Już w Środę Popielcową wycinano zwykle rózgi wierzbowe, gałązki z malin czy porzeczek i wstawiano do dzbanka z wodą, aby się rozwinęły i rozkwitły na Palmową Niedzielę. Po staropolsku mówiono „rozksciały”. Rankiem w niedzielę, kto pierwszy wstał ten z palmą w ręku budził innych, chłostając ich ową rózgą i mówiąc:
Palma bije, nie ja biję,
Za tydzień – Wielki Dzień,
Za sześć noc – Wielka-Noc.
Potem, tak jak i dzisiaj, palmy niosło się do święcenia. Przypisywano im zbawienne własności. Już Mikołaj Rej pisał żartobliwie w „Postylli”:
W Kwietnią Niedzielę, kto "bagniątka", czyli kotki, t.j. pączka z palmy wielkanocnej nie połknął , ten już zbawienia nie otrzymał.
Aby dobytek nie uległ chorobie i zarazie podczas lata, gospodarz wypędzał go w pole z palmą w ręku.
Palmy przechowywano potem zatknięte za święte obrazki, a z nadejściem zimy rzucano w płomień, a popiół używano do posypania głów w kolejną Popielcową Środę.
Źródło: Zygmunt Gloger,tradycji i pieśni
#tradycja
#niedziela
#Palmowa
MŁ