Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Muzyczna opowieść o Irenie Sendlerowej. Historia dziecięcą ręką pisana [ZDJĘCIA]

Streszczając w kilku słowach, można byłoby ocenić, że spektakl „Irena” Teatru Muzycznego w Poznaniu jest o Żydach, getto, i holokauście. Jednak jest to także opowieść o Polakach i Polsce, o bohaterstwie i zdradach. Historia Ireny Sendlerowej. Nie tej z podręczników, zaś „tej sąsiadki z mojej klatki”. Historia spisana dziecięcą ręką. Jest to sztuka z tych, co przypominają człowiekowi, gdzie i kim jest, bo wyznaczają punkty odniesienia.

KARPATI&ZAREWICZ
KARPATI&ZAREWICZ

Spektakl został wystawiony gościnnie na scenie Teatru Polskiego im. Arnolda Szyfmana w Warszawie z okazji obchodów Narodowego Dnia Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką, obchodzonego 24 marca. Patronatem honorowym warszawską premierę objął prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda. W sobotę, 25 marca, na pokaz zaproszony został korpus dyplomatyczny, akredytowany w Polsce. Zaś w niedzielę, 26 marca, sztukę obejrzał premier Mateusz Morawiecki.

- Spektakl „Irena” jest bardzo warszawski – zapowiedział przed pokazem na stołecznej scenie dyrektor Teatru Muzycznego w Poznaniu Przemysław Kieliszewski. Miał rację. Warszawskie dzielnice Praga, czy Wola do dziś zachowały obiekty, które mogłyby posłużyć za dekoracje dla opowiedzianej przez poznaniaków historii Ireny Sendlerowej. Tak jedna z pierwszych scen zaczyna się na ulicy Grochowskiej, przy której pracuje główna bohaterka. Ten kto kiedyś chadzał w tych okolicach wie, że ulica do dziś zachowała ślady II wojny światowej. Symbolem a zarazem częścią codzienności dla lokalnych mieszkańców jest np. dawna piekarnia Teodora Reicherta przy Grochowskiej 224 (rogu ul. Wiatracznej). Na elewacji tej ponad stuletniej budowli nadal widać ślady po ostrzale artyleryjskim. Zaś „legenda miejska” niesie, że w czasie wojny, właściciel ukrywał tu Żydów.

Swoją drogą, scenografii spektaklu „Irena” niczego nie brakuje. Na scenie użyte zostały współczesne technologie, przy pomocy których przestrzeń stała się oddzielnym źródłem narracji. Ta narracja jest prowadzona niepewną dziecięcą ręką, która starannie wywodzi litery na tablicy klasowej. Efekt wizualny potęgują kostiumy aktorów, lakoniczne w kolorystyce, i wiele mówiące w ornamentach.

Dodatkowym atutem są wyświetlane napisy tekstów w języku angielskim, co na pewno pozwala na lepsze zrozumienie spektaklu wśród zagranicznych gości. Zapewne ten dodatek jest związany z tym, że spektakl ma amerykańskich współtwórców. Reżyserem sztuki jest Brian Kite, dziekan Wydziału Teatru, Filmu i Telewizji Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA). Autorami libretto są Piotr Piwowarczyk i Mary Skinner, zaś muzykę dla „Ireny” skomponował Włodek Pawlik, jak podkreśla teatr - jedyny polski zdobywca nagrody Grammy. Autorem piosenek z kolei jest mieszkający w Nowym Jorku Mark Campbell, laureat nagród Pulitzera i Grammy. Libretto i teksty piosenek zostały przetłumaczone na język polski przez Piotra Piwowarczyka i Lesława Halińskiego.

W rolę główną – Ireny Sendlerowej – wcieliła się pochodząca z Ukrainy, ale od 20 lat mieszkająca w Polsce, Oksana Hamerska. Narzeczonego bohaterki – Adama - zagrał warszawiak Radosław Elis. Jeszcze w jedną wiodącą rolę – Pani Griberg, matki Icka, wcieliła się solistka Anna Lasota. Ale w spektaklu nie ma „słabych” postaci. Nawet te drugorzędne zostały wyraźnie nakreślone. Ukazano nie tylko bohaterstwo w ratowaniu ludzkich żyć z getta, ale też postać podstępnego szmalcownika. 

Spektakl urealnia postać Ireny z podręczników, czyniąc z niej osobę, którą również mogliśmy znać jako naszą sąsiadkę, gdyby przyszło nam żyć w czasach II wojny światowej. To po prostu opowieść o nas. – Dla mnie to jest moja historia – przyznała po obejrzeniu w niedzielę spektaklu Elżbieta Ficowska, uratowana z getta przez Irenę Sendlerową w wieku 6 miesięcy.

- Miałam dużo szczęścia. I to wszystko stało się dzięki miłości. Miłości mojej żydowskiej rodziny, mojej mamy, którą zamordowano jak miała zaledwie 24 lata. Kiedy ja urodziłam córeczkę i ona miała 6 miesięcy, zrozumiałam co mama musiała przeżywać, rozstając się z 6-miesięczną mną. Wywieziono mnie z getta w lipcu 1942 r. Uśpiono luminalem, włożono do drewnianej skrzynki z otworami do oddychania. Wstawiono skrzynkę między cegły. Dołożono do skrzynki srebrną łyżeczkę, na której było imię i data urodzenia. Stąd wiem, kiedy się urodziłam. Bo te dzieci miały często wielokrotnie zmienianą tożsamość i datę urodzenia. I spotkałam się z drugą miłością. Miłością mojej przebranej mamy, która była współpracownicą Ireny Sendlerowej i nazywała się Stanisława Bussoldowa. A z getta wywiózł mnie jej pasierb, Paweł Bussold. Kiedy znalazłam się po drugiej stronie, dostałam znowu ogrom miłości. Od mamy, od niani, i właściwie od wszystkich wokół. Dlatego mam się czym dzielić

– mówiła ocalona.

- Zdarza się uratowanym ludziom, że mają poczucie winy – „dlaczego oni się uratowali?” – a reszta rodziny zginęła. Otóż ja nie mam takiego poczucia winy. Ja cieszę się, że żyję. Mam bardzo szczęśliwe życie i żyję 81 lat. Mam jedną córkę i troje wnuków. I moja mała wnuczka Lili, kiedy miała 8 lat, przeczytała komiks, którego ja jestem bohaterką. Przyszła wówczas do mnie powiedziała tak: „Babisiu, ja już rozumiem, co to znaczy, że jak ktoś uratował jedno życie, uratował cały świat. Gdyby Pani Irena, nie uratowała Ciebie, nie byłoby naszej mamy, nie byłoby moich braci, Filipa i Karola, i nie byłoby mnie. I przecież my też będziemy mieli dzieci”. I to jest takie moje prywatne zwycięstwo nad Hitlerem

- podsumowała.
 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Irena Sendlerowa #Sendlerowa #Teatr Muzyczny w Poznaniu #Irena #teatr #recenzja #Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana

Olga Alehno