Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Historia ukraińskich „Romeo i Julii”. Ich życie na „przed i po” podzieliła rosyjska rakieta

Celowo wybrali zawód ratowników, bo od dzieciństwa marzyli, by pomagać ludziom, ratować tych, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. W Państwowej Służbie Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, gdzie oboje pracują, odnaleźli siebie. Być może to właśnie miłość uratowała ich przed nieuniknioną śmiercią - 10 kwietnia 2022 r., kiedy rosyjska rakieta spadła o 7 m od ratowników. Historia ukraińskich „Romeo i Julii” w odróżnieniu od oryginału ma szczęśliwy koniec.

Jewheni oraz Ihor przed wojną
Jewheni oraz Ihor przed wojną

WERSJA UKRAIŃSKA [TUTAJ] / Українська версія

Dzień 10 kwietnia br., kiedy rakieta wroga trafiła w jeden z obiektów w Dnieprze, Jewhenia Dudka pamięta w najdrobniejszych szczegółach.

„Kiedy poinformowano o rakiecie, wraz z moim kolegą Mykołą Jakowlewym przybyłam na miejsce zdarzenia, aby zebrać informacje i nagrać wideo z dowodami zbrodni rosyjskiej armii. A mój chłopak Ihor Hetalo przybył w to same miejsce, aby zlikwidować pożar i uporządkować gruzy. W sumie nas było sześcioro w tym hangarze, w który później trafiła druga rakieta: mój Ihor, czterech kolegów i ja. Pamiętam, że nawet podczas wykonywania tak ciężkiej pracy fizycznej wszyscy moi koledzy byli w dobrym humorze, bo na szczęście nie było tam ludzi i nikt nie został ranny.

Aż w pewnym momencie uświadamiam sobie, że czuję jak wszystko dookoła zwalnia, jakby ktoś zatrzymywał czas. I słyszę dźwięk lecącej rakiety. Mi się wydawało, że wszystkie trwało przez pół godziny, choć w rzeczywistości minęło zaledwie 30 sekund. Wybuch... Lecę w powietrze i myślę: „Nie, to mi się nie może przydarzyć”. Silna, fala uderzeniowa przenosi mnie w samo serce ognia. Trudno mi oddychać przez kamizelkę kuloodporną. Pierwsze, co zrobiłam, kiedy wylądowałam na ziemi, to spojrzałam na swoje ręce i nogi. Są na miejscu. Nic nie boli, ale nie mogę wstać.

Widzę, że w 20 metrach ode mnie mój Ihor ledwie pełznie. Wołam o pomoc... ale już po tym, gdy on mnie usłyszał, poczułam nieznośny ból w prawej części brzucha. Zaczęło się silne krwawienie. Ihor próbował je powstrzymać. Ale on sam był poważnie bardzo ranny. Odłamki rakiety zraniły jego nogi. Na szczęście inni koledzy, którzy znajdowali się ciut dalej od nas i nie byli ranni, przyszli nam z pomocą”

– wspomina Jewhenia.

Ihor Hetalo, który po tych wydarzeniach zostanie mężem Jewhenii, opowiada o dniu, w którym rosyjski pocisk omal nie zabił jego i jego ukochanej.

„Najtrudniejsze dla mnie było, gdy zobaczyłem moją ranną Jewhenię. Bardzo się bałem, że zginęła, ale kiedy zacząłem się do niej zbliżać, zobaczyłem, że się porusza. Ulżyło mi na sercu. Kiedy do niej dotarłem, zacząłem próbować ją wyciągnąć spod betonowego gruzu, ale nie mogłem, bo na nogach i ciele miała liczne rany spowodowane przez odłamki... Zacząłem więc udzielać jej pierwszej pomocy, by zatamować krwawienie. Zabandażowałem rany i zacząłem wołać o pomoc kolegów, bo sam nie byłbym w stanie wyciągnąć ukochanej z gruzów”

– opowiada mężczyzna.

Nikt wtedy nie wiedział, że życie Jewhenii wisi na włosku - pod jej kamizelkę kuloodporną dostał się fragment rosyjskiego pocisku i poważnie uszkodził narządy wewnętrzne.

Tak więc z miejsca, gdzie trafił ją pocisk, dziewczynę zabrano do szpitala miejskiego, gdzie specjaliści walczyli o jej życie przez kilka dni. Jej stan był niezwykle trudny. Ale miłość dała siłę do życia. Ihor przebywał na oddziale intensywnej terapii przez całą dobę. A w momencie, gdy dziewczyna wróciła do przytomności i trochę wyzdrowiała, mężczyzna oświadczył się jej.

Ślub na oddziale intensywnej terapii

Pewnego dnia, kiedy jeszcze leżałam w szpitalu, Ihor usiadł bliziutko mnie i powiedział: „Kochanie, przepraszam, że w nieodpowiednim czasie i że siedząc na krześle, a nie stojąc na jednym kolanie, ale proszę Cię, byś została moją żoną”. To wszystko dla mnie było jak we mgle, pamiętam tylko sylwetkę i ładny pierścionek. Odpowiedziałam „Tak” i... zasnęłam. A już następnego dnia zaczęliśmy marzyć o ślubie

- wspomina.

Jednak plany pary mógł popsuć fakt, że narzeczona na Ukrainie nie miała szans na przeżycie, ponieważ po 11 operacjach chirurgicznych jej organizm przestał walczyć, a leków do ratowania jej nie było. Prowadzono więc negocjacje na szczeblu szefa służby ratownictwa Ukrainy z niemieckimi partnerami, żeby transportować ją do Niemiec.

Póki podejmowano decyzję w tej sprawie, Ihor powiedział, że mój pobyt w szpitalu nie jest żadną przeszkodą, by zostaliśmy rodziną. Więc akt małżeński został sporządzony na jednym z oddziałów intensywnej terapii 16. miejskiego szpitala klinicznego w mieście Dniepr. Świadkiem założenia nowej rodziny był szef zarządu głównego Państwowej Służbie Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. A my z Ihorem obiecaliśmy sobie, że nasza miłość będzie wieczna i będziemy razem do końca naszych dni, które nie skończą się szybko i na pewno nie z rąk Raszistów [pejoratywne określenie Rosjan – przyp.red]”

– wspomina Jewhenia, już będąc na oddziale szpitalu w Berlinie.

Miłość transgraniczna

Droga dziewczyny do stolicy Niemiec nie była łatwa i wiązała się z ryzykiem dla życia, ponieważ jej ciało nie było jeszcze gotowe na daleką podróż. Nikt nie wiedział, czy przeżyje podróż. Najpierw przetransportowano ją z Dniepru do Użhorodu [miasto przy granicy ze Słowacją – przyp.red.] śmigłowcem Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, a z Użgorodu do Berlina samolotem, który również zapewnił szef ukraińskiej służby ratowniczej. Podczas tej podróży i kolejnych dwóch miesięcy pobytu Jewhenii na oddziale intensywnej terapii berlińskiej kliniki Charite był z nią jej mąż.

„Wtedy powiedziałem do mojej ukochanej: „Nie masz prawa mnie opuszczać. Obiecałaś. Jesteś silna” – wspomina najtrudniejszy czas Ihor.

Na szczęście Jewhenia wytrzymała trudną podróż. Przed dziewczyną jeszcze długa droga, zanim w pełni wyzdrowieje. Ale na oddziale jest z nią jej mama, która zastąpiła Ihora na posterunku. Mężczyzna musiał wrócić na miejsce służby w Dnieprze.

„Ale nie ma dnia, żebym nie dostała od niego wiadomości rano i wieczorem. Codziennie komunikujemy się przez łącze wideo. I zdarza się, że na odległość 2000 km od siebie oglądamy razem filmy. To miłość, która pokonuje straszne przeszkody i z każdym dniem staje się silniejsza”

– mówi Ewhenia, a jej twarz rozjaśnia ciepły, delikatny uśmiech.

W sierpniu Igor zorganizował żonie prawdziwą i niesamowitą niespodziankę. Przez kilka dni przebywał na szkoleniu dla ratowników ukraińskich w Poznaniu. Pewnego dnia organizatorzy wydarzenia zaprosili wszystkich uczestników z Ukrainy na zwiedzanie miasta. Jednak Ihor, po opowiedzeniu swojej historii z Jewhenią, poprosił o dzień wolny i przyjechał na krótko do Berlina, aby odwiedzić swoją żonę.

„Byliśmy razem tylko 8 godzin, ale one minęły jak jedna chwila, bo nie mogliśmy się sobą nacieszyć” – przyznaje dziewczyna.

Analizując wszystkie próby, które los zesłał jej i Ihorowi, Jewhenia jest pewna, że uratowała ich miłość. Para wierzy, że czeka ich długie i szczęśliwe życie. Ich wspólnym marzeniem jest zwycięstwo Ukrainy, pokój w ojczyźnie i szybki powrót Jewhenii do rodzinnego domu.

„Musimy żyć dla naszych kochanych i bliskich. Aby móc oglądać wschody i zachody słońca. Musimy żyć po to, aby wypełnić ten świat dobrocią” – są pewni Ewhanie i Ihor.

Wołodymyr Buha - ukraiński dziennikarz, autor tekstów piosenek, były wieloletni korespondent Działu Świat „Gazety Polskiej Codziennie”.

Tłumaczyła - Olga Alehno

 



Źródło: niezalezna.pl

Wołodymyr Buha