Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Na tyłach wroga - rozmowa z „Pancernym”, żołnierzem Narodowych Sił Zbrojnych

- Byłem brutalnie przesłuchiwany przez komunistów. Zachorowałem na gruźlicę, bo mnie oblewali wodą i zamykali w wilgotnej celi. Straciłem wtedy rachubę czasu.

Henryk Atemborski (drugi z lewej), fot. Zbyszek Kaczmarek
Henryk Atemborski (drugi z lewej), fot. Zbyszek Kaczmarek
- Byłem brutalnie przesłuchiwany przez komunistów. Zachorowałem na gruźlicę, bo mnie oblewali wodą i zamykali w wilgotnej celi. Straciłem wtedy rachubę czasu. Spałem opierając się o drzwi plecami. Po pięciu miesiącach plułem krwią i wtedy mnie wypuścili. Byli pewni, że umrę – mówi „Codziennej” ppor. Henryk Atemborski ps. „Pancerny”, żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych, z którym rozmawia Roman Stańczyk.

Jak się rozpoczęła Pana droga bojowa?
Ze względu na wiek nie chcieli mnie przyjąć do Armii Krajowej w 1943 r. Miałem wówczas niecałe 16 lat. Dopiero kiedy pokazałem, że jestem uzbrojony (miałem granaty ukradzione Niemcom) zdecydowali się ze mną rozmawiać. Ostatecznie mnie nie przyjęto. Dostałem się do Narodowych Sił Zbrojnych. Przez półtora miesiąca byłem w oddziale mjra. Władysława Kołacińskiego ps. „Żbik”. Potem, kiedy się formowała Brygada Świętokrzyska, cały oddział do niej wstąpił. Nastąpiły różne zmiany organizacyjne. Nas najmłodszych cały czas szkolono. Poznawaliśmy taktykę, sposób obchodzenia się z bronią. Przygotowywano nas do objęcia w przyszłości dowództwa w oddziałach. Była to pewnego rodzaju podchorążówka. Byłem członkiem kompanii szkolnej, która była jednocześnie oddziałem ochrony dowództwa sztabu. W jednej z nocnych strzelanin zostałem jednak ranny w nogę. Dostałem gorączki. Mój dowódca zdecydował, że nie dam rady przejść przez linię frontu. Otrzymałem rozkaz, aby zostać w Polsce i prowadzić działania wywiadowcze na tyłach wroga.

Co się z Panem działo po wkroczeniu Sowietów na ziemię świętokrzyską w 1945 r.?
Najpierw musiałem wrócić do zdrowia. Początkowo byłem pod opieką lekarza z Armii Krajowej pana Czajkowskiego. Po wkroczeniu Rosjan nie udało mi się już nawiązać kontaktu z NSZ. Przypuszczałem, że wprawdzie nie byłem znany na placówce kontaktowej, bo od razu poszedłem do oddziału bojowego, ale jakieś informacje na mój temat funkcjonariusze UB mogli posiadać. Miałem też broń, co wiele osób zauważyło i gdybym trafił w ręce Sowietów czekałby mnie wyrok śmierci. Wolałem nie ryzykować. Zdecydowałem się przedostać się do Nieszawy, skąd moja rodzina została w czasie wojny wysiedlona przez Niemców. Tam dokończyłem gimnazjum i poszedłem do liceum w Toruniu.

UB się Panem interesowała ?
Tak, po raz pierwszy zostałem aresztowany w klasie maturalnej w 1947 r. Do dzisiaj nie wiem, czy ktoś na mnie doniósł. Urząd Bezpieczeństwa wiedział, że byłem w NSZ. Jednak nie mogli tego potwierdzić poprzez dokumenty. Mieli również informacje, że angażowałem się w harcerstwie. Zastanawiali się również, skąd znam wojskową dyscyplinę. Tłumaczyłem, że od dzieciństwa żyłem w otoczeniu wojskowych. Mój dziadek był przecież pułkownikiem Wojska Polskiego. Wszyscy męscy członkowie rodziny ze strony mojej mamy byli wojskowymi. Trudno wiec, bym ja nie znał wojskowej dyscypliny. Przez cały okres, byłem przetrzymywany bez żadnych zarzutów i wyroku. Torturowano mnie. Moi rodzice przez cały ten okres nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Próbowali mnie szukać, ale bezskutecznie.

Jak sobie Pan poradził po wyjściu z więzienia w 1952 r.?
Natychmiast rozpocząłem intensywne leczenie w domu w Nieszawie, w bardzo trudnych warunkach. Otrzymywałem zastrzyki z wapnia, tłuszcze wszelkiego rodzaju, gotowane siemię lniane. Potem udało mi się dostać do szpitala w Szklarskiej Porębie. Po trwającym około roku pobycie stan mojego zdrowia trochę się poprawił. Płuca do dzisiaj mam zawężone z powodu przyjmowania dużej ilości wapna. Początkowo też UB się mną nie interesowała. Gdy tylko rozpocząłem studia w 1954 r. bezpieka zainteresowała się mną ponownie.

Czy podczas studiów miał Pan jakieś kłopoty?
Początkowo było spokojnie. Któregoś dnia w tramwaju dosiadł się do mnie mężczyzna przebrany za księdza. Próbował nawiązać ze mną rozmowę widząc na moim ubraniu znaczek AZS. Proponował spotkanie w większym gronie. Ewidentnie kierował rozmowę w stronę polityki. Umówiliśmy się koło Mostu Grunwaldzkiego. Zorientowałem się jednak, że coś jest nie w porządku. Postanowiłem przyjrzeć się z daleka miejscu, gdzie mieliśmy się spotkać. I patrząc przez lornetkę zauważyłem, że zjawił się ten człowiek. W pewnej chwili podszedł do niego drugi. Po 15 minutach odszedł i widziałem, że schował się w krzakach. Postanowiłem tam nie iść. Po tygodniu jednak ubecy do mnie przyszli. Zaczęli mnie zastraszać. Wtedy zdecydowałem się wyjechać do Rzeszowa. Tam miałem kolegę jeszcze z czasów wojny.

Zapisał Pan również piękną kartę opozycyjną.
Byłem na pierwszym zjeździe Solidarności w Gdańsku w 1981 roku. Z tym wydarzeniem wiąże się ciekawa historia. Jeszcze w trakcie zjazdu razem z kolegami udało nam się przedostać do Austrii a potem do Castel Gandolfo, gdzie wypoczywał Jan Paweł II. Mimo ogromnych korków na drogach udało nam się dotrzeć na miejsce. Tam poświęciliśmy nasz sztandar „Solidarności”. Wcześniej by móc wyjechać za granicę zaprosiliśmy do Polski austriacką straż ochrony przyrody. W ramach wymiany oni nas zaprosili. W sprawie umożliwienia nam wyjazdu u gen. Jaruzelskiego interweniował prezydent Austrii.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#NSZ #Henryk Atemborski

Roman Stańczyk