Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Łobodowskiego powinni przeczytać młodzi Polacy i Ukraińcy. Historii trzeba zaimponować jak kobiecie

Marzył o dniu, w którym na Ukrainie padną pomniki Lenina, a Polacy z Ukraińcami staną wspólnie przeciwko wpływom Moskwy.

tnn.pl
tnn.pl
Marzył o dniu, w którym na Ukrainie padną pomniki Lenina, a Polacy z Ukraińcami staną wspólnie przeciwko wpływom Moskwy. „Nie wystarczy powiedzieć: »Kocham Polskę« czy »Kocham Ukrainę«, aby nabyć prawa do istnienia historycznego. Historii, jak kobiecie, trzeba zaimponować, aby ją zdobyć. Kłótnią o halicko-wołyńskie podwórko nikomu na świecie się nie zaimponuje” – pisał Józef Łobodowski.
 
W notatkach odnalezionych po śmierci Łobodowskiego – wybitnego poety, pisarza i ukrainoznawcy – przez Irenę Szypowską, autorkę jego biografii „Łobodowski: od Atamana Łobody do Seniora Lobo”, ocalał nieznany wiersz poświęcony Wojciechowi Jaruzelskiemu:
 
Czy cię ukamienują przed wzburzoną rzeszą,
czy kula z tyłu w kark, czy cię powieszą,
i tak już jesteś brzydkim trupem.

 
„Komunizm w Polsce umarł. Są tylko komuniści, czytaj: oportuniści, łgarze i karierowicze” – te słowa sędziwy już twórca napisał w Hiszpanii tuż po wprowadzeniu stanu wojennego.

W „Pieśni o Ukrainie” zawarł program polityczny dla Polski i Ukrainy:
 
Zapomnieć, co mi gorzkie serce struło,
znów Dniepr i Wisłę związać pieśni stułą,
wyprostować ścieżki młodym dziejom;
twardo w ziemię wbić zwycięską stopę
pod Kłuszynem, pod Konotopem
I sztandary rozpostrzeć...
Niech wieją!
 

Bitwy pod Kłuszynem i pod Konotopem należą do największych zwycięstw, jakie nad Rosjanami odnieśli Polacy i Ukraińcy. Z Jerzym Giedroyciem łączyło Łobodowskiego przekonanie, że po upadku Związku Sowieckiego Ukraina będzie jednym z najważniejszych państw powstałych na jego gruzach. Różnił – bezkompromisowy antykomunizm.

Plugawiec, pijak i awanturnik

Czytał i cenił Łobodowskiego Jan Paweł II. Jan Lechoń uważał go za poetę wybitniejszego od Czesława Miłosza. „Plugawiec”, „nacjonalistyczny agent w służbie faszyzmu” – tak pomstowała na niego Wanda Wasilewska. Gustaw Herling-Grudziński pisał o nim: „Wspaniały ukrainoznawca, ale człowiek agresywny w dyskusjach”. Konstanty Zełenko, ukraiński historyk, rolę poety dla sprawy pojednania polsko-ukraińskiego oceniał: „Żaden ze współczesnych Polaków nie ma większych zasług w wykonywaniu tej olbrzymiej pionierskiej pracy niż Łobodowski”. W wierszu „Przesłanie” z tomu „Złota Hramota” pisał o polskich i ukraińskich losach pod sowiecką okupacją:
 
Tak nas upiory nie na próżno straszą.
Zwalił się z konia jeździec, zanim zbroi dopiął.
I naszą wolność, tak jak wolność waszą
znów zasypuje jeszcze ciepły popiół.
 

Był autorem „Pieśni o głodzie” oraz ballady „Na śmierć powieszonych Ukraińców”. Upominał się o ukraińską inteligencję, mordowaną przez komunistów: „W ciągu kilku lat z życia literackiego Ukrainy zniknęło przeszło dwustu pisarzy; rozstrzelano siedemnastu, śmierć samobójczą wybrało ośmiu, 175 zesłano do łagrów, nieznany los spotkał siedmiu”.

Ukrainie poświęcił dwa tomiki poezji – „Złota Hramota” i „Pieśń o Ukrainie”, a także trzytomową powieść „Komysze”. Przetłumaczył dzieła 42 ukraińskich autorów.

Pisał to wszystko, gdy niepodległość Polski, nie wspominając o podobnych aspiracjach sowieckiej Ukrainy, była kompletną abstrakcją. Wierzył jednak, że jego strofy przydadzą się „wnukom”:
 
Niech więc uderza w krzyk naprzeciw Fatum
i niech te gorzkie słowa, których fałsz nie zbrukał,
rzucone ponad głowy mrocznym latom,
usłyszy serce szczęśliwego wnuka.
Łobuz z czarnomorskich bulwarów


Wydaje się, że czas, gdy wnuki mogą odkryć Łobodowskiego, właśnie nadszedł. Wydawcom wypada poradzić, by przyjrzeli się, jak wyglądają prawa autorskie do jego dzieł. Powinny pójść jak świeże bułeczki.

