Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

"Mefisto" w Powszechnym, czyli "Klątwy" ciąg dalszy. RECENZJA

Nigdy nie zagram „Inki”! - krzyczy jedna z aktorek. - Nigdy nie podam ręki Jackowi Kurskiemu! - wtóruje jej kolega ze sceny. „Mefisto” w Teatrze Powszechnym to próba zmierzenia się z reperkusjami po „Klątwie” Olivera Frljicia. Szkoda tylko, że skrajnie stronnicza.

Podobnie jak w przypadku „Klątwy”, „Mefisto” jest jedynie efektem dość luźnej inspiracji oryginałem
Podobnie jak w przypadku „Klątwy”, „Mefisto” jest jedynie efektem dość luźnej inspiracji oryginałem
Magda Hueckel/Teatr Powszechny (mat.pras.)

Aktorzy zbiegają ze sceny i niemal taranując publiczność, zajmują miejsca na widowni. Technicy spuszczają na rampę teatru sześć metalowych, przypominających rusztowania, klocków, które układają się w napis „POLSKA”.  Pierwszą literę przedstawiono jako symbol Polski Walczącej. - A dlaczego „P” jest na sankach? - pyta jeden z bohaterów spektaklu, a nieśmiała salwa śmiechu przebiega przez salę. „P” jak piękna – mówi jedna z aktorek, wyraźnie poruszona. Gdy dochodzi do litery „S”, ktoś z widowni głośnym szeptem sufluje: „S” jak Smoleńsk! Zamiast tego, z ust aktora pada: „S” jak sądy. „Mefisto” w Teatrze Powszechnym miał szansę stać się ciekawym rozliczeniem z kontrowersjami, jakie wywołała „Klątwa” w reżyserii skandalizującego Olivera Frljicia, a może nawet przyczynkiem do szerszej debaty nad relacjami na liniach polityka-teatr, państwo-Kościół czy wreszcie wolnością twórczą i jej konsekwencjami. Zamiast tego, twórcy z Powszechnego serwują widzom efektowne show, które ma ogłosić światu, że oto oni – pluszowi męczennicy broniący artystycznej swobody przed cenzorskimi mackami władzy, na żadne kompromisy nie pójdą. 

„Mefisto” jako pretekst 

Podobnie jak w przypadku „Klątwy” Stanisława Wyspiańskiego, „Mefisto” w reżyserii Agnieszki Błońskiej jest jedynie efektem dość luźnej inspiracji oryginałem, na który składają się sztuka Klausa Manna (1936) i film  Istvána Szabó (1981) o tym samym tytule. Opowieść o Hendriku Höfgenie, młodym aktorze, który po udanej roli w „Fauście” staje się ulubieńcem nazistowskich elit, a z czasem ich ideologiczną marionetką, twórcy spektaklu traktują jako pretekst do pochylenia się nad sytuacją twórców we współczesnej Polsce. Wybór takiego tekstu źródłowego zdaje się znamienny nie tylko ze względu na jego treść, ale i fakt, że sztuka ta była wystawiana na deskach Powszechnego w 1983 r. i stanowiła rodzaj politycznego manifestu aktorów wobec władz PRL-u. 

Zgrabne nogi, które się marnują

„Mefisto” Anno Domini 2017 również pretenduje do miana dramatycznego oporu artystów wobec panującej ich zdaniem w Polsce cenzury – strach więc pomyśleć, do jakich środków i słów sięgną aktorzy, gdyby w Polsce – nie daj Bóg - rzeczywiście doszło do łamania swobód obywatelskich, w tym twórczych? Czy ekipa z Teatru Powszechnego, a więc instytucji z tradycjami, instytucji, która sama reklamuje się jako „teatr, który się wtrąca” bierze odpowiedzialność za tak wielkie deklaracje? „Mam takie piękne nogi, ale gram w teatrze politycznym. A w teatrze politycznym nikogo one nie obchodzą” - mówi Klara Bielawka, młoda i skądinąd zdolna aktorka w autoironicznym monologu. Niestety, oglądając spektakl, można nabrać wrażenia, że to nie jest już teatr polityczny, ale ideologiczny. Celem polityki bowiem, przynajmniej według Arystotelesa, jest dążenie do wspólnego dobra. Trudno uwierzyć, by twórcy „Mefista”, dążąc do pogłębienia podziałów i wprost wyśmiewając tych, którzy się z nimi nie zgadzają, realizowali myśl filozofa.

