Wczoraj sejmowa komisja ds. dzieci i młodzieży na specjalnym posiedzeniu miała próbować wyjaśnić, jak to się stało, że doszło do odebrania dzieci matce i później do śmierci czteromiesięcznego Oskarka pozostającego pod opieką rodziny zastępczej.
Według przedstawicieli policji – nie było innego wyjścia. Szefowa biura kontroli wewnętrznej Komendy Głównej Policji Dorota Przypolska relacjonowała, że funkcjonariuszki dokonujące interwencji musiały podjąć decyzję o odebraniu dzieci, ponieważ obecna w tym czasie prababcia dzieci (mająca ok. 70 lat) odmówiła zajęcia się nimi po zatrzymaniu matki.
Przewodnicząca: Utajnić!
To zupełnie inna wersja niż ta, którą przekazała dziennikarzom prababcia. Przypomnijmy, że dla „Interwencji” Polsatu mówiła: – Nic kompletnie, żadnych dokumentów, tylko: „książeczki proszę oddać i akty urodzenia”. Ja mówię: „czy ja nie mogę zostać z dziećmi?” „Nie, bo pani jest za stara i pani sobie nie poradzi”. Tłumaczyłam, że przyjdzie córka z pracy i mi pomoże – opowiada pani Halina, prababcia Oskara i trzyletniej Leny.
Córka, a więc babcia dzieci, pani Monika, także deklarowała chęć zajęcia się dziećmi. – Nie mogłam nic zrobić, bo byłam w pracy, a poza tym ja wiedziałam, że jest mama, dzieci miały z kim zostać. To był szok, to było coś dziwnego. Tu nikt nie spożywa alkoholu, nikt nie ma problemu z narkotykami – mówi pani Monika, babcia Oskara i Leny.
W czasie obrad komisji przedstawiciele policji, a także wiceszefowa resortu sprawiedliwości Maria Ejchart podawali szczegóły dotyczące rodziny oraz matki Oskarka, w tym wyroku, który spowodował interwencję policji i odebranie dzieci. Powołując się na dobro rodziny i jednocześnie konieczność poznania tych szczegółów, przewodnicząca komisji kilkukrotnie chciała utajnić posiedzenie komisji przed mediami.
Posłowie PiS protestowali. – Jest wiele pytań proceduralnych, nie ma konieczności, by o nich rozmawiać, podając szczegóły dotyczące rodziny Oskarka – ripostował poseł PiS Janusz Cieszyński.
Kurator nic nie mógł
Z wypowiedzi przedstawicieli rządu dowiedzieliśmy się m.in., że matka Oskarka została skazana na prace społeczne, ale się na nie nie stawiła, a kurator sądowy praktycznie nic nie mógł zrobić.
– Kurator może wezwać, nie może przyjść do skazanej i ocenić jej sytuacji rodzinnej – mówiła minister Ejchart. – Matka nie wykazywała żadnej aktywności w swojej sprawie i nie skorzystała z możliwości, jakie przysługiwały jej jako skazanej – twierdzili przedstawiciele rządu.
– Kurator, sąd mogli dowiedzieć się chociażby tego, że w chwili, gdy wyrok zapadł, ta kobieta była matką małego dziecka, bo przecież Lena miała wtedy 3 lata. Mogą tego dowiedzieć się z systemów informatycznych, do których mają dostęp – drążył sprawę Janusz Cieszyński.
Tymczasem tak brzmi odpowiedź, jaką „Codzienna” otrzymała z Sądu Rejonowego dla Warszawy-Pragi Południe, który skazywał matkę Oskarka: „Sprawa, w której matka czteromiesięcznego Oskara została skazana, toczyła się pod sygn. akt IV K 886/24. Wyrok skazujący został wydany dnia 14 listopada 2024 r. i został osobiście odebrany przez skazaną. Wyrok miał charakter wyroku nakazowego, a zatem został wydany bez obecności skazanej. Orzeczenie nie zostało zaskarżone i uprawomocniło się dnia 29 listopada 2024 r. Nakaz doprowadzenia został wydany dnia 5 maja 2025 r. w związku z postanowieniem tut. sądu z dnia 5 maja 2025 r. w przedmiocie orzeczenia zastępczej kary pozbawienia wolności za niewykonaną karę ograniczenia wolności polegającą na wykonaniu nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na cele społeczne. Skazana została prawidłowo poinformowana o terminie posiedzenia, nie stawiła się na posiedzenie i nie usprawiedliwiła swojej nieobecności oraz nie poinformowała sądu o swojej sytuacji życiowej”.
