Komisja Europejska wciąż nie reaguje na to, jak w Polsce nielegalnie przejęto media publiczne. Przypadek? Ależ skąd! Brytyjski tygodnik twierdzi, że wszystko dlatego, że stoi za tym Donald Tusk. W innym przypadku unijni dygnitarze już dawno podnieśliby raban. A, że robi to ich kolega, to siedzą cicho.
Prezydent Andrzej Duda podczas niedawnej wizyty w Davos skierował kilka gorzkich słów do Very Jourovej. Przedstawicielka Komisji Europejskiej usłyszała o tym, że jej instytucja milczy wobec bezprawnych działań stosowanych w Polsce przez rząd Donalda Tuska. Jak się okazuje, może nie być to przypadek.
- Metody użyte przez rząd Donalda Tuska do przejęcia kontroli nad mediami publicznymi w Polsce budziłyby sprzeciw Komisji Europejskiej, gdyby nie to, że stoi za nimi właśnie Donald Tusk - pisze brytyjski tygodnik "The Spectator", opisując kontrowersje związane z tą sprawą.
Jak wskazuje "The Spectator", powrót Tuska do władzy po jesiennych wyborach w Polsce był przez wielu interpretowany jako zwycięstwo centryzmu nad populizmem, a światowym mediom przedstawiono narrację, że awanturnicza, prawicowa partia Prawo i Sprawiedliwość została odrzucona i ponownie zwyciężyła przyzwoitość.
W Warszawie sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Podczas kampanii wyborczej Tusk wielokrotnie obiecywał "odpolitycznienie" państwowych mediów i przywrócenie rządów prawa. Po zaprzysiężeniu na premiera w zeszłym miesiącu nie zajęło mu dużo czasu, aby uciec się do autorytarnych metod, które doprowadziłyby do międzynarodowego oburzenia, gdyby nie stała za nimi rzekomo umiarkowana osoba
W świat poszła relacja, że nazajutrz po tym jak Sejm przyjął niewiążącą uchwałę, w której zwrócił się do rządu o oczyszczenie mediów publicznych i przywrócenie "porządku konstytucyjnego", rankiem 20 grudnia policjanci uzbrojeni w pistolety i pałki otoczyli siedzibę TVP, wzniesiono metalowe barykady, przeszukano pojazdy pracowników i wyłączono wiele kanałów telewizyjnych. Dziennikarze zostali zamknięci w swoich biurach, podczas gdy prywatne firmy ochroniarskie próbowały zmusić menedżerów do podpisania listów rezygnacyjnych.
"The Spectator" wskazuje, że minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz wysłał te siły, nie mając do tego wyraźnego upoważnienia prawnego. Jak twierdzi, zgodnie z prawem redaktorzy naczelni i dyrektorzy mogą być zwalniani tylko przez powołaną przez PiS Radę Mediów Narodowych, której kadencja trwa do 2028 r. Brytyjscy dziennikarze przypominają też, że Tusk obiecał zlikwidować Radę Mediów Narodowych w ciągu pierwszych 100 dni urzędowania. "Niewielki problem polega na tym, że nie ma do tego prawnych narzędzi. Twierdzi, że wywiązuje się ze swojej obietnicy przywrócenia porządku prawnego i zwykłej przyzwoitości w życiu publicznym, ale trudno to pogodzić z widokiem policji otaczającej stację telewizyjną i aresztowaniem jego przeciwników" - pisze "The Spectator".
Gazeta zauważa, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która wcześniej głośno krytykowała PiS, zaczyna się niepokoić działaniami Tuska i oświadczyła, że przejęcie mediów publicznych przez rząd "budzi poważne wątpliwości prawne", a nawet może naruszać standardy Rady Europy.
Czy powinniśmy spodziewać się protestów ze strony Brukseli? W końcu Polacy są przyzwyczajeni do tego, że Komisja Europejska przekazuje komentarze o pilnej potrzebie utrzymania praworządności w Warszawie. Bruksela często ostrzegała PiS, że Komisja "nie zawaha się podjąć działań w przypadku nieprzestrzegania prawa UE". Kiedy to Tusk nagina prawo, UE wydaje się mieć inne spojrzenie
Przypomina, że był on przez pięć lat przewodniczącym Rady Europejskiej, i - jak ocenia - nie ma wątpliwości, że jego byli koledzy poparli jego kampanię na rzecz powrotu do władzy w Warszawie, czego dowodzi choćby to, że w ciągu kilku godzin od objęcia przez niego urzędu KE zapowiedziała uwolnienie ponad 100 mld euro funduszy, które wcześniej zostały zawieszone. "The Spectator" wskazuje, że Bruksela może mieć problem z tym, by jednocześnie bronić praworządności i popierać Tuska.