieszki, które co roku wybuchają na ulicach Paryża, są już ugruntowanym rytuałem, świętem bezmyślnego zniszczenia i nienawiści do wszystkiego, co zastane. Fascynacji destrukcją nikt nie wyraził lepiej niż będący ikoną współczesnej francuskiej myśli Jean Baudrillard, który opisywał zamachy z 11 września 2001 r., jakby były jakimś zbiorowym, oczyszczającym doświadczeniem. „Wszyscy mieliśmy sny o tym wydarzeniu, wszyscy, bez wyjątku, o nim marzyliśmy, bo wszyscy muszą marzyć o destrukcji potęgi, która staje się hegemoniczna do tego stopnia. (...) Koniec końców, oni to zrobili, ale my tego pragnęliśmy” – podkreśla.
Serdecznie polecamy. https://t.co/1R9fcK1SgC
— Gazeta Polska (@GPtygodnik) 9 maja 2018