Nie za to płacimy sędziom!
– To, co padało na komisji, i to, co odpowiedział sąd, pokazuje automatyzm działania wymiaru sprawiedliwości. To patologia wyroków nakazowych, tak chętnie wydawanych przez sądy. Ta kobieta nie była przy tym, jak ten wyrok wydawano. Nawet jeśli została o tym pisemnie poinformowana, mogła po prostu tego nie zrozumieć, mogła różnie kalkulować, ale sprawa wygląda tak, że nikt w ogóle jej jako człowieka nie zauważył. Przyszły papiery z prokuratury, więc sąd wydał wyrok. Najpierw jeden sędzia skazał ją na ograniczenie wolności i prace, choć była w ciąży, potem drugi sędzia skazał ją na pozbawienie wolności. Żaden nie sprawdził jej sytuacji. Tymczasem nie płacimy sędziom za to, że przystawiają pieczątki do wniosków prokuratury, ale za to, by badali sprawę. Szafa ze sprawami pusta – to marzenie sędziego w Polsce i to jest przykład tej sytuacji. Potem konsekwencje mogą być takie jak w tym przypadku
– komentuje mec. Michał Skwarzyński, adiunkt w Katedrze Praw Człowieka i Prawa Humanitarnego na KUL.
I dodaje: – Sąd i prokuratura z urzędu mogły już zadziałać i matka zmarłego Oskarka i Leny mogłaby wyjść z więzienia i odebrać Lenę, która wciąż jest w rodzinnym domu dziecka. Nie mogę zrozumieć, dlaczego w tej sytuacji prokuratura nic nie zrobiła. Mieli czas na zmianę referenta sprawy tzw. dwóch wież, a nie mają czasu zamienić więzienia na dozór elektroniczny matce, która straciło dziecko po tym, jak jej je odebrano?
Kolejne znaki zapytania
Mec. Skwarzyński zwraca uwagę na kolejny znak zapytania: dlaczego do pieczy zastępczej bez decyzji sądu rodzinnego skierowano dzieci poniżej 10. roku życia?
Art. 95 Ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej stanowi: „1. W placówce opiekuńczo-wychowawczej typu socjalizacyjnego, interwencyjnego lub specjalistyczno-terapeutycznego są umieszczane dzieci powyżej 10. roku życia, wymagające szczególnej opieki lub mające trudności w przystosowaniu się do życia w rodzinie. 2. Umieszczenie dziecka poniżej 10. roku życia w placówce opiekuńczo-wychowawczej typu socjalizacyjnego, interwencyjnego lub specjalistyczno-terapeutycznego jest możliwe w przypadku, gdy w danej placówce opiekuńczo-wychowawczej umieszczona jest matka lub ojciec tego dziecka oraz w innych wyjątkowych przypadkach, szczególnie gdy przemawia za tym stan zdrowia dziecka lub dotyczy to rodzeństwa”.
Podczas posiedzenia sejmowej komisji dowiedzieliśmy się, że to Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie, a więc placówka interwencyjno-wychowawcza, przejęło dzieci i umieściło w pieczy zastępczej. Pracownicy centrum nie powiadomili o tym sądu rodzinnego. – A mieli taki obowiązek uczynić to w ciągu 24 godzin – podkreśla mec. Skwarzyński.
I dodaje, że tłumaczenia o tym, że miało to charakter tymczasowy, bo dzieci miał odebrać ojciec 17 maja, nie mają żadnego znaczenia. – Gdzie jest ta zgoda ojca, którego przecież fizycznie nie było? – pyta Skwarzyński.
Opisaną w mediach sprawę zgonu czteromiesięcznego chłopca, który zmarł w rodzinie zastępczej, z urzędu podjął już rzecznik praw obywatelskich.