Obchody 4 czerwca w wykonaniu opozycji bardziej przypominały niezrozumiały wiec wyborczy niż prawdziwą radość ze święta, podszytą uniesieniem po majowych wyborach. Donald Tusk zagrzewał samorządowców do walki, ale jego celem nie będzie sukces w Sejmie, ale w Senacie.
Niektórzy spodziewali się trzęsienia ziemi, prawdziwego game changera, mocnego uderzenia pięścią w stół. Donald Tusk – ostatnia nadzieja Platformy Obywatelskiej – miał ogłosić podczas obchodów 30. rocznicy częściowo wolnych wyborów swój polityczny plan.
Wybory do europarlamentu ewidentnie pokrzyżowały strategię Tuska. Były premier wciąż kalkuluje, czy opłaca się stanąć w szranki z Andrzejem Dudą w kampanii prezydenckiej. Ewentualna i prawdopodobna porażka wyrzuciłaby go na margines polityki.
Zablokować PiS, choćby w Senacie
Jak na wybawiciela na białym koniu, Tusk pozostawił spory niedosyt. Jego plan ogranicza się zaledwie do zdobycia większości w Senacie. Tak może sugerować apel do samorządowców, aby dołączyli do nieformalnego ruchu 4 czerwca. Nie zabrakło ahistorycznych porównań do PRL, wybory jesienne w 2019 r. przypominają byłemu premierowi plebiscyt z czerwca 1989 r.
„Proszę was wszystkich, byście poszli śladem naszych bohaterów samorządu terytorialnego i byście przekonali, że w wyborach do Senatu możemy im zrobić powtórkę z rozrywki” – mówił Tusk. Co to oznacza w praktyce? Nawet nieformalny lider obozu liberalno-lewicowego wyraża przekonanie, że batalia o większość w Sejmie jest dzisiaj przegrana. Oczywiście wszystko przez blisko pół roku może się zmienić, ale tendencja jest jasna: Polska zmierza do systemu dwupartyjnego, a zwycięzca może wziąć pełną pulę. Tusk jest świadomy, że w tej chwili PiS jest wielkim faworytem maratonu wyborczego, a znakomity rezultat w eurowyborach dodał skrzydeł partii Jarosława Kaczyńskiego. Nie wiadomo, kto konkretnie wesprze społeczną listę Tuska do Senatu. Który świeżo wybrany samorządowiec opuści ciepłe stanowisko dla niepewnego losu w jesiennych wyborach?
Po co w ogóle Tuskowi izba wyższa, ktoś zapyta. Nie jest to szczególnie sprytne rozwiązanie. Znane nazwiska mają podnieść na duchu front antypisowski. Większość dla opozycji w Senacie spowoduje blokowanie najważniejszych ustaw PiS w kolejnej kadencji, a przede wszystkim głównego celu Kaczyńskiego – zmiany konstytucji. Każda korekta ustawy zasadniczej wymaga na końcu zgody bezwzględnej większości senatorów przy obecności połowy z nich. Tusk tym samym chce utrudnić modelowanie Polski według koncepcji PiS, nawet przy założeniu, że w wyborach parlamentarnych prawica zdobędzie wymarzone 2/3 mandatów w Sejmie.
Gdzie się podział charyzmatyczny lider?
Blokada Prawa i Sprawiedliwości będzie jeszcze mocniejsza, jeśli kandydatowi opozycji uda się wygrać wybory prezydenckie. W alternatywnej rzeczywistości, biorąc pod uwagę ten scenariusz, każda propozycja programowa rządu będzie skutecznie blokowana wetami głowy państwa. Prawdopodobnie Tusk rozważa swój udział w batalii o Pałac Prezydencki, ale uzależnia decyzję od wyników „społecznej listy” do Senatu. I sprytne, i bez ambicji zarazem.
Załóżmy bowiem przez chwilę, że nasz kraj wali się i pali, wszystkie fundamenty państwa prawa runęły już setki razy, jak ogłasza opozycja. Nie żeby w niektórych sprawach nie miała racji i by PiS działało zawsze w sposób przezroczysty. Intelektualna zabawa zmierza jednak do tego, że jeśli nie ma Polski z czego zbierać, jesteśmy rzekomo pośmiewiskiem dla całego świata, a nie tylko wyborcy opozycji, ale i świat zachodni widzi w Tusku nadzieję, to dlaczego 4 czerwca szef Rady Europejskiej nie powiedział: „No pasarán! Ogłaszam już teraz swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich i budowę ruchu politycznego, żeby Polskę wyrwać z niewoli PiS”.
