Data stanu wojennego była w mojej ocenie ściśle powiązana z datą ostatniej Komisji Krajowej, gdzie ponad stu najważniejszych działaczy „Solidarności” znalazło się w jednym miejscu, co zdecydowanie ułatwiało zatrzymanie większości z nich - mówi w rozmowie z niezalezna.pl dr Grzegorz Majchrzak, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej.
Aleksander Mimier, niezalezna.pl: Urodził się Pan w 1969 roku, zatem w 1981 roku miał Pan 12 lat. Co zostało w pamięci z dnia 13 grudnia, niedzielnego poranka?
Dr Grzegorz Majchrzak, Biuro Badań Historycznych w Instytucie Pamięci Narodowej: Pamiętam nawet pierwszą noc stanu wojennego. Oglądałem telewizję, w której program nagle się skończył, co właściwie w tamtym czasie nie było niczym niepokojącym. Mieszkałem w podwarszawskich Ząbkach więc rano zobaczyłem jadące na Warszawę SKOT-y (Średni Kołowy Opancerzony Transporter -red.). No i oczywiście generał zamiast Teleranka… Gdy okazało się, że mamy nieplanowane ferie to początkowa radość skonfrontowała się minami rodziców - było widać, że dzieje się coś złego.
Zanim w ogóle podjęto decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego, wiele miesięcy wstecz prowadzono prace nad operacjami aparatu władzy i podległych mu służb. W swojej publikacji stawia Pan tezę, że jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą, była operacja o kryptonimie Jodła - pierwsze uderzenie. Innymi słowy - im bardziej pokażemy wielką siłę na początku, tym mniejsza będzie skala oporu społecznego?
Nie chodziło o pokazanie siły. Operacja Jodła - internowania, rozmowy operacyjne z działaczami - miały na celu pozbawienie Związku (NSZZ „Solidarność” - red.) kierownictwa. Data stanu wojennego była w mojej ocenie ściśle powiązana z datą ostatniej Komisji Krajowej, gdzie ponad stu najważniejszych działaczy „Solidarności” znalazło się w jednym miejscu, co zdecydowanie ułatwiało zatrzymanie większości z nich. Warto spojrzeć na rozmowę Jaruzelskiego z Kulikowem (ówcześnie dowódca Układu Warszawskiego - red.) na kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego.
Od przebiegu operacji Jodła uzależniano powodzenie szerszych planów (Jaruzelski obawiał się, że „nie uda się wystarczająco nastraszyć góry „Solidarności”” - cytat za notatką z rozmowy Kulikow-Jaruzelski, sporządzonej przez gen. Wiktora Anoszkina -red.). Władze PRL-u obawiały się fiaska, dużego oporu, masowych strajków, atakowania gmachów publicznych i partyjnych. Tutaj cytat: „wówczas nie wyklucza się pomocy wojsk Układu Warszawskiego”. Pomocy, o którą Jaruzelski zabiegał do ostatniej chwili w przypadku niepowodzenia całej operacji.
Ta nie nadeszła.
Strona sowiecka nie była zainteresowana interwencją. Oglądałem niedawno program, w którym prof. Norman Davies powiedział, że „nie weszli, bo pamiętali o Powstaniu Warszawskim”. To część prawdy. Rzeczywiście, Rosjanie byli wtedy zaangażowani w Afganistanie, a koszty interwencji w Polsce byłyby bardzo wysokie. Obawiano się utworzenia polskiego państwa podziemnego, młodzieży idącej z butelkami na czołgi… Była obawa przed takim scenariuszem. Po drugie - skutki polityczne i ekonomiczne. Sankcje wobec Związku Radzieckiego i tak wprowadzono, ale byłyby one dalece bardziej dotkliwe, gdyby Związek Radziecki w Polsce interweniował. Rosjanom wtedy groził głód - mieli po raz kolejny słabe zbiory zboża. Skutkiem politycznym mogło być całkowite odwrócenie się partii komunistycznych od Związku Radzieckiego. W wymiarze militarnym - wyścig zbrojeń. On miał miejsce, ale prawdopodobnie by przyspieszył, co doprowadziłoby do szybszego upadku Związku Radzieckiego. Po interwencji w Polsce mogłoby dojść do buntu w innych krajach bloku. Nie za bardzo byłoby to komu tłumić. Obawiano się więc także efektu domina. Dla Związku Radzieckiego koszty takiej operacji dalece przewyższały zyski.
Już pierwszej nocy internowano niemal 3,2 tysiące osób. Ale to nie były tylko osoby zrzeszone w „Solidarności” czy innych niezależnych organizacjach; to również członkowie PZPR czy nawet funkcjonariusze MO. Jakie zjawisko dla PRL-owskich władz było groźniejsze - osoby jawnie sprzeciwiające się tamtemu aparatowi czy osoby wsiąknięte w aparat władzy, ale niepodzielające linii partii?
