Polskie dziennikarstwo trapi dziś wiele nieprzyjemnych, a czasem wręcz wstydliwych chorób. Ich przyczyna tkwi w mentalności środowiska dziennikarskiego, w której kompleksy PRL-u zastąpione zostały przez kompletne spsienie etyczne - pisze Witold Gadowski w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska"
Chyba nie ma w naszym kraju środowiska zawodowego, w którym tak dobitnie objawiałoby się prawo Kopernika–Grishama. „Środowisko” jest już tak przeżarte patologią, że racje mają ci, którzy od dziennikarzy trzymają się z daleka. Dzieje się tak bowiem dlatego, że dziś role „dziennikarzy” pełnią indywidua najgorszego autoramentu. Ostatnie zachowanie Wojciecha Czuchnowskiego z „Gazety Wyborczej”, który ordynarnie obraził i zaatakował Antoniego Macierewicza, to jedynie przejaw upadku dziennikarskiego zawodu w Polsce. Jeśli zetkną się Państwo z kimś, kto przedstawia się jako dziennikarz, to wnikliwie zbadajcie, czy aby nie jest reprezentantem jednej z grup, które teraz pobieżnie opiszę.
Celebryci
Zawód dziennikarza nosi w sobie cichy wymóg pokory. To nie dziennikarz jest najważniejszy, ale świat, o którym opowiada, starając się jak najmniej uszkodzić sobą rzeczywistość i fakty. Celebryta – ktoś taki jak Monika Olejnik, niegdysiejszy Tomasz Lis, Morozowski i im podobni – to nie są żadni dziennikarze. Dlaczego? Bo w ich przekazie dominuje skierowanie wszystkich świateł na „autora”. Celebryci postkomunizmu nigdy nie będą uprawiali prawdziwego, często niewdzięcznego, rzemiosła dziennikarskiego. Celebryta ma się tak do rasowego dziennikarza jak upindrzona panienka spod latarni do pięknej dziewczyny skromnie przechodzącej letnią ulicą. Także w TVP można ostatnio dojrzeć wysyp celebrytów drugiego gatunku, którzy skutecznie eliminują dziennikarzy z tej stacji.
Propagandyści
To najczęściej spotykana dziś podróbka rasowego dziennikarza. Występuje zarówno w mediach publicznych (obficie), jak i po stronie totalnej opozycji (ciąg od antyniepodległościowego TVN do neomarksistowskiej „Gazety Wyborczej”, z której obecnie wywodzi się Wojciech Czuchnowski, przypadek iście beznadziejny). Działa z powodów pieczeniarskich, rachub na zrobienie rychłej kariery, zapiekłości umysłu bądź też z nieświadomości. Całe stada dziennikarzy polują na przeciwników swoich mocodawców i z zapałem szczują na nich, jak tylko potrafią.
Od propagandysty nie można oczekiwać ani dbałości o bezstronne przekazywanie faktów, ani też chęci zrozumienia rzeczywistości. Propagandysta ma „dokładać”, „flekować”, poniżać i kąsać tych, których wskaże mu kierownictwo jego redakcji, czyli oficerowie propagandy wyższego rzędu. Propaganda sprytnie udaje rzetelny przekaz medialny, niestety w tej lisiej metodzie opowiadanie o rzeczywistości jest jedynie pretekstem do zaszczepiania widzom, słuchaczom i czytelnikom ściśle zaprojektowanych przez ośrodki propagandy przekonań i uczuć. Wielu propagandystów to wprost agenci służb specjalnych, którzy pracują w mediach na niejawnych etatach. Propaganda tym różni się od dziennikarstwa, czym sowiecka gazeta „Prawda” od prawdy, którą możemy poznać osobiście.
Pijarowcy lobbyści
To grupa dziennikarzy, którzy tylko z pozoru skromnie wykonują swoją pracę. W istocie są opłacani przez biznes lub polityków i ich zasadniczym źródłem dochodów nie jest honorarium dziennikarskie, lecz ukryte prowizje, które dostają za propagowanie w mediach pożądanych przez ich klientów idei, produktów, przekonań. To inna wersja propagandysty, bardziej skomercjalizowana.