„Beka z Kaczora” i przemysł pogardy

Pomijając kwestię słuszności potrzeby walki z systemem („pluszowi męczennicy” z Powszechnego zdają się naprawdę wierzyć w to, że ich twórcza swoboda jest zagrożona), spektaklowi momentami bardzo szkodzi sposób, w jaki jego twórcy prezentują swoje poglądy. W jego trakcie odczytywane są fragmenty tekstów z ulotek rozprowadzanych przez „środowiska narodowo-katolickie” w formie protestów przeciwko „Klątwie” - jest w nich m.in. mowa o tym, by Teatr Powszechny i jego pracowników oddać w opiekę Bogu, czy wręcz „zanurzyć w krwi Chrystusa”. Nie mogło również zabraknąć świetnie sprawdzającej się w tzw. przemyśle pogardy „beki z Kaczora”, która w „Mefiście” objawia się puszczeniem słynnego już fragmentu Mazurka Dąbrowskiego, w którym prezes PiS myli tekst. Serio, Teatrze Powszechny? Taki zabieg może byłby w pewnym stopniu zabawny kilka lat temu, jednak dziś już funkcjonuje jako tzw. „suchar”. Poza tym, teatr polityczny, do którego przecież z taką pasją pretenduje Powszechny, lepiej wybrzmiewa, gdy sufluje odbiorcy intelektualne smaczki, niż gdy wbija widzowi swoje idee za pomocą młota pneumatycznego.

Grają dobrze, ale nieuczciwie

Pomimo ogólnego wydźwięku, warsztatowo, artystycznie, „Mefisto” jest spektaklem dość zgrabnym i udanym. Na uznanie zasługuje również gra aktorów – począwszy od tych z uznanym już dorobkiem jak Maria Robaszkiewicz (która grała również we wspomnianej wcześniej inscenizacji „Mefista” z 1983 r.), a skończywszy na młodym pokoleniu reprezentowanym przez Oskara Stoczyńskiego, Arkadiusza Brykalskiego, Grzegorza Artmana czy wspomnianą już Klarę Bielawkę. Najpoważniejszym jednak zarzutem wydaje się to, że zespół Teatru Powszechnego w „Mefiście” dokonuje czegoś, co z takim uporem zarzuca środowiskom konserwatywnym. Najpierw jedna z bohaterek stwierdza z niesmakiem, że część z nas jest w stanie zabić swojego brata tylko za to, że ten ośmiela się kochać ojczyznę inaczej niż on sam, a chwilę później, na tej samej scenie Grzegorz Artman wcielający się w sztuce w „sumienie narodu” krzyczy z pasją do „wojujących dziennikarzy”, by spie...li. Czy zatem brak tolerancji i otwartości na dialog można przypisać jedynie konserwatystom? Zwodnicze to i krzywdzące myślenie. Jednak apogeum hipokryzji następuje w finale spektaklu, w którym widzom prezentowane są fragmenty debaty „Teatr polski – tradycja i przyszłość”, która odbyła się w 20 września 2017 w Pałacu Prezydenckim. Wypowiedzi uczestników dyskusji, w tym m.in. wiceminister kultury Wandy Zwinogrodzkiej i Antoniego Libery, zostały wyrwane z kontekstu i pocięte w taki sposób, by tworzyły ośmieszający ich kolaż. Gdzieś po drodze pada emocjonalny apel do ministra kultury Piotra Glińskiego, by przyszedł do Teatru Powszechnego i skonfrontował się z postulatami jego ekipy. Pytanie tylko - po co? By zostać wykpionym jak uczestnicy wspomnianej debaty? Zresztą, znając podejście ministra Glińskiego, który już nie raz zapraszał do rozmowy twórców, nawet tych, którzy wprost go krytykują, taki apel zdaje się totalnie nietrafiony.

Fałszywa biała flaga

„Mefisto” to nie ten kaliber prowokacji co „Klątwa” - spektakl balansuje na granicy dobrego smaku, ale nie przekracza jej. Dlaczego? „Nie mam czasu chodzić znowu do prokuratury” - kokietuje widownię jeden z aktorów. W finale spektaklu następuje zbiorowa spowiedź aktorów, którzy przepraszają za swój udział w „Klątwie”. Jest to jedna z najbardziej niepokojących scen, która pod pozorem próby wyciągnięcia ręki do oponenta, serwuje widzom swoisty „teatr w teatrze”. Zwyczajną szopkę będącą jeszcze jednym pstryczkiem w nos dla tych, którzy dali nabrać się, że aktorom Powszechnego zależy na merytorycznej dyskusji.

 



Źródło: Gazeta Polska

#Oliver Frljić #Klątwa #Teatr Powszechny #Mefisto

Magdalena Fijołek