Teoretycznie ważna deklaracja Schetyny o starcie opozycji ze wspólnych list wyborczych okazała się nieskonsultowanym z nikim wyjściem przed szereg. Inne partie wydają się zmęczone autokreacją lidera PO, która, co widać było w sobotę, nie ma żadnego nowego uzasadnienia.
We wczorajszym numerze „Codziennej” Wojciech Mucha napisał: „Z sobotniego marszu zapamiętamy więc dwie rzeczy – postępującą niewydolność intelektualną opozycji i jednoczesną dominację w tej magmie partii Grzegorza Schetyny”. Z tym ostatnim pozwolę sobie się nie zgodzić.
Ta sama śpiewka
Po ubiegłorocznym majowym marszu zwracałem uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze – na rozdętą do granic śmieszności liczbę uczestników podawaną przez organizatorów. Ta poskutkowała skoncentrowaniem opinii publicznej na próbach ustalenia frekwencji. Druga rzecz to bardzo prosty i agresywny język wiecowych wypowiedzi, dodatkowo podkreślony przez dramatycznie słabe żarty Krzysztofa Skiby z zespołu Big Cyc. W tym roku prawie wszystko rozegrało się według tego samego scenariusza. To z kolei pokazuje, że Platforma Obywatelska nie wyciąga wniosków z dotychczasowych porażek. Zmieniło się zaś kilka okoliczności, które tak naprawdę podkreślają słabość partii teoretycznie odzyskującej status głównej siły opozycji.
W tym roku głównym gospodarzem antyrządowego protestu był Grzegorz Schetyna. Reszta przywódców (w tym Mateusz Kijowski, uchwałą KOD-u nie został upoważniony do reprezentowania tego dnia stowarzyszenia, który to zaszczyt został przekazany Krzysztofowi Łozińskiemu) korzystała jedynie z jego zaproszenia. Najlepiej potraktowane zostało PSL, które odwzajemniło się dość sprawnym (według niektórych plotek nie zawsze dobrowolnym dla uczestników) zorganizowaniem autokarów z ludowcami. Co ciekawe, PSL nie używało nazwy Marsz Wolności, chętniej posługując się określeniem „biało-czerwony marsz” i podkreślając bliższe sobie postulaty zaniechania reformy samorządów i likwidacji gimnazjów. Jednocześnie pojawiły się kompromitujące przecieki o angażowaniu grup wyjazdowych z organów samorządu, szkół, a nawet przedszkoli.
Chamstwem i dziećmi
Zauważmy spoty, w których PO zapraszała swoich sympatyków na marsz. Pierwszy – utrzymany w estetyce orwellowskich „dwóch minut nienawiści”. Przy pełnej niepokoju muzyce pokazywał najbardziej agresywne, czasem nawet wulgarne hasła z antypisowskich demonstracji zebrane z przewodnią myślą „Ludzie mają dość”. Równie dobrze ten sam materiał mógłoby wykorzystać PiS, by zmobilizować swój elektorat i pokazać opozycję jako agresywny motłoch. Drugi filmik został zauważony nawet przez polityków innych opcji, ponieważ wykorzystano w nim małą dziewczynkę, która pyta swoją mamę, co to jest „gorszy sort”. Mama oczywiście tłumaczy rzecz wg zmanipulowanej przez media wykładni słów prezesa PiS-u, po czym wspólnie szykują się na marsz. Do tej pory dzieci w przekazie politycznym pojawiały się głównie po to, by ocieplać wizerunek polityków lub podkreślać propagandowe obrazy spokoju i stabilizacji. Mała dziewczynka jako bezpośrednia ofiara agresji ze strony polityka to dość obrzydliwa nowość, na której niestosowność zwrócili uwagę nawet niektórzy internauci deklarujący niechęć do prezesa PiS-u. Mimo ostrego podziału dla wielu osób „za dużo” wciąż na szczęście oznacza „niezdrowo”.
Ale ważniejsze od spotów było jednak zdyskontowanie wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Chodziło o pokazanie, że Platforma zyskała nowe, silne wsparcie społeczne. Razem z korzystnymi sondażami miało to służyć stworzeniu wrażenia uzyskania przez opozycję mandatu do szybszego niż w normalnym wyborczym kalendarzu sięgnięcia po władzę. Tymczasem nawet jeśli na chwilę wziąć za dobrą monetę najkorzystniejsze szacunki, marsz był mniej liczny od ubiegłorocznego. Według ratusza rok temu demonstrowało 240 tys. osób, w tym roku – 90 tys., według policji zaś odpowiednio 45 i 10 tys. Czy więc uczestników było trzy- czy czterokrotnie mniej, to już drobiazgi. Faktem jest, że mimo dużej mobilizacji i poruszenia tematów, które dawały nadzieję na przyciągnięcie nowych grup (np. rodziców obawiających się zmian), w sobotę na marsz przyszło wyraźnie mniej osób. I choć propagandyści z najważniejszego medium PO, profilu facebookowego „Sok z buraka”, publikują bałwochwalcze memy o Grzegorzu Schetynie, rzekomo „dającym dziś ludziom nadzieję”, to nawet niesprzyjająca przecież władzy „Polityka” piórem Wojciecha Szackiego pisze, że wszystko udało się nieszczególnie.
Wyszli z cienia PRL-u
Co dla Platformy najgorsze, w świat poszedł sygnał, że jedyną nową grupą na jej imprezach (choć raczej starą, tylko od niedawna wprost formułującą swoje postulaty) są dawni esbecy mówiący, że „za komuny było więcej wolności”, że „wolność odzyskali w roku 1945” (a nie 17 września 1939 r. przypadkiem?). I wreszcie śpiewający koszmarnie obciachowy antypisowski protest song na melodię sowieckiej „Katiuszy”, jak sami mówią, „znanej wszystkim z tego pokolenia”. „To nie polski marsz, prędzej czerwona »Katiusza«” – recytował kilka lat temu warszawski raper Karat w utworze „Marsz przeciw mediom”, nie spodziewając się zapewne, że tak dosłownie spełnią się jego słowa.
Istotne jest także to, co zauważa nawet przywołany już Szacki – że uczestnicy sobotniej imprezy to głównie osoby starsze, a młodsze pokolenia, o które w swoim wystąpieniu chętnie upomina się Schetyna, reprezentowane są nad wyraz skromnie.
Kapiszon Schetyny
Marszowe przemówienia wniosły niewiele. Teoretycznie ważna deklaracja Schetyny o starcie opozycji ze wspólnych list wyborczych okazała się nieskonsultowanym z nikim wyjściem przed szereg. Inne partie wydają się zmęczone autokreacją lidera PO, która, co widać było w sobotę, nie ma żadnego nowego uzasadnienia. Z drugiej strony liderzy pozostałych partii również nie wypadli najlepiej. PSL wykorzystało wprawdzie szansę na zaznaczenie swojej odrębności i „mobilizacyjnych możliwości w terenie”, jednak wystąpienie Władysława Kosiniaka-Kamysza mówiącego o „chłopach pańszczyźnianych” wypadło dziwacznie i archaicznie. Ryszard Petru, obiecujący zniesienie finansowania Radia Maryja, zagrał pod kurcząca się i marginalną publikę.
Z drugiego wielkiego majowego marszu opozycja wraca, wbrew planom Schetyny, słabsza i nadal mocno podzielona. Platforma silna jest jedynie słabością Nowoczesnej i dezorganizacją KOD-u, jednak do koronacji Schetyny jako wodza całej opozycji nie doszło. PSL szuka własnej drogi, równocześnie biorąc udział we wspólnym marszu, zaznaczając swoją odrębność, wreszcie wysyłając sygnały, że w przyszłości możliwe są „wszystkie warianty koalicyjne”, w tym nawet… koalicja PiS-PSL, o czym dwukrotnie w ostatnich dniach wspominał ważny polityk mazowieckiego PSL-u Piotr Zgorzelski.
A PiS? Cóż, Prawo i Sprawiedliwość zdaje się mieć spokój. Partia Jarosława Kaczyńskiego powinna jednak ten marazm opozycji wykorzystać nie na (widoczne ostatnio gołym okiem) frakcyjne rozgrywki, a na wykorzystanie szansy, jaką jest podjęta przez prezydenta Andrzeja Dudę inicjatywa referendum konstytucyjnego. Ta wpisuje się bowiem mocno w oczekiwania wyborców. Dobra passa (również gospodarcza) nie musi trwać wiecznie, dlatego warto dokonać w Polsce głębokich zmian, których oczekiwali wyborcy w 2015 r.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#PO
#Grzegorz Schetyna
#Platforma Obywatelska
Krzysztof Karnkowski