Ukryci politrucy
To bardziej jadowita wersja propagandystów. Autorzy zaliczający się do tej kategorii żywią nadzieję, że uda im się – dzięki dziennikarstwu – zdobyć nieco popularności i rychło będą mogli przesiąść się z miejsc prasowych w parlamencie do ław parlamentarnych, a w przyszłości może i dorwać się do pieniędzy, jakie zarabiają europosłowie. To z reguły niezrealizowani politycy, którzy czasowo pracują w różnych redakcjach.
Karierowicze i pieczeniarze
Stosunkowo najmniej groźny gatunek dziennikarskich podróbek. Łatwi do zidentyfikowania i bardzo przewidywalni w swoich strategiach, dlatego nie stwarzają większej trudności przy ich neutralizacji. Jak w każdej profesji, także w dziennikarstwie spory odsetek ludzi posługujących się dziennikarskimi legitymacjami to osoby sprzedajne, żądne pieniędzy i łokciami prące do kariery.
To „wynalazek” ostatniej dekady. Wielu dziennikarzy zrozumiało, że na rzetelnym uprawianiu swojej profesji nie wzbogacą się zanadto, a przecież mają kontakt z ludźmi bardzo zamożnymi. Ba! Dowiadują się o tych osobach wielu starannie przez nie skrywanych tajemnic. Powstała więc nowa profesja – „dziennikarz”, który bierze pieniądze za to, czego nie publikuje. Płacą mu ci, którzy dbają o to, aby ich tajemnice nie ujrzały światła dziennego. W tej nowej profesji nie ma podziału na polityczne zapatrywania. Często ta nowa profesja bywa także źródłem zarobkowania „na boku” dla wszelkiej maści agenciaków, wykorzystywanych i karmionych materiałami przez służby specjalne.
Cyngle
Modelowym przykładem takiego cyngla jest wspomniany już Wojciech Czuchnowski, niegdyś dziennikarz o skrajnie prawicowych zapatrywaniach, a obecnie „człowiek do specjalnych poruczeń i napaści”, wykorzystywany przez kierownictwo „GW”. Jemu podobnych w polskich mediach, zarówno po prawej, jak i po lewej stronie politycznej karuzeli, jest wielu i z reguły potrzebują tylko impulsu „z góry”, aby z całą zajadłością ruszyć tropem wskazanej im ofiary. Nie przebierają w środkach i są kompletnie niewrażliwi na zasady honoru i rzetelności.
Przeciekowcy – „hydraulicy”
„Dziennikarze” tej kategorii niczego nie upublicznią, jeśli nie dostaną wyraźnych wytycznych od oficerów prowadzących. Są używani przez służby specjalne do prowadzenia operacji dyfamujących niewygodne służbom osoby, do zakrojonych na większą skalę prowokacji oraz do mieszania się służb specjalnych do życia politycznego i załatwiania – przez oficerów – osobistych porachunków.
***
Wymieniłem tu jedynie podstawowe kategorie dziennikarskich podróbek, które często znakomicie udają rasowych dziennikarzy. Często jeden dziennikarz nosi w sobie kilka opisanych chorób. Pamiętajcie jednak, że prosty test pozwoli Wam jednych od drugich pewnie odróżnić. Jeżeli osobnik (osobniczka) ma opinię „trudnego” i był wyrzucany z wielu redakcji – z powodów „charakterologicznych”, nie ma zbyt grubego portfela i nie wywyższa się ponad innych, to z dużym prawdopodobieństwem możecie uznać, że jednak macie do czynienia z prawdziwym dziennikarzem. Pamiętajcie także o tym, że prawdziwi dziennikarze raczej trzymają się z dala od tzw. środowiska dziennikarskiego.
Tekst ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska"