Współczuję wszystkim Bogu ducha winnym i dumnym posiadaczom imienia Adrian. Jednocześnie nie chcę się wpisywać w stygmatyzowanie dorosłych ludzi, którzy niczego niedojrzałego nie zrobili, a czują się zażenowani, bo: „Skojarzenia to przekleństwo, więc możemy dziś dać głowę, jakiekolwiek podobieństwo było czysto przypadkowe”.
Dla mnie i dla wielu Polaków kwestia, czy Andrzej, czy Adrian, została ostatecznie rozstrzygnięta i wygrał Robert Górski. Niemniej w jednym się znany satyryk pomylił, portretując postać Andrzeja Dudy. Adrian to imię dorosłego mężczyzny, natomiast Andrzej, który został Adrianem, co najmniej od kilku miesięcy zachowuje się jak Adrianek. Najpierw nie podpisał „niekonstytucyjnych” ustaw, potem przedstawił ustawę, którą sam uznał za niekonstytucyjną. Cztery spotkania z Jarosławem Kaczyńskim nie pomogły Adriankowi zrozumieć, że wybór członka KRS 30 głosami to nie tylko łamanie konstytucji, lecz także farsa. Adrianek zapomniał też, że to koledzy z podwórka i spod bloków tyrali na jego zwycięstwo, a nie legendarna babcia i sparingpartner Hadacza. Adrianek już na etapie projektu strzelił focha i odmówił podpisania ustawy repolonizującej media, a nominacjami generałów bawi się jak ołowianymi żołnierzykami.
Byłoby to wszystko razem wzięte bardzo zabawne i bardzo dziecinne, gdyby Adrianek w piaskownicy lepił babki z piasku albo stawiał zamki. Niestety, Adrianek bawi się Polską, w Pałacu Namiestnikowskim, i to na takim poziomie, którego nie przekroczyłby żaden dorosły Adrian. Polacy mają olbrzymiego pecha do prezydentów, ostatnich prawdziwych i godnych tego urzędu mieliśmy przed wojną: Piłsudski, Mościcki. Po wojnie jedynie śp. Lech Kaczyński był liderem narodu, reszta to Adrianki, Bolki, Olki, Bronki.