– Sprawa dotyczyła pożyczki, którą zaciągnęłam w latach 2005 i 2006 od właścicielki biura nieruchomości. Była to pożyczka i nic więcej – mówi Dorota Kania. – Sąd przychylił się w całości do apelacji złożonej przez mojego adwokata, słusznie uznając, że nie była to żadna płatna protekcja – jak uznał sąd pierwszej instancji. Sprawiedliwości stało się zadość i po blisko ośmiu latach ten koszmar wreszcie się skończył – podkreśla dziennikarka.
Obrońca wiceszefowej portalu Niezalezna.pl, zwraca z kolei uwagę, że sąd apelacyjny nie miał najmniejszych wątpliwości przy podjęciu decyzji.
– wyjaśnia mecenas Maciej Zaborowski.Sąd w całości podzielił argumentację obrony. Nie miał najmniejszych wątpliwości – co warte podkreślenia – że pani Dorota Kania nie popełniła tego czynu, który był jej zarzucany. Czyli że pożyczka była tylko i wyłącznie pożyczką, nie miała żadnego charakteru łapówki, a czynności wykonywane przez panią Dorotę Kanię – rozmowy z prokuratorami, z adwokatami itp. – były związane wyłącznie z pracą dziennikarską i nie wykraczały poza żadne normy. Dodatkowo sąd podkreślił, że obydwie panie znały się od lat i łączyły je relacje nie tylko zawodowe, ale i towarzyskie
Reklama