Zamiast tego przeciętny wyborca PO i przystawek otrzymał jakiś ogólnikowy przekaz o pojednaniu z wyborcami obozu rządzącego, o pukaniu do wszystkich drzwi w kraju oraz o potrzebie dialogu wewnątrz opozycji. Z perspektywy zainteresowanego tym, aby w Polsce doszło do rewolucji antypisowskiej, mogę zapytać: co to ma w ogóle być? To jest ten charyzmatyczny lider, który poprowadzi Koalicję Europejską, czy jak ona się będzie zwała, w długim marszu do zwycięstwa?
– Chcę was przekonać także, że nie jesteście żadnym „antypisem”, negatywną siłą, która nie ma żadnego pomysłu, która jest tylko „przeciw”, to nieprawda – apelował Tusk do swojego obozu na obchodach w Gdańsku. Jednocześnie porównywał ciągle PiS do komunistów, a sytuację wyborczą w 2019 r. do tej sprzed 30 lat. Gdy komuniści mieli monopol na wszystkie media, a nie kanały publiczne, a o demokracji w pełni tego słowa znaczeniu jeszcze nikt nie marzył.
Antypisowski wiec, jakich wiele
Ale nie tylko Tusk nie popisał się podczas obchodów gdańskich. Apel o powstrzymanie się od języka nienawiści odczytała Krystyna Janda, znana z głębokiej miłości do bliźnich o innych poglądach. Historyczna odezwa z 4 czerwca podpisana przez zgromadzonych została zapomniana przez opinię publiczną już nastęnego dnia. Aleksandra Dulkiewicz zapragnęła, by częściej media informowały o narodzinach zwierzaków w zoo aniżeli o łamaniu konstytucji. Lech Wałęsa za to w swoim stylu opowiadał o 12 laickich przykazaniach, przekonywał, że nigdy nie był agentem, i obraził się na zgromadzonych za wiarę w ustalenia historyków. Ciekawy był też fragment, który bardzo trudno zinterpretować. – Naszym zadaniem jest, żeby inaczej zorganizować społeczeństwa, by każdy z nas, kto nie należy do partii, nie chodzi na zebrania, ale wie, w jakiej partii są jego predyspozycje, jego mentalność, w jakiej partii właściwie jest. Mamy mniejszości seksualne na przykład. Dlaczego nie mogą mieć partii mniejszości seksualnych? Po co się mają ukrywać? – proponował Wałęsa. Trudno się odnieść do tego typu enuncjacji, a kwiatków w wykonaniu byłego prezydenta było więcej. Choćby typowy dla charakteru bohatera gdańskich obchodów w Europejskim Centrum Solidarności. W pewnym momencie Wałęsa próbował ustalić plan, jak wygrać z PiS w najbliższych wyborach. Sęk w tym, że nie doszedł do żadnego konstruktywnego wniosku. Niemal zrezygnowany wypalił do publiki: „Wy to wymyślicie za mnie, bo ja nie mam już tyle siły, co kiedyś, ale za to ja zbiorę gratulacje!”.
Czy tak miało wyglądać święto 4 czerwca, jakim niewątpliwie była porażka strony komunistycznej w częściowo wolnych wyborach do Sejmu kontraktowego? Można dyskutować o konsekwencjach podjętego dialogu przez tzw. konstruktywną część opozycji z władzami PRL. Natomiast niewątpliwie 4 czerwca Jaruzelski i jego system otrzymali srogie lanie – niemal jednogłośnie społeczeństwo opowiedziało się za Komitetem Obywatelskim „Solidarność”, a kandydaci antykomunistyczni uzyskali mandaty tam, gdzie mogli. To, że postkomuniści podnieśli się niedługo potem, nie ulega wątpliwości.
Jeśli opozycja chciała przekonać, że Polska odniosła wielki sukces 4 czerwca, to jej się nie udało. Zamiast świętowania mieliśmy do czynienia z antypisowskim wiecem, jakich wiele się odbyło na przestrzeni ostatnich miesięcy.