Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Teatr Krystyny Jandy i sztuka (nie)szczucia

Oparty na tragicznej historii Grzegorza Przemyka spektakl „Żeby nie było śladów”, który od niedawna można obejrzeć w Teatrze Polonia jest ciekawym przykładem tego, jak uczciwie można podejść do niełatwej tematyki, a zarazem smutnym dowodem na to, że nieprzychylne ekipie rządzącej media zrobią wszystko, by nawet z tak delikatnej i wymagającej szczególnego szacunku historii skonstruować narzędzie walki politycznej.

Inspirowany reportażem Cezarego Łazarewicza spektakl reżyseruje Piotr Ratajczak, twórca owiany dość złą sławą na prawicy, który współtworzył głośną swego czasu sztukę pt. „Biała siła, czarna pamięć” w białostockim Teatrze Dramatycznym. Dodatkowo, w jedną z głównych ról wciela się Agnieszka Przepiórska, znana ze słynnego „Pożaru w burdelu” - kabaretu, który nie jednemu polskiemu konserwatyście zdążył w ciągu swojej niespełna sześcioletniej działalności chociaż raz poważnie podnieść ciśnienie. To wystarczające przesłanki ku temu, by widz o konserwatywnej wrażliwości podchodził do spektaklu nieufnie, zwłaszcza że widowisko jest wystawiane w teatrze Krystyny Jandy, która od lat epatuje niechęcią do PiS oraz wszystkiego i wszystkich z partią rządzącą w jakikolwiek sposób powiązanych.

Janda konserwatystką?

A jednak, mimo tych obaw, spektakl opowiadający o milicyjnej zbrodni na Grzegorzu Przemyku okazuje się nie tylko ciekawie ukazaną historią jednego z najgłośniejszych zabójstw lat 80., ale również - o dziwo - wierną faktom i historycznie uczciwą opowieścią mierzącą się z przerażającymi czasami PRL-u (o czym zresztą pisałam w recenzji spektaklu, którą można przeczytać TUTAJ). Gdyby nie zastosowane przez twórców płaskie, porozumiewawcze mrugnięcia okiem (o których za chwilę) do zorientowanej lewicowo publiki, złośliwy komentator mógłby wręcz poczynić konstatację, czy aby przypadkiem Krystyna Janda nie zaczyna zmieniać kursu w stronę prawicy, przynajmniej w zakresie polityki historycznej.

Jeśli coś nie jest anty-PiSowskie, to chociaż tak to opakujmy

Dziennikarce „Polityki” Anecie Kyzioł jednak taki zwrot najwidoczniej do gustu nie przypadł, może dlatego postanowiła w swojej krótkiej recenzji spektaklu zamieszczonej w bieżącym wydaniu tygodnika odwrócić akcenty w tak skrajny sposób, by relacja ta okazała się bardziej anty-PiSowska niż sama sztuka. Zdaniem Kyzioł wątek oskarżanych przez komunistyczną władzę lekarzy o współudział w zabójstwie Przemyka wnosi do spektaklu „współczesny kontekst rezydentów rozjeżdżanych przez PiS i propagandowe media”. To prawda, w spektaklu Ratajczaka padają niesmaczne aluzje nawiązujące do niedawnego (i miejmy nadzieję - w kontekście dzisiejszego porozumienia - załagodzonego) konfliktu lekarzy z ministerstwem zdrowia, zdaje się też, że w pewnym momencie pada psujący nastrój powagi tekst o „ulicy i zagranicy”. Jak pisałam już we wspomnianej recenzji, wydawałoby się, że tak poważny temat jak śmierć Przemyka nie powinien być przedmiotem walki politycznej, w żadnej formie. Czego jednak mogliśmy spodziewać się po teatrze Krystyny Jandy, która w swojej „publicystycznej” aktywności odpłynęła od granic rozsądku tak dalece, że nawet we własnym środowisku przestała być traktowana poważnie? 

O wylewaniu dziecka z kąpielą

Tutaj oczywiście można spierać się o to, po czyjej stronie leży odpowiedzialność, i czy przymknięcie oczu na marginalne (na szczęście), ale nadal niesmaczne polityczne aluzje w „Żeby nie było śladów” nie przypomina anegdoty o „dobroci Stalina”, który w propagandowym programie telewizyjnym jedynie beszta natrętne dziecko, choć przecież „mógł je zabić”. Podobnie Ratajczak - znając jego wcześniejsze realizacje i mając na względzie patronat Jandy nad projektem, można odnieść wrażenie, że mimo wszystko, z jakiegoś powodu (chciałabym wierzyć, że to zwykła przyzwoitość i szacunek do dramatycznej historii) twórcy nie wykorzystali opowieści o Przemyku jako groźnej bajki do straszenia PiS-em. Znacznie poważniejsze jednak wydaje się pytanie o rolę mediów, które walcząc o czytelnika, decydują się czasem na strzał do wróbla z armaty, często zacierając niestety właściwy sens opisywanych zdarzeń i wylewając dziecko z kąpielą. Tak właśnie dzieje się w przypadku recenzji redaktor Kyzioł, która niesłusznie czyni w swoim tekście ze spektaklu polityczny manifest lewicy, zniechęcając tym samym elektorat PiS do samodzielnej konfrontacji ze sztuką. 

Sztuka (nie)szczucia i rozkładania akcentów

Dolewając oliwy do ognia, Aneta Kyzioł kończy recenzję słowami: „Boli treść, boli forma (Rozumiem, że w zamiarze autorki miał być to komplement? Jeśli tak, to wyjątkowo niezgrabny - przyp. MF) przywodząca na myśl plakatowe spektakle lat 80. I boli myśl, że wkrótce może się okazać, że to wcale nie jest rekonstrukcja historyczna”. Słowem - to co ja, jako recenzent reprezentujący środowisko konserwatywne uznałam za marginalne i niewiele wnoszące w treść sztuki (choć, gdyby dobrze to „sprzedać”, może nawet czytelnicy Niezalezna.pl daliby się zwieść narracji o „skandalu” w Polonii, w którym Janda niemal tańczy na grobie Przemyka- oj, jakie byłoby poruszenie!) , dziennikarka „Polityki” uczyniła centrum omawianego spektaklu. Jeśli do kogoś nie przemawiają słowa, zdajmy się na liczby: spektakl Ratajczaka trwa 90 minut, polityczne umizgi do sympatyków KOD-u padają dwukrotnie (co składa się, w zaokrągleniu, na kilka sekund), a recenzja redaktor Kyzioł liczy około 150 słów. Smutne i zarazem znamienne, że media sięgnęły takiej polaryzacji, że nawet z czegoś wartościowego, czegoś, co powinno sprawiać, że stajemy w jednym szeregu i mówimy jednym głosem, potrafią zamiast mostu, wybudować jeszcze jeden mur. A do obejrzenia spektaklu i samodzielnego zmierzenia się z jego realizacją w Teatrze Polonia, mimo że z poglądami Krystyny Jandy mi nie po drodze, niezmiennie zachęcam. Może to dziś jedyny sposób, by w zalewającej lawinie wybuchających co chwila facebookowo-twitterowych skandali zachować trzeźwość umysłu.

 

 



Magdalena Fijołek