"Z perspektywy Polski nie ma żadnych zagrożeń bezpieczeństwa" - tak dziś wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz odniósł się w TV Republika do aktualnej sytuacji na Białorusi, w tym rozlokowania oddziałów armii białoruskiej na granicy z Polską.
Prezydent Alaksandr Łukaszenka oznajmił, że Białoruś rozlokowała oddziały swojej armii na zachodniej granicy kraju i że są one w pełnej gotowości bojowej. Ocenił, że na Białorusi pojawiają się problemy "nie tylko wewnątrz, ale i z zewnątrz".
Wiceszef MSZ zapewniał, że Polska odnotowuje te deklaracje i analizuje obecną sytuację na Białorusi, przekazując informacje do MON i prezydenta Andrzeja Dudy.
- Mam wrażenie, że to są takie zagrywki psychologiczne. Władza w Mińsku widzi, że nie poradzi sobie ze skalą tych protestów i próbuje rozegrać psychologicznie swoje własne społeczeństwo, korzystając z elementu strachu, jakim jest wróg zewnętrzny
- oceniał Przydacz w rozmowie z redaktorem Tomaszem Sakiewiczem.
Wiceszef resortu dyplomacji nie wykluczył, że Łukaszenka odwoła się do siłowego rozwiązania protestów, jednak wyraził nadzieję, że ostatecznie do tego nie dojdzie.
- Z perspektywy Polski nie ma absolutnie żadnych zagrożeń bezpieczeństwa
- zapewniał Przydacz.
Przypomniał, że we wtorek odbyła się rozmowa telefoniczna prezydenta Andrzeja Dudy z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem, w trakcie której padło zapewnienie o wspólnej kolektywnej obronie wojsk Sojuszu i odstraszaniu w razie niebezpieczeństwa.
- Nie ma czego się obawiać, natomiast należy obawiać się tego, do czego może doprowadzić urażona duma zranionego władcy
- mówił wiceszef MSZ.
Przydacz oceniał, że Łukaszenka jest zaskoczony skalą protestów, jak i tym, że dochodzi do nich nie tylko w środowisku młodych ludzi, ale także wśród robotników w zakładach pracy. "Myślę, że to jest dla niego, po tych 26 latach pewnego rodzaju zaskoczenie i stąd też takie dziwne ruchy i chęć wywołania przekonania o agresorze, wpływie zewnętrznym" - mówił wiceszef MSZ.