10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

W intelektualnym zamtuzie. Witold Gadowski o tępocie zielonych terrorystów

Gdyby nie fakt, że człowiek polował i odziewał się w skóry, pewnie byśmy nie przetrwali, a w najlepszym razie biegalibyśmy nadal po drzewach, uciekając przed drapieżnikami - pisze Witold Gadowski w "Gazecie Polskiej".

Wegańscy aktywiści
Wegańscy aktywiści
Tomasz Molina, CC BY-SA 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0> - Wikimedia Commons

Jeden z najgłupszych filmów, jakie widziałem, nosił tytuł „Pokot” i był wspólnym dziełem trzech rozpieklonych pań. Literacką osnowę do tej szmiry stanowiła rzecz Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, której ekranizację przeprowadziły Agnieszka Holland i jej córunia Kasia Adamik. To opowieść o tym, jak pewna idiotka dochodzi do wniosku, że myśliwi stanowią niemal całe zło wszechświata i jedynie masowe mordowanie ich może cokolwiek ulepszyć w zgryzocie istnienia. Oczywiście jednym z najgorszych „morderców zwierząt” jest ksiądz, ordynarnie odgrywany przez jakiegoś aktorzynę. Film jest po prostu manifestem „zielonej tępoty”, która zapieklona ideologicznie gubi nie tylko logikę myślenia, lecz nawet podstawowy sens opowiadania czegokolwiek. Oczywiście morderczyni trafia w końcu do „ekoraju”, który jest nagrodą za jej niedorzeczne samosądy.

Gdyby taka skrajna durnota była domeną jedynie pani Holland i jej fraucymeru, wzruszyłbym ramionami, chrząknął znacząco i poszedł w swoją stronę.

Niestety, urojenia tandemu Tokarczuk–Holland są charakterystyczne dla szczególnego rodzaju terrorystów, którzy – pod wpływem propagandy – plenią się teraz powszechnie. Już dawno piętnowałem pseudokatolickiego bredniarza Szymona Hołownię, który utrzymywał, że zwierzęta też będą zbawione i (już w ekoraju) wymierzą sprawiedliwość swoim oprawcom – myśliwym. W międzyczasie ten smętny „szołmen” dochrapał się stanowiska marszałka Sejmu i posiada jeszcze większe wpływy. Mnożą się dziwaczne ataki na myśliwych ze strony ludzi, którzy nie tylko nie chodzą po lesie, lecz także nosa nie wyściubiają poza modne „warsiawskie” speluny. Kolejne celebrysiątka nie posiadają się z oburzenia już nie tylko wobec tych, którzy potrafią ustrzelić zwierzynę, lecz do kąta stawiają nawet konsumentów mięsa… bo przecież biedne zwierzątka cierpią. Ci sami ludzie zawzięcie walczą jednak o to, aby można było mordować bezkarnie nienarodzonych ludzi. Na modnych osiedlach roi się od „psieci”, a już tylko czekać, jak pojawią się „umiłowane świnie i krokodyle”.

Niestety żaden z tych miejskich mądrali nie zna ani ekosystemu przyrody, ani też kulturowej i egzystencjalnej roli, jaką myślistwo odegrało w rozwoju homo sapiens. Gdyby nie fakt, że człowiek polował i odziewał się w skóry, pewnie byśmy nie przetrwali, a w najlepszym razie biegalibyśmy nadal po drzewach, uciekając przed drapieżnikami. Nie mam upodobania do myślistwa, ale zdarzało mi się w życiu strzelać do zwierząt i potem je spożywać, znam myśliwych i ich obyczaje oraz rytuały i darzę to wielkim szacunkiem. Gdyby nie oni, niejedna zaraza wyszłaby z lasu, a i takiego pogłowia zwierząt w lasach by nie było. Wiem, o czym mówię, bo oficjalnie jestem honorowym członkiem „Leśnej Braci”, a niejeden sztucer był w moich rękach.

Nie lubię strzelać do zwierząt, ale gdyby zaszła taka konieczność, ubiłbym niejedno, aby przerwać, i nie miałbym z tego powodu większych wyrzutów sumienia. Nikt tak dobrze nie zna przyrody jak myśliwi i wędkarze. Tu przyznam, że przez całe życie jestem zapalonym rybołowem, a w czachach istnienia nieocenionego „Czasu krakowskiego” z zapałem redagowałem w nim m.in. kolumnę pt. „Zapiski moczykija”, gdzie dzieliłem się z czytelnikami moimi wędkarskimi przygodami.

Wiele lat temu działacz podziemnej „Solidarności Rolniczej” Staszek Gwóźdź z Krzęcina zaprosił nas na ognisko z pieczeniem barana. W międzyczasie koncepcja się zmieniła i ostatecznie upiekliśmy jego gęsi. Połapał je na podwórku i wprawnie poodrąbywał im głowy. – Oj, ale to drastyczne, nie szkoda panu? – pisnęła nasza miastowa koleżanka. – Przecie na to się chowa – odparł jej Staszek z niezmąconym spokojem, wycierając toporek. Gęsi smakowały wybornie…

Rzecz w tym, że współcześni modnisie tracą nie tylko odruchy samozachowawcze, lecz nawet własny sens istnienia. Uciekając od Pana Boga, tworzą sobie rozmaite bożki – jednym z nich, ekstremalnie szkodliwym dla natury, jest bożek Ziemi, znany także jako klimatyzm, „zielona energia” i tym podobne niedorzeczności. Rzecz polega na klasycznym zafałszowaniu hierarchii bytów. Jeśli człowiek nie jest najważniejszym stworzeniem na Ziemi, to w prostej konsekwencji takiego rozumowania dojdziemy do wniosku, że jest największym złem świata.  Nie występuję przeciwko empatii, uważam także za karygodne barbarzyństwo znęcania się nad zwierzętami, jednak jeśli nie zachowamy naturalnych miar myślenia, czeka nas spektakularny upadek – i to zarówno naszej formacji cywilizacyjnej, jak i kulturowej. Muzułmanie w ogóle nie zastanawiają się nad takimi problemami, dla nich podrzynanie gardeł kozłom i baranom jest naturalną częścią egzystencji, a przygotowywanie mięsa halal (przez powolne konanie i wykrwawianie) nie wiąże się z niczym nagannym. Podobnie jest w judaizmie. Warszawskie mędrki opowiadają się za multi-kulti, ale ronią krokodyle łzy nad „cierpieniami zwierzątek”. Istny intelektualny zamtuz.

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski