Ważną rolę w życiu Bobrowskiego odegrali siostra i jej mąż, Apollo Korzeniowski (ojciec pisarza Conrada), którzy za zaangażowanie w działalność konspiracyjną i przygotowania do powstania, zostali aresztowani i zesłani w głąb Rosji.Był to młodzieniec niepospolitych zdolności, niepośledniego na swój wiek wykształcenia, ale czym się oznaczał nade wszystko, to niezwykłą, prawie intuicyjną znajomością ludzi, umiejętnością obcowania, pociągania i posługiwania się nimi, i pod tym względem stworzony był na konspiratora.
Pierwszym dyktatorem został gen. Ludwik Mirosławski, jednak jego oddziały poniosły klęskę, a on sam musiał uciekać. Bez zgody Rządu Tymczasowego zwolennicy obozu „białych” w Krakowie, sprzeciwiający się do tej pory powstaniu, mianowali nowego dyktatora – odnoszącego sukcesy militarne dowódca z kieleckiego, gen. Marian Langiewicz. Przy mianowaniu posłużono się intrygą, przedstawiając Langiewiczowi fałszywego wysłannika Rządu Tymczasowego, hr. Adama Grabowskiego z Wielkopolski. Utrzymywał on, że działa w porozumieniu z rządem, co było kłamstwem, powoływał się też na znajomość z Bobrowskim. Langiewicz dowództwo przyjął, a Rząd Tymczasowy ze względu na trudną sytuację musiał uznać mianowanie nowego dyktatora. Wkrótce jednak oddziały Langiewicza zostały też pobite, a generał trafił do austriackiego więzienia. Bobrowski ogłosił w Krakowie odezwę, w której oświadczył, że „naczelna władza przechodzi na powrót w ręce Tymczasowego Rządu Narodowego w Warszawie, który jest jedynie prawną ukonstytuowaną władzą”. Podpisał ją prawdziwym nazwiskiem. Był to pierwszy członek rządu, który ujawnił się publicznie z nazwiska, co wzbudziło wielki podziw.Człowiek ten zdawał się być stworzonym ma konspiratora. Ruchliwy, wytrwały, nieznużony, pełen inicjatywy, odważny prawie do lekkomyślności, poruszał się wśród ciągłych niebezpieczeństw, wiecznie miał po kieszeniach pełno pistoletów, rewolwerów i sztyletów, które zbierał dla powstańców. (...) Kilkakrotnie doszło do wiadomości policji, że Naczelnik Miasta Grabowski – pod tym nazwiskiem był on znany – będzie o tej godzinie w tej lub owej cukierni. Policja Narodowa ostrzegała go, że ma być tam aresztowany. Bobrowskiego bawiło to niesłychanie i spotkawszy mnie na ulicy zaprowadził mnie przed ową cukiernię ciesząc się widokiem wpadającej do niej policji i żandarmów. Zaledwie zdołałem go odciągnąć i uprowadzić ze sobą.
Jeśli w ogóle zamazanie hańby lub obelgi w naszym stuleciu przez poranienie lub śmierć jest anachronizmem barbarzyńskim, to pojedynek w takich okolicznościach i z takim człowiekiem jak B. był po prostu – wyrafinowanym mordem. Nie cofam wyrazu, dodaj jeszcze, że nie tyle przeciwnik, co własny sekundant i przyjaciel B. zasłużył wobec sądu historii i własnego nawet sumienia na wyrok wiekuistego potępienia. Cały ten wypadek tyle w sobie mieści potwornej zbrodni, że pióro wypada z drżącej ręki, a myśl ze wstrętem odwraca się od zagłębiania w tę ciemnię występku. O! biada narodowi, który obojętnie patrzy na swoich bohaterów i przewodników! po trzykroć biada tym, którzy przyczynili się do ich zgłady. Cześć pamięci Stefana B.! Gdy inni zginęli z rąk tłuszczy moskiewskiej – on jeden poniósł śmierć od własnych rodaków, i to wedle wszelkich form usankcjonowanych przez – dobrze i wysoko urodzonych.