10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Bez oszustw, bez wyzysku, grzecznie prosimy!

Nie jest żadną tajemnicą, że – na ogół zagraniczne – sieci handlowe mają się w Polsce znakomicie.

Nie jest żadną tajemnicą, że – na ogół zagraniczne – sieci handlowe mają się w Polsce znakomicie. Wielkopowierzchniowe sklepy, które w dogodny dla klienta i klientki sposób oferują właściwie mydło i powidło, stały się trwałym elementem naszego krajobrazu: społecznego, gospodarczego, przestrzennego, kulturowego. Czy tylko na dobre, czy też na złe?

en felieton nie powstałby, gdyby nie informacja o dwóch wymownych sprawach. Od jakiegoś czasu w polskich placówkach Tesco pracownice i pracownicy walczą o podwyżki: 350 zł dla pracowników oraz 200 zł dla kierowników stoisk i sklepów. Konflikt trwa od lutego 2017 r. Ostatnio kierownictwo zaproponowało 42,97 zł brutto podwyżki. Lokalna Solidarność odpowiedziała krótko: „Grupa Tesco propozycją wzrostu wynagrodzeń na powyższym poziomie (...) obraża i upokarza pracowników w Polsce. Za ciężką pracę, wciąż przybywające obowiązki, lojalność i zaangażowanie zakpiła sobie z pracowników”. Dodajmy, że w sieciach handlowych przynajmniej od kilku lat dokonuje się drastycznej „optymalizacji siły roboczej”, co w praktyce sprowadza się do wykonywania coraz cięższej i długotrwałej pracy przez coraz mniej liczne załogi. Jeśli także państwo nie będzie jasno stało po stronie mało zarabiających pracownic i pracowników najemnych, Polki i Polacy z desperacji wciąż będą emigrowali – zarząd Tesco nie musi się tym przejmować, ale ludzie, którzy mają obowiązki wobec wspólnoty politycznej i narodowej – powinni.

UOKiK – do roboty!

Druga informacja pojawiła się na portalu Jagielloński24.pl, związanym z konserwatywnym, wywodzącym się z Krakowa Klubem Jagiellońskim. Okazuje się, że niemiecka sieć Lidl reklamuje „tydzień polskich marek”, w którego ramach sprzedaje… produkty globalnych koncernów. Redakcja krakowskiego portalu stwierdza: „Kilka miesięcy temu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów doprowadził do zaprzestania analogicznego wprowadzania konsumentów w błąd przez należącą do tego samego (sic!) niemieckiego właściciela sieć Kaufland”. Na marginesie: jeśli ktoś mnie pyta, po co komu w Polsce niezależne, choćby drobne media, chętnie odpowiem: właśnie po to, żeby nagłaśniać takie szwindle.

Porozmawiajmy zatem o sieciach handlowych. Dziś hipermarket to już za mało – nawet nieduże miasta chcą mieć swoje galerie handlowe. Zresztą, sama nazwa „galeria handlowa” sugeruje jakiś niezwykły prestiż i jest wymownym przykładem tego, jak inteligenckie oznaki splendoru i znaczenia przeszły w ciągu kolejnych lat transformacji z artystowskich nisz high life’u do strefy rynkowo-konsumpcyjnej. W scenerii wielkiego świata, w blasku logo najsławniejszych marek, w zadyszce pogoni za przecenionymi damskimi torebkami słynnej firmy na „Z”, nasze niewielkie nadwiślańskie pensje trafiają do bardzo wielkiego biznesu. I niewiele z tych pieniędzy zostaje tak naprawdę dla rodzimego biznesu, który sam z siebie nie ma żadnych szans z Goliatami globalnego kapitalizmu.

Przez kilka dekad III RP zagraniczne sieci handlowe przejęły znaczną część handlu towarami nie tylko bieżącego użytku. To jedna z najbardziej kontrowersyjnych składowych polskich przemian, nad którą znaczna część tego bardziej „oświeconego” i „liberalnego” społeczeństwa przeszła do porządku dziennego. Nie stało się to bez pozwolenia politycznego – odpowiednio skonstruowane prawo dało zagranicznemu kapitałowi praktyczny prymat na rodzimym rynku.