Jedni i drudzy byli zagrożeniem. Cytując Jerzego Urbana, celem stanu wojennego była „atomizacja społeczeństwa”, rozbicie go. Kilka milionów wspólnie działających członków „Solidarności” było dla nich śmiertelnym zagrożeniem. Te same kilka milionów, ale niedziałających wspólnie, takim zagrożeniem by już nie były.
Mówiąc o osobach, które zawiązywały tak zwane struktury poziome, warto dać przykład milicjantów, którzy próbowali tworzyć związki zawodowe w MIlicji Obywatelskiej. Ten ruch spacyfikowano już latem 1981 roku. Działacze tych struktur - przy całym szacunku - były zbyt słabe, żeby zagrozić całej operacji wprowadzenia stanu wojennego. Oczywiście potraktowano ich tak, jak innych opozycjonistów.
W obliczu upublicznionych niedawno fragmentów nagrań ze spotkania Adama Michnika z Wojciechem Jaruzelskim - nie mogę nie zapytać. Czy sformułowania - „patriota Jaruzelski”, „kocham generała”, „Polska sowiecka i prosowiecka” - rzucają nowe światło na postać naczelnego „Gazety Wyborczej”? Co się czuje, słuchając tych nagrań?
Fobie Adama Michnika nie są niczym nowym, a w tym środowisku nie są niczym wyjątkowym. Mam wrażenie, że w tym kręgu dużo więcej emocji budzą tak zwani „prawdziwi Polacy” zwani „prawdziwkami”, którzy działali w „Solidarności”, niż Wojciech Jaruzelski. Przypominam słynną sprawę z problemami z podziękowaniem dla KOR-u, który kończył działalność (zamieszanie ws. projektu rezolucji z podziękowaniami dla KOR, zgłoszonego na I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ „Solidarność w gdańskiej hali Olivia w 1981 roku -red.). Nazywanie Jaruzelskiego patriotą jest grubym nieporozumieniem. Zacytuję jego samego, który mówił: „jeśli Kukliński jest patriotą, to my jesteśmy zdrajcami”. Tutaj ujął całą historię. Nie da się pogodzić jednego z drugim. Niewątpliwie był patriotą PRL, patriotą sowieckim, ale nie był patriotą Polski i Polaków. To wielki paradoks. Został zresztą dwukrotnie odznaczony Orderem Lenina jako jeden z niewielu. Pierwszy raz po pacyfikacji Czechosłowacji w 1968 roku, drugi raz zaś po wprowadzeniu stanu wojennego.
2016 rok - badanie dwóch sondażowni - CBOS-u i Kantaru. Pada pytanie dotyczące zasadności wprowadzenia stanu wojennego. 41% (wg CBOS), 43% (wg Kantaru) - uznaje decyzję za uzasadnioną. Za nieuzasadnioną uznaje ją 28% (wg Kantaru) lub 35% (wg CBOS). Reszta respondentów nie ma zdania w tej kwestii. Wiedzę na ten temat czerpię się głównie z doświadczeń własnych, z przekazów rodzinnych i z mediów. Na opracowania historyczne i książki wskazało 4 proc. respondentów. Gdzie popełniono błąd?
Zawsze przy takich pytaniach brakuje mi tego kluczowego: „dlaczego stan wojenny był uzasadniony?”. Bez zapytania „dlaczego tak uważają?”, zerojedynkowe pytanie o zasadność w mojej ocenie nie ma sensu. Na pewno pokutuje mit sowieckiego zagrożenia. Poza tym, otoczenie Jaruzelskiego miało rację, kiedy w 1989 roku stwierdzono, że to, jak zostanie przedstawiony wówczas stan wojenny, zadecyduje o jego postrzeganiu na wiele lat. Wtedy wojnę o pamięć wygrał Jaruzelski i jego otoczenie; wygrał przez walkower.
Wiedza historyczna słabo się przebija. Brakuje jednego, dobrego filmu, który pokazałby kulisy stanu wojennego. Brakuje filmu, jaki powstał o płk. Kuklińskim. Historycy mogą napisać dziesiątki książek, setki tysięcy artykułów, ale jeden film, w którym sprawę pokazano by czarno na białym, jest w stanie dla postrzegania stanu wojennego zrobić więcej niż prace historyków. Oczywiście te prace są potrzebne, żeby taki film mógł powstać.
Doskonałym filmem, oddającym zło stanu wojennego, choć nie sam stan wojenny, jest „Żeby nie było śladów” o zabójstwie Grzegorza Przemyka. Pokazano w nim stan wojenny w oparciu o realne wydarzenia. W warstwie faktograficznej oddaje to, co się działo.