Józef Łobodowski urodził się 19 marca 1909 r. w Purwiszkach na Litwie. Pochodził z rodziny ziemiańskiej. Dziadek był najmłodszym z dwunastu braci. Jedenastu poszło walczyć w powstaniu styczniowym i żaden nie wrócił. Jak wspominał, dziadek z powodu absencji w powstaniu „dostał kompleksu winy”, w wyniku czego „rozpił się i wkrótce umarł”. Ojciec startować musiał więc od zera – zaczynał jako kowal, cieśla i ślusarz, by wreszcie zostać oficerem armii rosyjskiej.

Dzieciństwo Łobodowskiego upłynęło w Lublinie. W 1914 r. ojciec poszedł na wojnę. Przyszły poeta wraz z matką przeniósł się do lepiej zaopatrzonej Moskwy. Gdy zaczęły się kłopoty z żywnością, wyjechali jeszcze dalej, na północny Kaukaz, do Jejska, rybackiego portu na brzegu Morza Azowskiego.

Tu zastała ich rewolucja bolszewicka. Handlował samogonem, jako 12-latek dwie doby przesiedział za to w celi więziennej.
Swoim kolegom z tamtych lat poświęci wiersz „Łobuzerskie”: „Uroczyście was dzisiaj pozdrawiam, / o, łobuzy czarnomorskich bulwarów, / razem nas wicher szorstki / nosił na skrzydłach pożaru”.

Ojciec nie doczekał powrotu do kraju i w 1922 r. zmarł. Trzynastoletni syn własnymi rękami zbił mu trumnę. Wkrótce z resztą rodziny ruszył w drogę do Polski.

O czerwonej krwi

W Lublinie rozpoczął naukę w gimnazjum. Zaczął pisać wiersze. Przeżycia z czasów rewolucji nie pozostały bez echa. W szkole lubił afiszować się ze swoim ateizmem. Gdy w siódmej klasie w ogóle przestał przychodzić na lekcje matematyki i fizyki, został wyrzucony ze szkoły. Zaczął pracę na poczcie. Ale dyrektorowi szkoły zrobiło się go żal. W końcu poeta zdał maturę.

Jako student pierwszego roku prawa na KUL wydał następny tomik „Gwiezdny psałterz”. Jego twórczość zaczęto nazywać „poezją Cezarego Baryki”, bohatera „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego.

W 1931 r. wydał komunizujący tomik „O czerwonej krwi”. Skonfiskowano go, a rektor KUL wyrzucił Łobodowskiego z uczelni „za szerzenie pornografii i bluźnierstwa”.

W 1933 r. poborowy Łobodowski został powołany do służby wojskowej. Będąc w wojsku, w wieku 24 lat, poznał Zuzannę Ginczankę, 16-latkę piszącą wiersze. Gdy przyłapała ich mówiąca po rosyjsku babcia, Łobodowski zapewniał: „Madam, ja wied wlubion w Sanoczku tolko płatoniczeski”.

Pobyt w wojsku przerwała próba samobójcza. Co do jej przyczyn podawano różne wersje: złe traktowanie w wojsku, nieszczęśliwą miłość. Irena Szypowska pisze: „Poświęcił swą młodość idei, w której sens zaczął poważnie wątpić, i nie wiedział, co robić dalej, jak się z tego z honorem wyplątać”. Po powrocie do zdrowia został osadzony w wojskowym więzieniu.

„Zostały te zatrute strofy i świat nie wywalczony”

W tym czasie Łobodowski publikował już na łamach pism związanych z piłsudczykami. Wyrazem jego zbliżenia się do tego środowiska miał być udział w wieczorze literackim w stolicy. Ale poeta nie przyjechał, bo siedział w areszcie.

Sprawą zajęła się Kazimiera Iłłakowiczówna, która była osobistym sekretarzem Marszałka. W efekcie Łobodowski został... wyrzucony z wojska. I sąd wojskowy nie mógł zajmować się jego sprawą. Poeta wyszedł na wolność.

Rozstanie z komunistami było burzliwe. Znajomy ukraiński komunista opowiedział Łobodowskiemu o panującym na Ukrainie głodzie. Wkrótce do poety dotarła wieść o jego samobójczej śmierci.