Oszołomy miały rację

Czy to skandal? Można argumentować za lub przeciw – nic nowego, to spór, który przed dekadami ożywiał pierwsze duże polskie internetowe fora dyskusyjne. Z tego co pamiętam, okołokorwiniści i zwolennicy Balcerowicza zwykle byli za zachodnim biznesem (ciekawa zbieżność), a np. zwolennicy Ligi Polskich Rodzin – za interwencjonizmem. Sądzę, że dziś dobrze widać, iż to „oszołomy z LPR-u” w tej akurat sprawie z pewnością miały rację.

Faktem, boleśnie zresztą kontrastującym z powyższym opisem stanu rzeczy, jest i to, że staro-nowe elity III Rzeczypospolitej, łącznie z jej wielonurtową klasą polityczną, równocześnie przekonywały Polki i Polaków, jak bardzo nam potrzeba własnej przedsiębiorczości (której gwarantem miał być oczywiście ordynarny neoliberalizm). A zatem: dużo gadania o polskim biznesie i równocześnie systemowe działanie na jego niekorzyść.  Bo przecież nie trzeba było większej wyobraźni, by pojąć, że wielkopowierzchniowe sieci handlowe po prostu zaduszą małych sklepikarzy.

Nie trzeba też było szczególnej przenikliwości, by spostrzec, że bez interwencji państwa zagarną rynek dla siebie, a swoim kontrahentom, choćby rolnikom, podyktują warunki najdogodniejsze dla siebie. A w dodatku sprowadzą pomidory, jabłka, gruszki, ziemniaki, przetwory itd., itp. od producentów z państw, z których pochodzą. Bo kapitał wciąż ma narodowość, to na ogół klientka i pracownik są globalni. Czy klasa polityczna była tak głupia, czy cyniczna, czy po prostu nie rozumiała jeszcze, jak się robi prawdziwy kapitalizm, a nie ten z czytanek w „Najwyższym Czasie”? Zapewne wszystko to po trochu. Dodam – nie jestem wrogiem sieci sklepów wielkopowierzchniowych jako takich. Ale w tej sprawie ewidentnie już dawno straciliśmy umiar.

Bardzo duzi duszą małych

Właśnie tak to wyglądało jak Polska długa i szeroka: najpierw przyzwolenie choćby lokalnych władz samorządowych na coraz mniej racjonalną, także ekonomicznie, budowę kolejnych sklepów wielkopowierzchniowych (niejeden z takich przybytków konsumpcji już ma poważne kłopoty z utrzymaniem i wycofują się z niego najemcy) i owczy pęd klienteli w ich kierunku. Nowa galeria: walą tłumy, które za kilka miesięcy pobiegną do kolejnej otwartej galerii – wielkiego biznesu ucieczka do przodu, coś jak bańka spekulacyjna w deweloperce. A później płomienne odezwy tych samych samorządowców, żeby mały biznes nie rezygnował i się nie poddawał, gorzkie żale, że np. umierają targowiska, że uliczki w miastach świecą pustymi witrynami, że pustoszeją centra, za to drogi dojazdowe do galerii są zatkane samochodami – akurat te same drogi, którymi ludzie podróżują z pracy i do pracy. Czasem naprawdę trudno uciec od myśli, z kim się na głowy pozamienialiśmy w trakcie budowy półperyferyjnego kapitalizmu po polsku.

Oczywiście, w odróżnieniu od pewnego nurtu patriotów gospodarczych nie łudzę się, że także Polak potrafi solidnie wyzyskiwać i oszukiwać drugiego Polaka, a Pol­ka – Polkę. Wszak chciwość i bezkarność jednych, bieda i desperacja innych powodują patologie na rynku pracy, na które dodatkowo nakładają się przeróżne specyficzne cechy współczesnego kapitalizmu bez zobowiązań. Instytucje publiczne nie powinny być wszechmocne – ale muszą być sprawne tam, gdzie pod płaszczykiem „jedynie słusznych” mechanizmów rynkowych pleni się oszustwo i wyzysk.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#handel #sieci handlowe

Krzysztof Wołodźko