Przekroczył nielegalnie granicę. Mimo że zagadywał do ludzi po ukraińsku, nikt ze strachu się nie odzywał. Wrócił wyleczony na zawsze. „Iść z nimi, to znaczy co dzień zadawać gwałt sumieniu […]. Wstrzymywać się przed wygłoszeniem własnego zdania, póki nie przyjdzie urzędnik i nie uzgodni poglądów” – napisał 26-latek w tekście „Smutne porachunki” w „Wiadomościach Literackich”. Napisał też wiersz „Do starego towarzysza”, przez niektórych odbierany jako opis przyczyn samobójczej próby: „Łudziliśmy się długo. Zagmatwanym śladem / wiódł rozkaz gniewu skłóconą gromadę […]. / Umilkliśmy. Zostały te zatrute strofy / i świat nie wywalczony. I śmierć. I nic więcej”.

W odpowiedzi Wanda Wasilewska nazwała Łobodowskiego w „Robotniku” „plugawcem” oraz „nacjonalistycznym agentem w służbie faszyzmu”.

Ataman Łoboda

W ostatnich latach niepodległości wiersze Łobodowskiego, tak jak jego rówieśników: Czechowicza, Miłosza czy Sebyły, przenika prorocza, katastroficzna wizja przyszłości.

W działalności poety z lat 30. wielką rolę odgrywa sprawa stosunków polsko-ukraińskich. Głosił pogląd, że naród ukraiński chce należeć do kultury Zachodu, i Polacy, próbując mechanicznie podporządkować Ukraińców polskości, szkodzą sprawie. Przekładał poezję ukraińskiego wieszcza Tarasa Szewczenki, cytowanego ostatnio na kijowskim Majdanie przez Jarosława Kaczyńskiego.
Poglądy zbliżyły Łobodowskiego do Henryka Józewskiego, wojewody wołyńskiego. Ten zaproponował mu redagowanie tygodnika „Wołyń”. 1 marca 1938 r. Łobodowski poślubił Jadwigę Kuryło i zamieszkał z nią w Łucku.

Gdy wybuchła wojna, Łobodowski wstąpił do wojska. Brał udział w walkach o Lwów. Trafił na Węgry, do obozu internowania. Uciekał kilkakrotnie. W końcu dotarł do Paryża. Tu spotkał innych poetów, m.in. Lechonia i Wierzyńskiego. Zwierzył się im, że chce wrócić do kraju i dzięki dobrym stosunkom na Wołyniu nawiązać kontakty z Ukraińcami, by przeciwdziałać wzajemnej rzezi, którą przewidywał. Ze sprawą trafił do ministra Stanisława Kota, który nie pałał do niego sympatią ze względu na związki z piłsudczykami. Mimo to Łobodowskiemu zlecono napisanie ulotek po ukraińsku.

Późnym wieczorem w ciemnym paryskim zaułku Montmartre wysoki mężczyzna zapalił zapałkę, by odczytać numer kamienicy. Dostrzegli go policjanci. Postura boksera, chuligański wyraz twarzy i dziwne nazwisko „Lobodoqui” nie wzbudziły ich zaufania, więc go obszukali. Znaleźli ulotki w jakimś dziwnym języku. Trafił do więzienia.

Wyszedł po siedmiu miesiącach i trafił do obozu dla polskich żołnierzy. Nie chciał siedzieć bezczynnie. Uciekł z obozu i postanowił przedostać się do Anglii, do Polskich Sił Zbrojnych. Po nielegalnym przekroczeniu granicy hiszpańskiej został złapany. Trafił do więzienia w hiszpańskim Figueras.

„Zaproponować Łobodowskiemu wyjazd na Maderę w celu podreperowania zdrowia” – taką depeszę otrzymał poseł RP w Hiszpanii. Depeszę należało rozumieć w ten sposób, że po wyjściu z więzienia Łobodowski nie jest mile widziany w Wielkiej Brytanii.

Odrzucił propozycje powrotu do kraju, mimo że oznaczało to rozdzielenie z żoną. Po wojnie poetę zachęcano do powrotu nad Wisłę. Jeden z pisarzy namawiał go: „Same tylko tłumaczenia z rosyjskiego i hiszpańskiego załatwią ci sytuację finansową”. Odpowiedział dyplomatycznie, że od czasu spalenia Jana Husa na stosie nie wierzy w żadne „żelazne listy”. Miał rację – jego niedoszły protektor skończył w stalinowskim więzieniu.

Już w 1945 r. napisał książkę o Polsce dla czytelników hiszpańskich. Przekładał hiszpańskich poetów i dramaturgów. Zaprzyjaźnił się z barwną postacią – malarzem Estebanem Sanzem.

Splendory hiszpańskie traktował z rezerwą. Gdy staraniem przyjaciół urządzono mu przyjęcie, w którym brali udział hiszpańscy arystokraci, mające pomóc w uzyskaniu stypendium, Łobodowski przybył na bankiet spóźniony godzinę i tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach. Przygotowano mu kąpiel. Wobec tak zademonstrowanej dezaprobaty dotyczącej jego nietrzeźwości zareagował zdecydowanie – wszedł do wanny w ubraniu. Ociekając wodą, zjawił się w salonie.

Wizyty w Hiszpanii komunistycznych agitatorów kończyły się awanturami. Jak pisze Szypowska, gdy „odbywał się wiec z udziałem Wandy Wasilewskiej i Korniejczuka (jej męża – P.L.), Łobodowski ustawił się odpowiednio blisko i wymyślał im po rosyjsku, używając słów najbardziej obelżywych”.

W 1949 r. powstała Audycja Polska Narodowego Radia Hiszpanii. Na jego antenie słuchacze z Polski słuchali Łobodowskiego pół godziny dziennie przez sześć dni w tygodniu. Przed powstaniem Wolnej Europy było to główne niezależne źródło informacji w okupowanej Polsce. W PRL socrealistyczni karykaturzyści przedstawiali go, jak klęczy przed generałem Franco i zbiera monety. A jego młodszą przyjaciółkę Karolinę Babecką jako żmiję. Występował też w mundurze esesmana.

Ludożercy gotują Giertycha

Łobodowski jeździł często do Londynu i Paryża. Gdy czytelnicy londyńskich „Wiadomości” uznali go za jednego z piętnastu najwybitniejszych pisarzy polskich, wszedł w skład jury nagrody „Wiadomości”, nazywanej „Akademią Grydzewskiego”. Pisał do „Wiadomości” cykl felietonów „Worek Judaszów”.

Działał na rzecz zbliżenia polsko-ukraińskiego. Ostro krytykowali Łobodowskiego polscy i ukraińscy nacjonaliści. Bodaj najostrzej Łobodowski polemizował z Jędrzejem Giertychem (dziadkiem Romana). O poglądach Giertycha pisał: „Polsko-ukraiński spór na emigracji sprawia wrażenie kłótni dwóch facetów, siedzących w ludożernym kotle, pod którym pichci się ogień”.

A pamięć o wołyńskiej rzezi? „O wzajemnych winach i błędach należy mówić, ale zawsze z tą myślą, która przyświecała Szewczence, gdy pisał w »Posłowiu« do »Hajdamaków«: »Serce boli, a opowiadać trzeba. Niechże poznają synowie, jakie błędy popełnili ich ojcowie, niechaj znowu bratają się ze swymi wrogami«”.

Łobodowski uważał Polskę i Ukrainę za kluczowe państwa regionu, których sojusz mógłby być przeciwwagą dla Rosji. Wskazywał nawet, że pojednanie polsko-ukraińskie może być silnym argumentem dla Stanów Zjednoczonych, by zaangażowały się w sprawy naszego regionu (!).

Dłoń nie swojska, lecz mongolska

Na komunistycznych „reformatorów” PRL Łobodowski patrzył bardzo sceptycznie. Ale dane mu było dożyć czasów polskiego papieża i Solidarności. Wtedy optymizmu 77-letniego poety nie zmienił nawet stan wojenny. Irena Szypowska w jego notatkach znalazła wspomniany wiersz o generale Jaruzelskim: „galony generalskie / dała mu dłoń nie swojska, lecz mongolska – / więc co ma znaczyć dziwne słowo Polska / gdy Moskwa odzywa się wściekłym wrzaskiem?”.

Zmarł 18 kwietnia 1988 r. „W małej restauracyjce postawiliśmy urnę na stoliku, zamówiliśmy cztery szklanki wina, zwykle zamawianego przez Łobodowskiego, i tak pożegnaliśmy ostatniego wielkiego poetę emigracji” – zapisała Szypowska. Po wypiciu owego wina przyjaciele… zapomnieli zabrać ze stołu urny z jego prochami. „Zapomnieliśmy Józia” – stwierdzili w popłochu, wracając po urnę. Niewątpliwie taki epilog opowieści o nim bardzo by się Łobodowskiemu spodobał.

Kilka miesięcy po śmierci poety urna z jego prochami przewieziona została do kraju, w którym wybuchały strajki i na ulice wychodziło nowe pokolenie. Trafiły do Lublina, o którym pisał w małym barze w Madrycie: „Gwiazdy stały co noc nad Lublinem / i Lublin w gwiazdach / brodził po kolana”.

Mszę pogrzebową odprawił rektor KUL – uczelni, która usunęła niegdyś karnie Łobodowskiego-studenta. Nad grobem studenci rozwiesili transparent nielegalnego NZS.

Tekst ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska"

 



Źródło: Gazeta Polska

Piotr Lisiewicz